17 lutego 2016

63.

Cześć!

Pragnę was wszystkich zaprosić na OSTATNI rozdział naszej historii. Dziękuję za prawie 3 lata bycia tutaj, czytania i komentowania. Jesteście niesamowici! Dzięki wam uwierzyłam w siebie, byliście i nadal jesteście dla mnie ogromną siłą i motywacją do działania, nikt jak wy tak mocno mnie nie wspierał i we mnie nie wierzył! Kocham was moi drodzy czytelnicy <3 
Na chwilę obecną jest 29 838 wyświetleń, byłabym wdzięczna, gdyby do końca tygodnia było równe 30 000 wtedy wstawię wam epilog i oficjalnie zamknę bloga :) 
Nie wiem jak wam jeszcze dziękować, to dzięki wam aż tyle tych rozdziałów tu powstało chociaż planowane było tylko 30 :D 
No to co.. zapraszam do czytania i komentowania :) 
Kocham was! 

Syl xx
                                                                                                                  

- Witam wszystkich. Dziękuję za tak liczne przybycie i zaangażowanie. Ostatni miesiąc był dla was, dla nas, bardzo trudny. Nigdy nie byliśmy tak poruszeni i smutni a jednocześnie tak bardzo silni i gotowi. W obecnej chwili nikt nie jest w stanie nam przeszkodzić, pokonać nas czy podejść. Jesteśmy zbyt pewni siebie i zbyt pewni sukcesu naszej misji. Nie po to spędziliśmy ponad miesiąc by teraz przegrać - z każdym kolejnym zdaniem mój głos był silniejszy i niósł mocniejszy przekaz - Dziękuję, że nie poddaliście się mimo trudności i wciaż jesteście. Na laptopie każdego z was znajdują się szczegółowe instrukcje. Od teraz wiecie dokładnie co macie robić. Wasza misja właśnie się zaczyna i liczę, że wszystko się powiedzie. Ruszajcie.
Od kiedy Zielenko wypowiedziała wojnę nie przespałam ani jednej nocy. Co noc obmyślałam plan, robiłam korektę a potem wyrzucałam wszystko do śmieci. Chodziłam poddenerwowana, nie rozmawiałam z nikim, zamknęłam się na świat a wszystko po to by pomścić Szefa. 
Harry.. nie mam z nim kontaktu od.. właściwie nie wiem. Boli mnie serce, wiem, że on bardzo cierpi jednak nie mogę być teraz przy nim, z nim.. nie teraz kiedy wiem, że to już finisz i moja misja za chwile ze statusu "Zero" wejdzie na "Wykonana". Kocham go. Za wszystko. Ale nie potrafię z nim być, nie dałabym rady. Ranię go, dobrze o tym wiem, ale działam w myśl zasady "Jeśli coś kochasz puść to wolno. Kiedy wróci znaczy, że było Twoje a jeśli nie to nigdy nie było i czas odpuścić". No cóż, bynajmniej tak się pocieszam i to moje jedyne usprawiedliwienie na podłe zachowanie.
Najgorsza w tej misji jest samotność i mój plan Z - jak to go określiłam na samym początku gdy planowałam zemste. Kiedy powstawał zarys nie wiedziałam o rzekomej śmierci Szefa, dlatego wtedy był taki..subtelny. Teraz jest bardziej złożony, skomplikowany i ostateczny. Czas na wojnę na śmierć i życie. Sama tego chciała a ze mną się nie zadziera. 
Tego dnia nie spałam, od dawna nie czułam się tak zdeterminowana i jednocześnie zła, samotna, ważna.. Dokładnie dzisiaj postanowiłam postawić na jedną kartę. O 4.34 usiadłam do biurka i napisałam na kartce plan ostatniej misji.
Punkt 1. Powiadomić oddział o dacie ataku na bazę Zielenko.
Podałabym lokalizację, ale nie wiem, kto to czyta, oszczędzę szczegółów dla bezpieczeństwa wszystkich.
Punkt 2. Ustalić szyfry, kody oraz sprecyzować ile osób będzie brało udział + wtajemniczyć Radę Międzynarodowej Organizacji Szpiegowskiej.
Punkt 3. Uzbroić oddział Alfa, Beta, Gamma, Delta, Omega oraz mój prywatny aresnał także musi być gotowy.
Punkt 4. Zjeść deser czekoladowy z truksawkami i polewą. 
Ostatecznie wykreśliłam punkt 4 i zrobiłam to jako gwiazdkę - czyli dodatek.
Punkt 5. Wyruszyć na misję i pomścić Szefa w samo południe.
Gdy jechałam do agencji była 7:58 dnia 13 lutego 2014. Pogoda na zewnątrz to jakieś -10' ale odczuwalna to jakieś -5' . Ubrałam się odpowiednio do dzisiejszej misji i warunków, czyli na biało, włosy w kitkę jednak pozwoliłam sobie na ostrzejszy makijaż i wysokie buty. Miałam lekki sen, nie wiem jakim cudem udało mi się wyspać i podświadomie czułam, że to będzie dobry dzień. Zajechałam na miejsce przed 8:30, zaparkowałam auto na swoim miejscu, wsiadłam do windy i jadę. Drzwi windy rozsuwają się i moim oczom ukazuje się puste i zupełnie ciche piętro, dziwne jak na piątek oraz tę porę dnia. No ale wiadomo czemu tak jest. Dzisiaj każdy oprócz moich ekip dostał przymusowe wolne. Ba! Nawet 3 dni. A co tam, niech odpoczną wreszcie. Chwilę stałam na korytarzu aż w końcu wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do Centrum Operacyjnego. Wchodzę a tam 50 par oczu patrzy na mnie z wyczekiwaniem i podnieceniem. Jesteśmy pewni sukcesu tej misji, zjednoczeni i gotowi by pomścić każdego kto stracił życie. Stoiy tu i wiemy po co to wszystko. Bo wszystko ma swój cel, każdy po coś się rodzi i nic nie dzieje się bez powodu. My jesteśmy rodziną, ufamy sobie i walczymy w imieniu dobra byśmy mogli czuć się bezpiecznie. Idę w stronę podestu, każdy się odsuwa i z szacunku do mnie kiwa głową posyłając przy tym lekki uśmiech. Jestem we właściwym miejscu, tu należę, i nie pozwolę tym ludziom cierpieć.
- Witam was w tym szczegółnym dniu - zaczęłam mocnym,pewnym głosem- Mam nadzieję, że się wyspaliści i zjedliście śniadanie, bo potrzebujecie dzisiaj dużo siły - padły pojedyncze śmiechy - Szefowie każdego oddziału mają dokładne wytyczne, zapewne już wszystko wiecie, ale powtórzę najważniejszą zasadę - "Nie oddalamy się od oddziału bez rozkazu i słuchamy tylko rozkazów dowódcy naszego oddziału". Dzisiaj nie słuchacie mnie, na misji moja osoba nie istnieje. Potraktujcie tę misję jako odrębną misję oddziału. Bierzcie jednak pod uwagę, że po raz pierwszy od dawna kilka jednostek bierze udział w tak szeroko zorganizowanej misji i nie wolno narażać innej jednostki na straty bądź wykrycie. Działamy jak maszyna, sprawna i naoliwiona. Jasne?
- Jasne Pani Kapitan! - odezwało się chórem całe pomieszczenie.
Zamilkłam. Patrzę na 50 osób, kobiety i mężczyzn, którzy stoją przede mną. Widzę odważnych ludzi gotowych pójść za mną w ogień. Uśmiecham się i już wiem, że dobrze robię. Czas na koniec odprawy.
- Moi drodzy, przed południem będzie po wszystkim i spokojnie wrócicie do domu, gdzie czekają na was rodziny i przyjaciele. Nie bójcie się, nie ma czego a wiecie, że strach to nasz największy wróg. Zielenko to zwykły pionek w grze zwanej życiem i musimy go wyeliminować. Działajcie rozważnie,zgodnie z instrukcjami a wszystko będzie dobrze. A teraz - klasnęłam i zatarłam ręcę- ruszać dupy do pojazdów i w drogę!
Salwy krzyków i śmiechów ciągnęły się aż na parking. Uśmiech towarzyszył nam aż do granicy lasu, który właśnie przekraczamy. Cisza jaka nastała trochę przeraża, jednak determinacja jaką każdy w sobie ma dodaje sił i adrenalina rośnie. 
Godzina "0" - czyli 10:00 - start misji, samochody zatrzymują się w wyznaczonych punktach i nasza przygoda się właśnie zaczyna.
******* Trevor ********
Całą drogę obserwowałem mój oddział. 9 osób siedzących ze mną w samochodzie miało zacięte miny, pewność aż biła z oczu i widziałem, że im zależy. Bali się, to wiadome, bo ja sam czułem się nieswojo, jednak nie mogłem tego okazać. Tuż przed wyjściem z pojazdu zwróciłem się do części oddziału.
- Wiecie po co tu jesteście? By walczyć! Nie poddajemy się i dokopiemy wrogowi. Nikomu nie pozwalamy uciec, to priorytet, żeby wyłapać każdego, jasne!? Nie dokonujemy egzekucji, oni otrzymają karę od Rady i będzie to dużo gorsze niż śmierć! A teraz dajcie mi powód do domu i ruszajcie!
Wysiadamy z samochodu, w naszym miejscu jest już cały oddział i czekamy na oddział Gamma by dał nam znak, że możemy ruszać w teren. Oni go sprawdzą, my wcześniej nie możemy nic zrobić. W miarę możliwości badamy nasz teren, czy nie ma pułapek, kamer, mikrofonów, satelit. Czegokolwiek.
Dostajemy potwierdzenie, że czysto i nikogo w pobliżu. Oddział Beta dzięki czujnikom ciepła i specjalnym noktowizorom bada budynek. Jednak coś jest nie tak. Czujemy tę dziwną atmosferę. Próbuję skontaktować się z Sylvią, głucha i niepokojąca cisza. 
- Oddział Alfa tu oddział Beta. Wykryliśmy jakąś dziwną częstotliwość i zakłócenia w obrębie kilometra. Budynek znajduje się 3 kilometry od naszego położenia. Nie możemy podejść bliżej, teren nie sprawdzony.
- Czekam na dalsze wiadomości - rzuciłem krótko do Arthura i skupiłem wzrok na budynku, który dobrze widać z naszego wzgórza. Mój oddział to najlepsi snajperzy w Anglii, nikt stąd nie ucieknie a oddział Delta dzięki nam będzie mieć łatwiejszą robotę. Niewykrywalne niemal nadajniki pozwolą schwytać każdego.
- Oddział Gamma tu oddział Beta. Gdzie nasz kapitan?
- Nie ma na radarze. Nikt jej nie widział.
- Mamy się martwić? - dobrze wiedziałem, że tak..
- Nie ma o co, ona sobie da radę.
Niewątpliwie ma rację, ale ja i tak mam najgorsze przeczucia. Kristof miał ją pilnować, jednak jako dowódca Gammy niewiele jest w stanie zrobić, jeśli jej nie widzi.
Po około godzinie dostajemy wiadomość, że teren jest zaminowany, obejście każdej blokady zajmie maksymalnie godzinę, czekamy więc aż oddział Beta się tym zajmie. Nadal zero wieści od Sylvii i coraz bardziej się martwię. Ta dziewczyna ma jakiś plan i obawiam się, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
***** Sylvia *****
Na miejsce jechałam sama, szóstą trasą ustaloną tylko dla mnie by nikt nie był w stanie mnie wytropić. Zagłuszyłam sygnał, ale obstawiam, że i tak w pobliżu budynku zniknie całkowicie. Zaparkowałam przy drodze, ukryłam samochód i bigiem ruszyłam na północ w kierunku opuszczonego magazynu. Ta szmata tam się ukrywa z całą swoją bandą i naszym Szefem. Na samą myśl o niej wrze mi krew, dudni w uszach i tętno przyspiesza. Biegnę szybciej i przed godziną 11 docieram na brzeg osuszonego stawu. Stąd mam ostatnie 2 kilometry i widzę już budynek. Z kieszonki wyciągam lornetkę i obserwuję teren. Pusto. Przybliżam obraz tak, że zaczyna się już rozmywać i wtedy dostrzegam to, co mnie zaniepokoiło. Cały budynek jest w ładunkach C4, zgaduję, że zdalne sterowanie a nie włącznik czasowy. Tym gorzej. Biorę kilka głębokich wdechów i skryta w gąszczu lasu i śniegu mknę w stronę kryjówki tej wiedźmy. Będąc w pobliżu nasłuchuję moich ludzi, jednak tak jak myślałam - sygnał zagłuszony. Nikogo też nie widzę i obstawiam, że jeszcze oczyszczają teren. Zauważyłam kilka odbezpieczonych min i idę tylko drogą, która zapewni mi bezszelestne wejście do budynku. 
Stoję już u drzwi, gdy widzę sygnał świetlny z odległości 1 kilometra. Trevor. Kiwnęłam głową i uniosłam dłoń w górę na znak "Dam sobie radę". Drzwi cicho i szybko ustąpiły. Wchodzę. Pomieszczenie w którym się znajduję jest nikle oświetlone, wokół jakby mgła. Nakładam specjalne gogle i idę przed siebie z moim ulubionym przyjacielem czyli Magnum 44 ,z nabojami usypiającymi, z tłumikiem. Tak na wszelki wypadek. Nigdzie nie ma drzwi tylko jakieś półprzezroczyste płachty, lekko hałasują lecz brzmi to bardziej jak ruch spowodowany wiatrem. Na lewo dostrzegam ruch i słyszę chrzęst broni, wypalam pierwsza i ktoś upada na ziemię. Czyli jeden już śpi, ciekawe ilu ich tu jeszcze jest. 
Przełykam cicho ślinę aż docieram do ogromnej sali, przypomina główne miejsce w halach produkcyjnych, gdzie ustawione są taśmy. Panuje prawie całkowity mrok aż nagle oślepia mnie, zamykam oczy i klękam na ziemi. Jest mokra, lepka i śmierdzi. Nafta. Słyszę huk i już wiem, że to pomieszczenie musi być na kształt bunkru. Za mną, jakieś 100 metrów, pojawia się żelazna ściana, reszta potencjalnych wyjść także została przysłonięta. Światło powoli staje się bardziej znośne i wtedy go widzę. Na sznurze wisi Szef. Jest cały nagi, we krwi, ranach i bez palców. Jest oddalony ode mnie o jakieś 150-200 metrów. Zastygam w miejscu. Dalsza część pomieszczenia się rozjaśnia i wtedy zaciskam pięści. Ona. Stoi tak po prostu i patrzy na mnie. Zaczynam iść w jej stronę lecz wtedy pada pierwszy strzał, nawet nie wiem skąd i upadam na lewe kolano. Kurwa, ma tu snajperów. Nasłuchuję i szumy w mojej słuchawce mówią mi, że prawie Oddział Gamma przedarł się przez ich system zagłuszający. Budynek powinien być już otoczony, zapewne zgarnęli już trochę jej ludzi.
- Kogo my tu mamy - cudowną ciszę przerywa jej głos.
- Wpadłam z wizytą. Bez czekoladek niestety - warknęłam- Nie jesteś zbyt gościnna.
- A Ty zbyt miła. Nieładnie traktujesz moich przyjaciół. Ale zmieńmy temat, porozmawiajmy trochę. Wstań.
- Jak mi się zachce- splunęłam w jej stronę a wtedy dostałam kulkę w prawe ramię, tego też się nie spodziwałam i cicho krzyknęłam na co ta szmata się zaśmiała i stanęła w miejscu. Dźwignęłam się i wyprostowałam, broń schowałam w kaburę i ruszyłam w jej stronę z uniesionymi dłońmi.
- Masz rację, porozmawiajmy - mówiłam spokojnie i z każdym krokiem byłam bliżej niej i .. Szefa.
- Łatwo było? - zaczęła - Przyznaję, ciężko było nam się ukryć, ale ostatecznie i tak nas znalazłaś. 
- Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Każdy robi kiedyś jakiś błąd - posłałam jej sztuczny uśmiech - Zapłacisz za to, co zrobiłaś Naszej Agencji!
- Czyżby!? Tak się składa, że własnie teraz połowa tej Twojej śmiesznej agencji właśnie jest w budynku i jego granicach a ja mam taki fajny pilot, który w ciągu sekundy sprawi, że znikną - zaśmiała się i teatralnym gestem pokazała, jakby to miało wyglądać.
- Nie ciesz się przed zachodem słońca - rzuciłam tylko, gdy w słuchawce usłyszałam głos Trevora.
- Oddziały wycofać się do lasu, uciekają w kierunku głównej drogi, znaleźć i pojmać! - krzyknęłam a wtedy Zielenko przycisnęła guzik na pilocie i zamarłam. Jednak nic nie nastąpiło. 
- Pewnie ci Twoi technicy zagłuszyli sygnał, ale to tylko chwilowe. I tak was wszystkich zniszczę! Dymitrij, Jurij, zlikwidować każdego w lesie!
To co działo się później trwało dosłownie kilka sekund. Podczas gdy Zielenko wydawała rozkaz ja zaczęłam biec w jej stronę. Odwracając głowę na wprost zauważyła, że biegnę jednak nie zdążyła zareagować odpowiednio szybko. Pilot, który trzymała w prawej ręcę znajdował się teraz u mnie. Miałam to, na czym w tym momencie najbardziej jej zależało.
- I co teraz, dziwko?- krzyknęłam - Nadal taka pewna siebie? Nie zabijesz mnie! Twój plan nie wypalił!
- Jesteś tylko głupią dziewuchą z problemami! - syknęła i ruszyła na mnie, jednak ja jestem zwinniejsza i lepiej wyszkolona - Oddaj ten pilot albo..
- Albo co hm?! Nie jesteś w stanie mi już zagrozić!
Obchodziłam ją dookoła, jak łowną zwierzynę. Widziałam panikę w jej oku, widziałam strach i przerażenie, o to mi chodziło. Żeby poczuła się jak swoje ofiary. Nasłuchiwałam w słuchawce o postępach jakie robią oddziały - prawie cała jej banda schwytana.
- Możesz oczyścić sygnał, jest już bezpiecznie -wtedy to dziwne uczucie zniknęło, niesłyszalny dźwięk nagle stał się słyszalny i wiedziałam, że teraz to ja rozdaję karty. Rzuciłam okiem na pomieszczenie w tym budynku, wszędzie ładunki C4, czuć też zapach siarki i ropy, niezła mieszanka, idealna na pozbycie się jakichkolwiek dowodów. 
I wtedy postanowiłam zrealizować swój plan. Spojrzałam jej prosto w oczy. Uśmiechnęłam się zwycięsko. I nacisnęłam guzik.

22 stycznia 2016

62.

Witam!
Wybaczcie tę długą [bardzo] przerwę, ale jestem! Taki mega come back!
Czytajcie i komentujcie, dzięki!

Syl xx

                                                                                                                                    

-Jak to kurwa nie ma tych dokumentów!? 

Nie lubię przeklinać, ale w tym momencie po prostu ręce mi opadły. Jak jedni z najlepszych agentów na świecie mogli zgubić najważniejsze dokumenty w agencji?.. Gdybym ja je miała gdzieś odłożyć to wciąż byłyby na swoim miejescu, ale daj zrobić coś facetowi.
- Agencie 289, masz 5 minut, chcę widzieć tę teczkę na swoim biurku. I przynieś mi też kawę. Migiem!

Od wczoraj atomosfera jest bardzo napięta. Wszyscy dziwnie na mnie patrzą, jakby czuli, że ja mam swój własny plan na akcję stulecia. Niby każdy dokładnie wypełnia moje polecenia, ale jest w tym pewna doza..niepewności i chyba braku zaufania. Nie dziwię im się. Jakaś małolata zaczyna się rządzić a nawet oficjalnie nie wiadomo, kto przejmuje agencję. Oczywiście Rada i mój sztab wie, co się dzieje, ale reszta żyje w całkowitej niepewności.
Do agencji przyjechałam punkt 8, a gdy tylko wysiadłam z windy rzuciło się na mnie kilkunastu agentów by pokazać mi ich raporty z misji, które dostali. Wyobraźcie sobie, że ja muszę to czytać, weryfikować, sprawdzać wszystkie dane, zebrane informacje oraz źródła skąd pochodzą niektóre informację. A wiedziałam, że tak to się skończy jak wydam ludziom misję byleby tylko odsunęli się od naszej - ratunkowej. To teraz mam- milion teczek, zdjęć i raportów do sprawdzenia!..

Tak jak usiadłam przy biurku o 8:30 tak pracę skończyłam po 13. Oczywiście w międzyczasie zdążyłam nakrzyczeć na moją drużynę. A kawy i tak nie dostałam.
Trevor cały czas pilnuje mnie jak piesek. Niby się martwi, widzę, że on coś podejrzewa i dlatego patrzy mi na ręce. Nic nie mówię, bo się wyda i mój plan spali na panewce.
- Trevor - stuknęłam go długopisem w łokieć - Mógłbyś przynieść mi teczkę AW67/23M00/LUTY2012 ? 
- Jasne, zaraz będę- zaczął odchodzić.
- Tylko pamiętaj, że to w archiwum! - zdążyłam jeszcze krzyknąć za nim i wróciłam do papierkowej roboty. Nienawidzę, kiedy jakaś misja trwa rok a ja muszę szukać starych danych. Ale o tyle dobrze, że ja sama nie muszę szukać tej teczki, Trevor się czasem przydaje.
Wrócił po chwili z teczką i kawą Latte.
- Chciałaś kawę - wyszczerzył się- Poza tym wyglądasz strasznie dzisiaj, więc jak tylko wypijesz tę to skoczę po kolejną.
- Dziękuję!- oburzona wróciłam do sprawdzania zgodności dokumentów, czasem słyszałam tylko chichot tego dryblasa obok siebie, nie chciało mi się reagować, więc dlatego jeszcze żyje.
* * * * *
Myślałam, że dzisiejszy dzień będzie jak każdy - robota papierkowa, trochę grzebania w komputerach innych wywiadów, krzyki, płacz, może też jakiś sparing.Okazało się, że dzisiaj jest jeden z tych dni. Tych złych dni, kiedy wszystko się sypie.
Przeglądałam właśnie najnowsze dane satelitarne kiedy do gabinetu wpadł Kristof. Jego mina mówiła sama za siebie.
- Syl..
- Co się dzieje? - oczywiście, że nie dałam mu nawet zacząć zdania- Macie coś?
- Ciężko powiedzieć - zatrzymał się w pół kroku - Masz coś ciężkiego pod ręką?
- Nie wiem? - zawahałam się i rozejrzałam dookoła. Długopis, kubek, kilka kartek, zszywacz.. - Raczej nie. Mów co jest.
- Chodź do centrum operacyjnego. Szybko.
W ekspresowym tempie wybiegłam z gabinetu, napotkałam przy tym masę zdziwionych spojrzeć, bo dopiero kilometry za mną dreptał Kris. Dobrze, że nasze Centrum Operacyjne (czytaj Sala Komputerowa) jest blisko, bo albo bym się zabiła po drodze albo Kris by umarł w biegu.
Wchodzę do pomieszczenia i wszyscy zamilkli jak makiem zasiał, ukardkiem spojrzeli na mnie, ktoś gestem nakazał, że mam usiąść przy głównym komputerze i tak też zrobiłam. 

- Sylvia, słuchaj - zaczął powoli Kristof i spojrzał na mnie z dystansem - Wiemy, że zależy Ci na powodzeniu misji, ale..
- Pokaż - udało mi się powiedzieć to w miarę spokojnym głosem.

Myślałam, że zemdleje. Na komputerze pokazano mi kilka gazet z różnych miast m.in. Londyn, Leeds, Brighton, Manchester. W każdej z nich w rubryce NEKROLOG były dane Szefa. W momencie kiedy dotarło do mnie, co ta jest naprawdę napisane puściłam wszystko, co miałam w ręce. Ludzie odsunęli się ode mnie, tylko Kris i Trevor stali obok. Nikt nic nie mówił, wiedzieli co czuję, jak zaraz zareaguje i dlatego nie zdziwili się tym, co powiedziałam chwilę później.
- Podajcie mi ktoś coś ciężkiego - dawno nie miałam tak lodowatego tonu głosu- Natychmiast kurwa!
W dwie sekudny dostałam kilka naprawdę ciężkich przedmiotów, w tym cegłe. Z całej siły rzuciłam przedmiotami po kolei w ścianę przede mną. Nikt nie reagował.
- Więcej - rozpłakałam się, upadłam na kolana, ale ciągle wpatrywałam się w komputer przede mną. Zabiję te kobietę choćbym miała zginąć przy tym sama. Nie pozwolę tej szmacie dłużej chodzić po tej ziemi. Nie ma takiej siły, która teraz mnie powstrzyma.

- Sylvia.. - urwał w połowie zdania, gdy wstałam.
- Milczcie. Wszyscy - usiadłam przy biurku, uruchomiłam kilka stronek o bardzo ważnej aktualnie tematyce dla mnie- Zostaje tylko 6 osób, które są najbardziej zaangażowane w naszą misję. Reszta natychmiastowo wychodzi i bierze misje w terenie, obojętnie. Czekam na raporty. Do widzenia.
Chwila szmerów, jakieś rozmowy, wyszli i nastała głucha cisza. Czekają na rozkazy.
- Każdy pokazuje mi co do tej pory osiągnęliśmy. Stanowisko numer 1 ...
Po jakichś dwóch godzinach mojego ciągłego płaczu i wydawania nowych poleceń wkońcu natrafiłam na trop, którego szukałam od miesięcy. Wreszcie udało mi się znaleźć jej internetowy ślad. Suka się teraz nie wywinie. Niestety to dopiero kropelka w morzu. Będziemy potrzebowali jeszcze kilku dni, żeby dotrzeć do jej obecnej kryjówki. Oby chłopcy się postarali, musimy ją szybko znaleźć. Nagle usłyszałam swój telefon. Leżał pod ścianą.. No co? Nie miałam czym rzucać!
- Tak?
- Cześć skarbie - usłyszałam jego kojący głos po drugiej stronie.
- Witaj Loczku. Jak w studiu?
- Nawet nie pytaj.. Wszystko mnie boli i mam ochotę na gorącą kąpiel w płatkach róż. Piszesz się na to po pracy?
- Pewnie kochanie - zaśmiałam się cicho- Ale tym razem ja przygotuję kąpiel, bo znowu zamiast płynu do kąpieli użyjesz płynu do prania.
- To był wypadek! Wiesz o tym słońce!
- Jasne - uwielbiam kiedy się tak oburza, jest wtedy taki męski..nawet przez telefon.
- Sylvia, dobrze wiesz, że to była pomyłka no..niechcący.
- No wiem Hazz. A słuchaj zostaniesz u mnie na noc dzisiaj?
- Co się stało?- czy on zawsze wie kiedy coś jest nie tak?!
- Opowiem jak się zobaczymy okey?
- No dobra - już się miałam rozłączać kiedy dodał - Kocham Cię.
- Też Cię kocham. Na zawsze.
I dopiero teraz zakończyłam połączenie. Podeszłam do chłopaków i dałam im znać, że to na dzisiaj koniec, ale uparli się, że biorą nadgodziny. Kategorycznie zabroniłam i siłą wykopałam z Sali. Zamknęłam drzwi za sobą wcześniej gasząć światło i udałam się na parking. Wsiadłam do mojej Hondy i ruszyłam powoli w kierunku domu, gdzie pewnie czeka już Harry. Na szczęście dzisiaj nie ma korków, dziwne jak na czwartek, ale nie narzekam. Im szybciej w domu tym lepiej.
Gdy tylko otworzyłam drzwi doszedł mnie zapach naleśników z truskawkami. Pycha. Zdjęłam buty, kurtkę odwiesiłam na wieszak dokładnie obok płaszcza Harry'ego i ruszyłam do kuchni skąd słychać było rozmowy.
- Cześć - rozsiadłam się wygodnie obok taty i dałam mu buziaka w policzek.
- Ej, a ja? - oburzył się mój chłopak- Jakie powitanie.
- Ty dostaniesz później wariacie - wytknęłam do niego język na co się szeroko uśmiechnął. Zboczeniec. Zoey podała mi talerz z kilkoma naleśnikami. 
- Udekoruj jak chcesz - mrugnęła do mnie na co ja ochoczo zabrałam się do zabawy. Uwielbiam bawić się jedzeniem. Trochę to odstresowuje.
Po jakiejś godzinie skończyłam wreszcie jeść. Strasznie długo zajmuje dekoracja 6 naleśników. Hazz już chciał mi pomóc je jeść, bo chciał ze mną pogadać. Ah, jak mus to mus, więc zjadłam i poszłam do swojego pokoju. Oczywiście ktoś za mną już dreptał.
- Mów - powiedział tylko, usiadł na łóżku i wyciągnął obie ręce do mnie- Kochanie, proszę.
- Szef nie żyje - na jednym wdechu wykrztusiłam z siebie- Znaleźliśmy kilka nekrologów w gazetach.
- Ale nie wiecie na sto procent, prawda?
- Niby nie, Hazz, ale to już nie jest zwykła groźba. Ona właśnie zaczęła wojnę czy tego chciała czy nie.
- Co teraz zrobisz? - jego czujne oczy spoglądały w moje, widział, że jestem bojowo nastawiona. 
- Nie wiem - co jest oczywistym kłamstwem - Ale coś wymyślę. Od czego mam ludzi w agencji.
Harry uśmiechnął się pocieszająco i otulił swoimi ciepłymi ramionami. Poczułam miłość, której dawno nie czułam, ta troska i poczucie bezpieczeństwa dodało mi sił. I już wiem co zrobię. Najgorsze jest to, że będą tego tragiczne konsekwencje..

                                                                                                                                                                  

CZYTASZ = KOMENTUJESZ! 
DZIĘKUJĘ <3

10 maja 2015

61.

Środa, 7.12.2013

Drogi pamiętniku..
Nawet nie wiem, od czego zacząć. W sumie powinnam od przeprosin, dawno nie pisałam, ale aktualnie jest mi ciężko.
Z nie żyje. Agencja przetrwała atak hakerów. Zielenko porwała szefa.
Norma, nie? Zawsze, gdy moje życie się układa wybucha bomba i psuje wszystko. Czasem nienawidzę swojego życia..

Niedługo nastąpi pewien..przełom. Tak, tak to można określić. Mam plan i mam zamiar zlikwidować każdego, kto przeszkodzi mi w jego realizacji. I jestem coraz bliżej namierzenia tej wrednej baby. Nie staraj się mnie przekonywać tym swoim głosikiem, że powinnam odpuścić. Wiem, co robię. A bynajmniej mam taką nadzieję.
Muszę iść, idę pobiegać. Muszę pomyśleć.
Kocham.
Sylvia xx
~Cel uświęca środki~

Odłożyłam pamiętnik do szuflady i ruszyłam do łazienki. Szybki prysznic, mycie zębów i po porannej toalecie. Jak wrócę to się pomaluje, teraz to bezsensu. Z pokoju wzięłam jeszcze słuchawki i iPada i ruszyłam w stronę wyjścia. Założyłam moje ulubione czarne puchate nauszniki, czarne rękawiczki, czarną lekką kurtkę i sportowe antypoślizgowe buty. Czarne.
Zauważyłam rodziców w salonie, ale o czymś zawzięcie dyskutowali, więc nie przeszkadzałam.
Wyszłam z domu i rozejrzałam się po okolicy. Puchowa warstwa śniegu przysypała samochody stojące na ulicach, chodniki na szczęście są odśnieżone. Wybrałam kierunek w prawo, dawno w tamtą stronę nie uczęszczałam. Biegłam spokojnym tempem, nie ma co się spieszyć, jest dopiero 6 rano a w agencji mam być na 9, wtedy przyjdzie mój gość.

Słońce dopiero powoli wstawało, horyzont z lewej strony rozjaśnił się lekko i wszystko w swoim tempie budziło się do życia. Na ulicy nie było nikogo, żadnej żywej duszy, tylko śnieg. Jest jeszcze trochę ciemno, ale całkiem przyjemnie. Jak dla osoby, która uwielbia takie klimaty. 
Przełączyłam na kolejną piosenkę, zbyt skoczne piosenki chłopaków sprawiają, że biegnę szybciej niż zaplanowałam. 
Pobiegłam przez stadion miejski i ruszyłam dalej w stronę mostu. Dochodziła 6.40 gdy znalazłam się na skrzyżowaniu ulic Holloway Rd i Canonbury Rd, stąd tylko kawałek do mojego przystanku. Właściwie to zaczyna się robić tłoczno, mnóstwo samochodów jedzie w kierunku centrum, w sumie pewnie większość z nich jedzie do pracy.
Gdy dotarłam do mostu było już po siódmej, słońce wyszło sporo poza horyzont i dało dużo jasnego światła, ożywiło okolicę. Oparłam się o metalową poręcz mostu i wpatrywałam w wolno płynący strumyk. Krajobraz jest taki piękny zimą. Dlatego zima to moja ulubiona pora roku.
Gdy zegar wybił 8 postanowiłam wrócić do domu. Zmarzłam trochę.
Ruszyłam szybszym tempem i w niecałe pół godziny byłam z powrotem w domu.
- Cześć wam!- rzuciłam do nich, gdy tylko zdjęłam zbędne ubrania- Co tak pachnie?
- Cześć córuś- tata wyszedł z kuchni i przytulił mnie na dzień dobry- Zoey robi lasagne na śniadanie.
- Zo, mówiłam już jak bardzo Cie kocham?- wyszczerzyłam się do kobiety stojącej u wejścia do kuchni.
- Raz czy dwa- zaśmiała się- Zaraz będzie gotowa. Zjesz z nami?
- Pewnie- usiadłam na krześle przy stole obok taty- Nowa gazeta?
- Tak, dzisiejsza, dopiero przyszła- podał mi ją i od razu zabrałam się za czytanie artykułów. Dzisiaj nic specjalnego. Oprócz jednej rzeczy, która niesamowicie mnie zaciekawiła.
W listach do redakcji widnieje bardzo ciekawy list.
‘ Droga redakcjo,
w odpowiedzi na pytanie, jak przygotowania do świąt odpowiem, że praca ruszyła już dawno. Ja i mój mąż, Alfred, staramy się jak możemy, żeby przygotować wszystko. Aż brakuje nam rąk, dosłownie.
Czekamy tylko aż nasza córka Sylvia wróci ze studiów, mamy dla niej niespodziankę.
Wesołych świąt. MJ’
Z nerwów podarłam gazetę nim zdążyłam pomyśleć. Kurwa!
Zdziwiony tata wpatrywał się we mnie, gdy wyrzucałam strzępy do kosza. Usiadłam wkurzona na miejscu i zacisnęłam dłonie w pięści.
No to jest oczywiste, że ta kobieta zrobi wszystko, żeby mnie wkurzyć. I udaje jej się. Kurwa!
Czym prędzej ruszyłam na górę, żeby się przebrać. Jedzenie musi poczekać. Z szafy wyjęłam mój roboczy strój i szybko go na siebie włożyłam. W łazience związałam włosy w wysokiego kucyka, nałożyłam tylko trochę fluidu i pomalowałam delikatnie oczy. Do torby schowałam telefon, komunikator i kilka innych potrzebnych rzeczy. Zbiegłam na dół i założyłam kozaki, szybko nałożyłam kurtkę, rękawiczki i nauszniki i w locie chwyciłam kluczyki do auta.
Po ostatniej stłuczce ze skrzynką na listy i bramą postanowiłam zmienić samochód. Już nie jeżdżę moim lamborghini. Sprzedałam je Trevorowi za rozsądną kwotę. Teraz mam Hondę NSX Concept. Genialny wóz, szybki, dostosowany do trudnych warunków, mistrz w swojej klasie. Najnowszy zresztą. I dwuosobowy.
Wyjechałam z garażu i ruszyłam w stronę centrum, do bazy. Po ósmej są takie korki, że aż głowa boli. Jest za dwadzieścia dziewiąta tak konkretnie a wydaje się, że jest później. Głupi biznesmeni spieszą się do pracy do swoich ultranowoczesnych sterylnych biur, gdzie szczupłe sekretarki co godzinę podają im kawę. Nienawidzę takich ludzi.
Do bazy dojechałam po dziewiątej i na parkingu zauważyłam czekającego na mnie znajomego. Zaparkowałam na swoim miejscu i wysiadłam, poczym udałam się do niego.
- Kristof, miło Cię widzieć- podałam mu rękę.
- Sylvia, cześć.
- Zapraszam do naszej siedziby.
- Prowadź.
W windzie pouczyłam go jak powinien się zachowywać i że ma się nie zdziwić, jak potraktują go jak wroga. Uważnie słuchał, nie zadawał pytań. Takich agentów lubię.
Kristof Iwanowicz to rosyjski agent MI8. Jeden z najlepszych ludzi w swoim kraju i mój zaufany przyjaciel. Od zawsze pomagamy sobie w różnych misjach, dzisiaj to on pomaga mi. Jest też dobrym informatykiem, ale głównie działa w terenie.
Wjechaliśmy na piętro 0, i ruszyliśmy do komputerowej twierdzy. Na wejściu oczywiście spoczęły na nas zaskoczone spojrzenia. Dziewczyny na pewno są onieśmielone wyglądem Krisa, bo nie owijajmy w bawełnę, on jest przystojny.
- Mogę prosić o uwagę? Dziękuję. Chciałabym przedstawić wam agenta 351- wskazałam na Krisa- Należy do elity rosyjskich agentów MI8. Od dzisiaj pomaga nam w odnalezieniu szefa. Arthur, wprowadź go w nasze działania i pokaż jego miejsce pracy.
- Będzie działał w terenie?- zapytał Trevor, gdy do mnie podszedł.
- Nie wiem. Być może.
- Dobry jest?
- To Rosjanin, jasne, że jest dobry- wywróciłam oczami a on uniósł ręce w górę.
- Spoko spoko, rozumiem- odszedł do swojej ekipy i wrócił do mapy. Swoją drogą, czytałam jego akta i nie znalazłam tam żadnych informacji o jego zainteresowaniach geologiczno-geograficznych. Hm.
- Kto dowodzi betą?- krzyknęłam, gwar się zrobił, gdy Kris się pojawił.- Halo?!
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Zamknęłam oczy, policzyłam do trzech i krzyknęłam, jak typowa dziewczyna w horrorze.
- Świetnie, mam waszą uwagę. To teraz łaskawie powiedzcie mi, kto dowodzi grupą beta.
*****
- Możesz powtórzyć?
- Sylvia, ile razy mam Ci to jeszcze powtarzać?- Arthur z dziwną miną na mnie patrzył, ale to nie moja wina, że mówi mi o rzeczach, które brzmią tak..fantazyjnie. Wstałam z miejsca i podeszłam do niego, podwinęłam rękawy.
- Czy nie uważasz, że jesteś w tym momencie śmieszny?
- Sylvia, Rada zdecydowała. Nie możesz odmówić - Ben podszedł do nas na wypadek, gdybym zdecydowała się uderzyć Artha.
-Mogę! I właśnie to robię- poprawiłam włosy i spojrzałam wymownie na niego- Czemu akurat ja?
- A kto inny nadaje się na zostanie nowym szefem agencji? Masz doświadczenie jak nikt z tu obecnych. Nawet agenci stopnia 5 nie przeszli tyle co Ty. Wystarczy, że podpiszesz kilka papierków.
Ruszyłam w kierunku wyjścia, wołali mnie ale podniosłam rękę w geście 'zaraz wracam'. Poszłam do gabinetu na końcu korytarza, otworzyłam go, podeszłam do szafy i wyjęłam dobrze ukrytą niebieską teczkę. Zamknęłam gabinet i wróciłam do Pracowni Komputerowej, która ostatnimi czasy jest najbardziej obleganym miejsce w agencji.
- Co Ty..? - Kris patrzył na mnie dziwnie, miał nieodgadnioną minę, a Arthur nie zdołał nic powiedzieć. Podniosłam teczkę w górę i zyskałam tym uwagę reszty agentów.
- To są dokumenty, które powinniście przeczytać. Kto pierwszy?- machałam teczką, ale nikt nie podszedł. Boją się czy jak?- Nikt nie chce sprawdzić, co jest w środku? Nie? Dobra, to powiem wam co tam jest. Otóż - odkaszlnęłam- Tu znajdują się dokumenty, które podpisał Sir Hamilton i dają mi możliwość przejęcia agencji - wszyscy spojrzeli na mnie wytrzeszczonymi oczami- Myślicie, że możecie ot tak mówić mi, że mam przejąć agencję? Nie możecie. Tu są dokumenty, które faktycznie mi to zapewniają a nie jakieś wasze głupie gadanie. I sprostuję - nie zamierzam przejąć agencji dopóki.. - zawiesiłam się na chwilę- Dopóki nie zobaczę zwłok szefa. Rozumiecie?
Wszyscy milczą, wpatrują się we mnie. Jedni patrzą jak na nienormalną, inni jak na jakiś relikt a jeszcze inni jak na młodą zagubioną dziewczynę. Czemu nikt nie powie mi, jaki ma problem? Czy oni myślą, że jak tak się gapią to mi pomogą? Albo szefowi?
- Słuchajcie uważnie - podniosłam głos- W poniedziałek rozpoczynam oficjalne poszukiwania, mamy wszystko, co potrzebne, będziemy mieli wsparcie i teraz od was zależy powodzenie naszej misji. Wiecie dobrze, że nasz priorytet na ten moment to odnaleznie Szefa. I nie macie prawa wysuwać mi propozycji przejęcia MI6, podczas gdy on żyje.
- Ale..
- On żyje, jasne?! Bierzcie się do roboty, nie stójcie jak kołki, przydajcie się.
Wyszłam z Pracowni i z trzaskiem zamknęłam drzwi. Oddech miałam płytki i przyspieszony, jakbym przebiegła conajmniej 100 kilometrów. Zdenerwowali mnie, a ja tego nie lubię. Czułam, że szczypią mnie oczy a poliki robią się ciepłe. Zajebiście, podnieśli mi ciśnienie i teraz muszę się wyżyć. Znowu. 
Ruszyłam do windy i wybrałam piętro -2 , gdzie Max ma teraz zajęcia na siłowni z nowymi rekrutami. Minęłam szatnie i każde inne pomieszczenie, skierowałam się prosto do Max'a.
- No proszę, kogo moje piękne oczy widzą - zaśmiał się, gdy tylko zobaczył, że wchodzę na salę - Dawno nie trenowaliśmy.
- Wiem, Max, ale dzisiaj nadrobimy stracony czas.
- Jak postępy? - przybrał ten swój rzeczowy ton.
- Udało nam się namierzyć kilka ostatnich miejsc, gdzie prawdopodonie była widziana Zielenko. Oprócz tego nic, nawet satelity milczą.
- Cholera - potarł kark - Kiedy ruszacie?
- W poniedziałek - podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego ramieniu - Max, wiem, że Szef to Twój wujek, ale nie możesz pozwalać emocjom być ponad pracę.
- Jak Ty to robisz?
- Co? - zmarszczyłam brwi.
- Jesteś tak młoda, tyle zniosłaś a jesteś tak dzielna i znosisz wszystko lepiej niż niejeden dorosły. Skąd masz tyle siły? - ten wzrok, smutny i pusty, wołający o pomoc
- Max.. Nie mam siły, żadnej, staram się nie myśleć schematycznie. Przeżywam wszystko, może nawet bardziej niż Ty, nie daje po sobie tego po prostu poznać.
- Dobrze Cię wyszkoliliśmy - posłał mi lekki uśmiech.
- Sama też musiałam się tego nauczyć, jak byłam młoda. Z czasem stałam się w tym mistrzynią.
- Jesteś niesamowita. Mało jest takich agentów, jak Ty. Skopiesz każdego i nawet się nie zmęczysz - zaśmiał się, szturchnęłam go w ramię - Skoro jesteś tak chętna to zapraszam na ring - gestem wskazał obiekt po mojej lewej - Nowicjusze, który chętny na małą walkę z tą oto piękną panią?
*** Harry ***
Nie jestem tak do końca pewien, czy powinienem pomagać Louisowi w jego.. misji. Ngdy to się dobrze nie kończy a wręcz przeciwnie - ja cierpię. Ale czego się nie robi dla najlepszego kumpla. Spłonę za to w piekle.
Poszliśmy z Lou do sklepu i kupiliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Ten kawał jest według niego bardzo wysublimowany i na wysokim poziomie. Ale bądźmy realistami, kawały Lou rzadko są śmieszne to po pierwsze , a po drugie ostatnio jego żarty są poniżej przyzwoitego poziomu. Chociaż dzisiaj miał całkiem niezły pomysł.

W sklepie mało co nie zjedzono nas żywcem. Ludzie, dajcie nam odetchnąć, to już męczy.. Ledwo co weszliśmy a już proszono nas o 50 zdjęć i autografów. Kocham naszych fanów, ale jest pewna granica. Nie lubimy, gdy ją przekraczają. Wtedy musimy udawać obojętnych a to nie jest fajne..

Gdy wkońcu udało nam się przedostać do ochrony, która pomogła nam z tłumem dziewczyn. Poprosiliśmy o zamknięcie sklepu na godzinę, dla bezpieczeństwa klientów. Ledwo się zgodzili, ale zgodzili. Mieliśmy po jednym wózku i każdy z nas ruszył w wyzaczoną alejkę. Lou napisał na kartce najpotrzebniejsze rzeczy. Na pewno nie wydamy mniej niż 10.000 Funtów. Ale każdy dobry pomysł Lou jest wart takich pieniędzy.
Zakupy skończyliśmy akurat na 2 godziny przed powrotem chłopaków do hotelu. Już widzę ich reakcję na to wszystko. Mimowolnie zacząłem się śmiać.
- Ty się tak debiilu nie śmiej tylko pomóż mi te fiolie tu zamontować.
- Już idę. Wyobraziłem sobie po prostu ich miny - przytrzymałem z jednej strony.
- Ha ha. To będzie mój najlepszy numer! - wrzasnął na pół hotelu.
- Zamknij się, bo obsługa przyleci - walnąłem go rolką taśmy.
- Dobra - odburknął - Okey, tu już zrobione, teraz idź zrób coś z mąką a ja ustawię wiatrak i ogarnę te farby i pióra.
- Wiesz, że już jesteśmy martwi? - wyszczerzyłem się.
- Wiem - zaczął suszyć ząbki - To do dzieła!
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                               
CZYTASZ = KOMENTUJESZ! :)

20 kwietnia 2015

60.

Witajcie!
Na początek PRZEPRASZAM!!!
Wiem, że was zaniedbałam, a to już koniec historii, ale mam masę egzaminów.. studia nie są łatwe .. dodatkowo wzięłam udział  w konkursie literackim i cały wolny czas poświęciłam nowemu dziełu.. dodatkowo szukam też pracy .. Także trochę mam na głowie. 

Ale już do was wracam! Mam dla was 60ty rozdział, którego wyczekujecie od ... stycznia :(

Zapraszam do czytania! :) <3

Syl xx

~Jeszcze raz przepraszam! :( ~

                                                                                                                                                                  

*** 6.12.2013 ** ** Sylvia ***

Jeśli ta głupia krowa myśli, że dam jej tak po prostu cieszyć się ze zwycięstwa to się grubo myli. Ona nie wie, jakie mam wobec niej plany i jak bardzo moja zemsta będzie ją bolała. 
Od wypadku w zeszłym tygodniu minęły cztery dni, w tym czasie naprawiliśmy nasz system i odzyskaliśmy dane. Udało nam się także namierzyć ostatnie miejsce, gdzie był szef. Moje jednostki działają na pełnych obrotach. Zajęliśmy się przeszukiwaniem każdego miejsca w Anglii. 

Widzę, jak Harry się o mnie martwi, ale mi nie potrzebne teraz współczucie tylko wsparcie. Ktoś musi mi mówić, że załatwię tę sukę i wreszcie moje życie wróci do normy. Nawet Ben nie rozumie. Nikt z nich nie rozumie. Już teraz wiem, co miał na myśli szef, gdy obmyślał ten swój plan.
Od rana, a już jest 11, siedzę w pracowni komputerowej i pracuję nad udoskonaleniem mojego planu. Jest głupi, to prawda, ale tak najłatwiej będzie wywabić Zielenko z jej kryjówki. Bo co bardziej przykuwa uwagę człowieka niż reklamy w każdej telewizji w Wielkiej Brytanii?
Mój oddział beta zadbał o zmontowanie specjalnego wideo, które za pomocą hakerów zostanie pokazane w każdej telewizji i na każdym interaktywnym bilbordzie. Sprytne? Tak. Głupie? Jak najbardziej.
Obecnie naszym priorytetem jest zyskanie jej uwagi a także wytropienie szefa. Południowa i wschodnia część kraju sprawdzona i czysta. Wiemy, że trzeba patrolować okolice Bristolu, Londyn obecnie wykluczamy.
Prędzej czy później się do nas odezwie.
Cóż, jak o tym myślałam to nie spodziewałam się, że tak szybko się z nami skontaktuje.
Jest godzina 14.18 a właśnie na ekranie głównego komputera pojawiła się ikonka o połączeniu satelitarnym. Które nawiasem mówiąc ciężko namierzyć, ale nasi spece dadzą radę.
- Jak tylko odbiorę to namierzajcie najdokładniej jak potraficie, jasne?
- Tak jest, sir!
Kliknęłam na przycisk ‘odbierz’ i po chwili na ekranie pojawił się pasek z regulacją głosową.
- Jak mają się moi mali agenci?- Zielenko mnie wkurza!
- Nie Twoi jeśli chcesz wiedzieć- gram na zwłokę, taktyczny manewr- Gadaj co z szefem.
- Alfred czuje się świetnie. Co prawda nie może mówić, ale skoro żyje..- jej śmiech mnie irytuje, jak jej cała osoba.
- Co mu zrobiliście?!
- Sylvia, tak? Jak zdrowie?- cóż, ona także ma swoją taktykę jak zgaduje.
- Odwal się ode mnie i gadaj co z szefem!
- Wybaczcie ten dwutlenek węgla, to pomysł Siergieja- czy ona mnie słyszy?!
- Na całe szczęście wszyscy są zdrowi, więc Twój plan się nie powiódł.
- Powiódł złotko, bo Cie wkurzyłam. A o to mi chodziło- zaśmiała się- Pozdrów agenta Z. A nie, czekaj, on nie żyje.
- Jak tylko Cię znajdę to zabiję! Będziesz cierpiała!
- Nie wysilaj się złotko, nie znajdziesz mnie. Nigdy. A teraz wybacz, ale Alfredowi bardzo przeszkadzają jego dłonie, trzeba coś z tym zrobić.
- Nie waż się go dotykać suko!
- W odpowiedniej chwili dam Ci znać, gdzie jestem- i koniec połączenia.
Zabiję ją, będę torturować aż zacznie błagać o litość, nie daruje jej!
Oparłam się o blat biurka i zaczęłam głęboko oddychać. Wiem, że wszyscy w tym momencie wstrzymują oddech i czekają na jakieś instrukcje, ale ja nie dam rady! Muszę ją dopaść, teraz, zaraz!
- Nie udało nam się jej zlokalizować. Wiemy tylko, jakiego satelity użyła- odezwał się Arthur, nowy szef sztabu komputerowego.
- Czy dzięki tej informacji ją znajdziemy?- zapytałam retorycznie- Nie. Więc do roboty. Na jutro chce mieć jej lokalizację.
I wyszłam z tego pomieszczenia. Irytuje mnie to, że nic w tej chwili nie mogę zrobić. Poszłam na siłownie, ale wróciłam się w połowie drogi. Muszę wreszcie przeczytać, co jest w tej kopercie od szefa.
Ruszyłam w kierunku jego gabinetu. Od jakichś 7 dni stoi pusty, otwarty nieruszony. Usiadłam na jego fotelu i wpatrywałam się w jego ulubione cygara.
‘ Znajdę Cie szefie’
Sięgnęłam po kluczyk wiszący na drzewku na klucze i otworzyłam szufladę, w której schowałam kopertę. Nożykiem do listów leżącym na biurku otworzyłam ją i wysypałam zawartość. Jakiś list, kluczyki do gabinetu, karty agencyjne. Klucze schowałam do kieszeni, karty włożyłam do szuflady i zabrałam się za czytanie listu.
Drodzy agenci,
Jak wiecie drugiego grudnia udałem się na międzynarodową konferencję. I jak się domyślacie, nigdy z niej nie wrócę.
Wy mieliście swój plan a ja swój. Czyli uratowanie was i agencji. Poświęcam się dla dobra ogółu. Zasada numer 6. Chociaż wszyscy wiemy, że chodzi w niej o coś innego.
Zastanawiacie się, co teraz będzie z agencją. Skoro już nie żyję to uznajcie ten list za mój testament. 
Sylvia, nie bądź zła na mnie za mój plan, zaznaczam na wstępie tego testamentu, bo nie chcę żebyś buntowała się właśnie teraz kiedy już nie żyję.
Chciałbym żebyś Ty, agentko 315, przejęła dowództwo nad agencją. Wszystkie papiery są już przeze mnie podpisane i znajdują się w jedynej niebieskiej teczce w moim gabinecie. Uszanuj moją decyzję, proszę. I mam nadzieję, że każdy z was dostosuje się do mojej woli.
Chciałbym też, żeby powstał oddział, który będzie strzegł mojej żony Sandy oraz moich dzieci. Zależy mi na bezpieczeństwie mojej rodziny. Jakbyś mógł się tym zająć, agencie 415.
Kolejną kwestią jest pomszczenie mnie. Odpuśćcie sobie. Nie po to poświęcam siebie, żebyście teraz knuli plany jak mnie uratować i zabić Zielenko. Tak, Sylvia, wiem, o czym myślisz i błagam odpuść. Ktoś musi stać na czele naszej agencji i strzec ładu w Wielkiej Brytanii.
Ostatnia już rzecz- jestem wolontariuszem w kilku hospicjach, domach dziecka a także szpitalach dziecięcych i chciałbym żebyście po mojej śmierci korzystali z pieniędzy, które są na karcie płatniczej. Jest ona ukryta w sejfie, kod pod obrazem. Co miesiąc proszę wpłacajcie po tysiąc złotych na każdą organizację.

Chciałbym wam podziękować, agenci, za służbę u mego boku a także pod moją batutą. Dziękuję za każde wasze poświęcenie, za ciężkie treningi i za każdy wasz uczynek. Jesteście najlepszymi agentami na świecie i zawsze nimi będziecie. Działajcie dalej i rekrutujcie nowych agentów by zasilać szeregi naszej agencji.
Przekażcie mojej żonie i dzieciom, że kochałem je ponad wszystko i kiedyś jeszcze się spotkamy.
Dziękuję. I pozdrawiam.
Szef agencji MI6, Alfred Hamilton.’
Gdy skończyłam czytać miałam łzy w oczach i wpatrywałam się dłuższy czas w kartkę. Nie wierzę, agencja jest..moja?
Szef zawsze dramatyzował, tak sobie myślę, że przecież jest szansa, żeby go uratować. Zawsze jest ta odrobina nadziei, która mówi, że nie jest jeszcze za późno. Bo nie jest, prawda?
Wstałam i podeszłam do regału z dokumentami. Z tyłu, za nimi znajdowała się cienka niebieska teczka podpisana ‘POUFNE’. Tak, szefie, tajne jak nie wiem. Wywróciłam oczami i otworzyłam teczkę. Rzeczywiście są podpisane wszystkie dokumenty, wystarczy tylko zadzwonić do prawnika i złożyć swój podpis. Ale to nie takie proste. Ja nie potrafię przejąć po nim agencji. Jeszcze nie, jest za wcześnie. Przecież jego da się do cholery uratować!
Otarłam kolejne łzy i schowałam wszystkie dokumenty. Nikt nie może ich znaleźć.
Ruszyłam do windy i zjechałam na parking podziemny. Za dwie godziny mam randkę z Harry’m. Nie mogę się spóźnić.
*** godzina 16.30*** restauracja ‘Ying & Yang’***
- Kochanie, jesteś strasznie spięta- czy on musi wszystko zauważać?
- Wydaje Ci się Loczku- uśmiechnęłam się tak szczerze jak tylko potrafię- Po prostu, urwanie głowy w pracy.
- O, może nareszcie zaczniesz mówić, co takiego ciekawego ostatnio tam robicie, że znikasz na całe dnie- spojrzał na mnie wyczekująco.
- Pracujemy nad odnalezieniem szefa i tyle- wzruszyłam ramionami i upiłam łyk wody.
- To Twoje ‘i tyle’ Cie wykańcza kochanie- chwycił moją dłoń- Martwię się o Twoje zdrowie psychiczne- zaśmiał się debil jeden.
- Moje zdrowie psychiczne ma się dobrze, dzięki za troskę.
- Jesteś pewna?- uniósł brew i cicho się zaśmiał.
- Jak najbardziej. A teraz jeśli pozwolisz dopiję wodę, bo za chwilę będzie tu kelner z naszym kurczakiem i szampanem a nie chcę stracić wody.
- Pij, na zdrowie słońce- zaśmiał się- Nie udław się.
- Może tak już się ucisz?- wskazałam gestem, żeby zakluczył sobie usta.
‘Okey’ powiedział bezgłośnie i znowu się zaśmiał, tym razem nie wytrzymałam i też się cicho zaśmiałam, zauważył.
- Uwielbiam, kiedy jesteś wyluzowana. Wtedy jesteś jeszcze piękniejsza. I pięknie się rumienisz. Tak dawno tego nie widziałem- powiedział smutno, ale nadal miał te swoje iskierki w oczach.
- Czy to jest normalne w związku, że jedna osoba zawsze musi sprawiać, że się rumienisz?- zapytałam retorycznie i ugryzłam kawałek bułeczki.
- Nie wiem, ale wiem za to, że ja będę to robił notorycznie, bo uwielbiam oglądać Ciebie skrępowaną, to rzadki widok- puścił mi oczko.
- Ja też lubię, kiedy ludzie są skrępowani- poruszyłam brwiami a on zakrztusił się szampanem, zaczęłam się głośno śmiać, a on zrobił się dosłownie czerwony. Ah, mój Loczek.
- Jesteś wredna- wytarł się chusteczką- Jakoś Ci się odpłacę skarbie.
- Tak, na pewno- wróciłam do jedzenia kurczaka ale ukradkiem spoglądałam na niego, ale gdy patrzył wracałam wzrokiem do kurczaka. Wtedy smakował tak inaczej, lekko słony z nutką bazylii.
- Sylvia- zaśmiał się- Co Ty robisz?
- Jem kurczaka- wzruszyłam ramionami z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Moja głupiutka- wytknęłam mu język- Chcesz coś na deser?
- A mają tu coś dobrego?
- Podobno całkiem niezły jest Truskawkowe Niebo.
- Co Ty masz ostatnio z tym niebem, co?- wskazałam na niego widelcem.
- Po prostu jesteś moim Aniołem – uśmiechnął się tak uroczo, jak jeszcze nigdy.
- Kocham Cię, wiesz?
- A wiesz, że ja kocham Cię jeszcze bardziej?
- Oh, to teraz się będziemy kłócić, kto kogo bardziej kocha? Nie ma mowy kochany- dalej męczyłam kurczaka i popijałam go szampanem.
- Jesteś taka urocza- a śmiej się, śmiej, ciekawe kto cie do domu odwiezie.
- Nie denerwuj mnie- zagroziłam mu, ale on sobie nic z tego nie zrobił- Lubisz mnie irytować.
- Owszem- upił łyka szampana- To co, zamawiamy te Truskawkowe Niebo?
- Pewnie- wytarłam usta chusteczką- Jedziemy potem do kina czy coś?
- A leci coś fajnego?- walnęłam się delikatnie w czoło- No co?
- Niedługo święta, pewnie, że leci coś fajnego! Harry- pokręciłam głową z niedowierzaniem- Wiem, że puszczają ‘Love actually’. To nasz ulubiony film.
- Oglądaliśmy go miesiąc temu- zaczął jęczeć- Nie leci może Iron Man3?
- Ja nawet nie widziałam jedynki i dwójki!- skrzyżowałam ręce- Chyba puszczają jeszcze Igrzyska Śmierci część 2.
- Nie widziałem jedynki- oparłam głowę o stół a po chwili zaczęłam się śmiać- Idziemy na ‘To właśnie miłość’.
- Świetnie- posłałam mu buziaka w powietrzu- To kiedy ten deser?
- Idę po nie Aniele, czekaj tu na mnie- wstał i najpierw podszedł do mnie,  żeby dać mi buziaka a dopiero potem ruszył do lady. Skorzystałam z chwili samotności i napisałam wiadomość do Bena, czy mają jakieś informacje. Oddzwonił idiota.
- No co jest?
- Nic, żadnych informacji, staraliśmy się namierzyć jakikolwiek sygnał z telefonu, ale jest stłumiony. Widocznie używają satelity do zagłuszenia sygnału.
- No to my też użyjmy satelity, Ben.
- Chłopcy próbują, ale są zbyt dobre zabezpieczenia. Nikt nie może ich złamać. Wiesz, kto by je złamał.
- Wiem. Ale jego już nie ma, za to mamy innych świetnych informatyków. Zresztą pomoc już jest w drodze.
- Jaka pomoc?
- Poznasz kogoś jutro. Na razie Ben.
Rozłączyłam się akurat kiedy Hazz pojawił się w zasięgu wzroku. Ciekawe czy wie, że mamy na dzisiaj obstawę?
- Jestem z powrotem skowroneczku- położył mój deser z gracją- Smacznego.
- Dziękuję i smacznego.
- Również dziękuję- uśmiechnął się do mnie szeroko.
- No co?- spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Nic. Po prostu Cię kocham.

- Też Cię kocham – posłałam mu jego ulubiony uśmiech i zabrałam się za jedzenie deseru. Nie smakuje jak niebo.

                                                                                                                                                                                


CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)

06 stycznia 2015

59.

Witajcie!!!! 
Wracam po troszkę dłuższej przerwie (niepotrzebnie tylko zaniedbałam bloga, bym już dawno skończyła tę historię i zabrała za kolejną..)
Wybaczcie, ale mam nadzieję, że rozdział wam to zrekompensuje i się wam spodoba :)
+ Proszę nie zabijajcie mnie ;x +


Syl xx
                                                                                                                                                     

*** Sylvia ***

Ja wiem, że minęły dopiero dwie godziny od kiedy tam doleciał, ale strasznie się czymś denerwuję. Od momentu, gdy tylko samolot wzbił się w powietrze mam dreszcze na całym ciele a to raczej nie wróży nic dobrego. 
W dodatku mam kolejny etap treningów, jak obiecał Max, teraz mam strzelnicę. I to bardziej męczące niż myślałam. Już serio wolę sparingi, przynajmniej mogę się wyżyć.
Cholera, właśnie przypomniałam sobie, że mamy dzisiaj z Harry’m randkę. Uderzyłam się w czoło otwartą dłonią a następnie zjechałam nią po całej twarzy. Jak mogłam zapomnieć o randce. To nasza rocznicowa, co prawda spóźniona kolacja, bo rocznicę mieliśmy 23 listopada, ale nie mieliśmy oboje czasu. Dopiero teraz nadarza się okazja by uczcić 3 miesiące razem. I tak, oczywiście będzie z nami ochrona więc nie będzie tak romantycznie jak powinno być, ale.. Czego się nie robi z miłości. Człowiek poświęca swoje ideały na rzecz innych.
Cała agencja czeka na kolejne informacje od szefa. Na razie napisał tylko, że doleciał i konferencja się zaczęła. 
Za chwilę kończę ten głupi trening, muszę iść do Z i zacząć się zajmować szefem.
Ostatnie strzały trafiły do celu, może nie do środka tarczy, ale było blisko!
Zeszłam do szatni, wzięłam szybki prysznic i w dosłownie kilka sekund się ubrałam. Windą wjechałam na poziom 0 i spokojnym krokiem weszłam do twierdzy komputerowej.
- Cześć- rzuciłam na wejściu i zostawiłam torbę przy biurku- Jakieś wieści?
- Nic- powiedział patrząc na ekran- Za to wiem, że chwilowo z celownika zniknęła nam Zielenko.
- Mieliśmy ją na celowniku? I ja nic o tym nie wiem?- moje oczy zrobiły się dwanaście razy większe. Czemu oni nic mi nigdy nie mówią?!
- Nie chcieliśmy Cie stresować. O, widzisz, już zaciskasz pięści- spojrzał na moje dłonie- Poza tym, nasze dane opierały się na tym, co widzieli inni agenci i dzięki temu stworzyliśmy mapę. Ostatnio była w Dublinie, to znaczy jakieś 3 dni temu, od tamtej pory nie mam żadnych wieści od irlandzkich agentów. Jednak jakiś koleś z Interpolu widział ją w Londynie wczoraj no, ale to nie jest potwierdzone przez kogokolwiek.
- Chwila chwila- zastanowiłam się- Skoro była w Londynie to może wiedzieć, że szef poleciał do Bristolu. A skoro to wie, to..
- Nie, Sylvia, nawet o tym nie myśl, szef jest na pewno bezpieczny.
- Ale ja myślę logicznie Z, nie rozumiesz? A jeśli jemu już teraz grozi niebezpieczeństwo? Może już go zabiła!- zaczęłam nerwowo chodzić po sali. A co gdyby.. w sumie to niezły pomysł- Z, możesz namierzyć telefon szefa?
- Pewnie- wywrócił oczami- To łatwizna. Wystarczy kliknąć tu, wpisać kod tu, tam i już, namierzony. Według tego, co mówi komputer przebywa w Bristolu.
- Da się zlokalizować go dokładniej?
- Oczywista oczywistość- spojrzałam na niego z niecierpliwością- Tak- wywrócił znowu oczami- Tylko daj mi jakieś dwie minuty.
- Nie spiesz się- usiadłam do jakiegoś komputera i zaczęłam przeglądać akta. Nie żebym szpiegowała innych agentów, gdzie, nie ja. Po prostu lubię czytać.
- Sylvia, chodź- Z zawołał mnie do siebie- Na którą była ta konferencja?
- Na 10, trwa do jakiejś 16. 
- Bo jest godzina 12.34 a szef zdaje się przemieszczać. Zlokalizowałem gdzie jest ta konferencja i ciągle namierzam szefa, ale on jest poza tym miejscem.
- Wiedziałam!- opadłam na jego fotel- Musimy natychmiast wysłać oddziały do Bristolu!
- Co do..- Z latał od jednego komputera do drugiego.
- Co się dzieje? Ej!
- Ktoś naruszył moje zabezpieczenia, włamanie nastąpiło jakieś pół godziny temu z tego co widzę, komputery wariują!
- To jej sprawka- uderzyłam w biurko, kilka rzeczy spadło na ziemię- Musimy działać.
- Póki co nawet nie dam rady namierzyć szefa, cała baza danych siadła, wirus nadal opanowuje moje oprogramowanie!
- Jak to możliwe?- podeszłam do głównego komputera, ale jedyne co na nim było to jakieś przemieszczające się linie- Przecież Twój system jest najlepszy i najlepiej zabezpieczony.
- Rosjanie potrafią wszystko- przeklął cicho pod nosem i zaczął szukać miejsca, które mogło zostać użyte jako gniazdo wirusa. Latał jak nienormalny po całym pomieszczeniu- Cholera!
- Z, spokojnie wszystko..- nie dokończyłam, bo uruchomiły się spryskiwacze przeciwpożarowe. Ta woda powinna być taka gorąca?
- O nie, nie tylko nie woda! Wszystko się zniszczy!- przebiegł pół sali, siadł przed głównym komputerem i próbował zablokować jakoś system, żeby odzyskać dane. Po jego minie wnoszę, że nie udało mu się.
-Cholera, co teraz?- zapytałam osłaniając się jakimiś teczkami.
- Wychodzimy, ta woda na pewno nie jest zwykłą wodą- chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę wyjścia. Na nasze nieszczęście drzwi były zablokowane. Szarpaliśmy je, ale to nic nie dawało. Wyciągnęłam mój komunikator i wysłałam do Bena wiadomość, że potrzebujemy pomocy. Chwilę później ktoś szarpał drzwi z drugiej strony. Nic.
- Sylvia, musimy stąd jak najszybciej wyjść. Zaraz nastąpi zwarcie komputerów, może wybuchnąć pożar.
- Świetnie- szepnęłam pod nosem- Dlaczego te najgorsze rzeczy przydarzają się właśnie mnie?!
- Sylvia, jesteście cali?- głos Bena był ledwo słyszalny- Musicie się odsunąć, użyjemy taranów, trzeba was stamtąd wyciągnąć!
Podeszliśmy z Z do przeciwnej ściany, żeby nie narażać się na uszkodzenie. Po chwili było słychać jakieś hałasy, huk z drugiej strony oznajmiał, że działają. A w pomieszczeniu zrobiło się gorąco jak w łaźni. Oboje z Z byliśmy cali mokrzy i słanialiśmy się na nogach, jedno przytrzymywało drugie.
- Hej, Z, Ty też widzisz tęczę?- zapytałam z na wpół otwartymi oczami.
- Nie- zaśmiał się a za chwilę kaszlał- Ja widzę panoramę Paryża.
- Spać mi się chcę- powiedziałam ziewając- Co było w tej wodzie?
- Nie wiem, ale na pewno dostali się do naszych systemów obronnych, czuję siarkę i chyba dwutlenek węgla.
- To nie dobrze- ziewnęłam po raz kolejny a huki za drzwiami nie ustawały.
- Nie dobrze- wtedy Z upadł na ziemię, był blady i bardzo gorący, przez tę wodę. Zjechałam po ścianie, doczołgałam się do jego szyi i sprawdziłam puls. Ledwo dostrzegalny, ciśnienie spada, oddech ma płytki. I wtedy coś zaskoczyło. Miałam przed oczami mgłę, ale widziałam zarys człowieka. ‘Mama?’
W pierwszej chwili byłam zdezorientowana, ale później dotarło do mnie, że skoro widzę ją to znaczy, że już czas. Czas by umierać. Sprawdziłam na nadgarstku puls, to samo co u Z, ledwo wyczuwalny. Z moich oczu popłynęły łzy a za chwilę widziałam tylko ciemność.

*** Ben ***

Nienawidzę treningów z nowymi agentami, oni nic nie potrafią! To denerwujące, gdy przydzielają cie jako nauczyciela do nowych. Niektórzy nawet podstaw nie znają. Jak oni się tu znaleźli?
Właśnie trwał pojedynek między mną  a jakąś młodą dziewczyną, gdy odezwał się mój komunikator.
- Świetnie agentko 507, teraz chwila przerwy.
Zszedłem z ringu i odczytałem wiadomość : ‘Pomocy. Jesteśmy zamknięci w Sali komputerowej. Szybko’
Czym prędzej zawołałem wszystkich, żeby przyszli pomóc mi w misji ratunkowej. Kilka razy jechaliśmy windą, żeby wszyscy dojechali. Ja dotarłem na miejsce jako pierwszy. Było spore zamieszanie, bo okazało się, że na wszystkich piętrach od parteru po 11 uruchomiły się spryskiwacze przeciwpożarowe. W powietrzu unosił się dziwny zapach a także dym zbierał się przy suficie.
- Sylvia, jesteście cali?- ale nie dostaliśmy odpowiedzi, to wina tego grubego szkła, nic nie słychać. Kazałem przynieść kilku osobom jakiś taran, bo nie dało się otworzyć drzwi. Szarpanie nic nie da a oni mają coraz mniej czasu. Młody przyniósł taran i czym prędzej zaczęliśmy atakować drzwi.
- Zbijcie wszystkie lustra i szyby w tej ścianie! Migiem!
Zajęli się tą robotą i w szybkim tempie lustra znikały, ale szkło nie chciało ustąpić. Sytuacja z drzwiami też nie była dobra, nie ustępowały a przed chwilą wybuchł czytnik pinu. No zajebiście.
Ale się nie poddajemy. Dalej próbujemy wywarzyć drzwi.
- Mam ładunki wybuchowe- dobiegł mnie zdyszany głos jakiegoś agenta.
- Szybciej się nie dało?- czym prędzej odłożyliśmy taran i założyliśmy ładunki wybuchowe. To nie zwykłe bomby, są stworzone do najtrudniejszych warunków i zabezpieczeń. Umieściliśmy ich osiem, po chwili uruchomiliśmy zapalnik i drzwi posypały się w drobny mak a my czym prędzej weszliśmy do pomieszczenia. Znaleźliśmy ich leżących pod ścianą. Z ich nosów i uszów leciały stróżki krwi. Cholera, nie dobrze! Wręcz fatalnie.
- Chłopaki, karetki szybko! Dzwońcie i proście o jak najszybszą interwencję.
Ulotnili się a ja miałem chwilę czasu na rozeznanie. Komputery wyłączone, pełno wody, dym unosi się grubymi warstwami przy suficie ale na szczęście spryskiwacze już nie działają. Podszedłem do głównego komputera, ale nie działał. Uderzyłem wściekły w biurko a wtedy na największym ekranie pojawił się napis ‘Goodnight’
Ta cholerna Zielenko nie daje nam spokoju a w dodatku Sylvia ucierpiała.
Nie minęła minuta a do pomieszczenia wbiegło sześciu sanitariuszy i zajęło się Sylvią i Z. Wzięli ich na nosze i zjechali windą na parking podziemny. Oczywiście ruszyłem za nimi. Pozwolili mi jechać z Sylvią karetką, z jej kieszeni wyjąłem telefon i wybrałem numer Harry’ego. Musi wiedzieć. Odebrał po kilku sygnałach.
- Cześć słońce, jak mija dzień?- usłyszałem jego głos, wywróciłem oczami.
- Harry, tu Ben.
- Co się stało?- usłyszałem jego zaniepokojony głos.
- Jedziemy właśnie do szpitala. Mieliśmy pewien..problem.
- Jak ona się czuje?- zapytał a ja milczałem- Ben, do cholery, gadaj!
- Nie wiem!- zdenerwowany krzyknąłem- Lekarze nie czują pulsu..
- Co?- usłyszałem jego cichy szept- Nie, nie, to nie prawda. Ona żyje. Jadę tam. Który to szpital?- zakryłem dłonią telefon i zapytałem sanitariuszy.
- Centralny szpital Harry, tam zawożą wszystkie ciężkie przypadki.
- Nie pozwól jej odejść. Proszę- i się rozłączył.

Do szpitala dojechaliśmy bardzo szybko, na miejscu już czekał Harry. Podbiegł do nas, a raczej do Sylvii i chwycił ją za dłoń.
- Trzymaj się słoneczko, jestem przy Tobie. Walcz.
-Harry, my musimy zaczekać tu- byliśmy obecnie w korytarzu przed salą zabiegową- W karetce robili masaż serca, na zmianę zaczynało bić i przestawało. Lekarze dają jej małą szansę, ale to zawsze coś- starałem go podnieść na duchu, ale on milczał, tylko płakał.
- Jak Z?- zapytał po chwili.
- Nie dało się go uratować. Już w agencji mówili, że jego płuca przestały pracować, a serce nie daje rady znowu zacząć bić. W karetce nie pomógł masaż serca.
- Boże..- chwycił się za głowę i znowu zaczął płakać. Zostawiłem go i poszedłem do innej Sali, gdzie leży ciało Z. Pielęgniarka pozwoliła mi go zobaczyć. Ale nie wytrzymałem długo, po chwili opuściłem pomieszczenie- zły, wręcz wściekły i ze łzami spływającymi po twarzy. Dosiadłem się do Harry’ego i czekaliśmy na jakieś informacje.
Minęła już godzina, a my nadal nic nie wiemy. To męczące, nikt nic nie mówi, lekarze biegają w te i z powrotem..
- Dzień dobry, nazywam się doktor Mary Clay- podeszła do nas kobieta w średnim wieku.
- Co z Sylvią?- Harry natychmiast wstał.
- Udało nam się przywrócić jej funkcje życiowe, pacjentka odzyskała przytomność, oddycha samodzielnie. I żąda natychmiastowego wypisu.
- Czy ona oszalała?- Harry nie wierzył w to co słyszy.
- Mówi, że ma niedługo randkę- kobieta zaśmiała się lekko a chłopak zareagował tym samym, tyle, że się popłakał.
- Mogę ją zobaczyć?
- Tak. Ale wchodźcie pojedynczo- usiadłem i gestem kazałem mu iść. Szybko zniknął za drzwiami.

*** Harry ***

- Cześć słońce- przywitałem ją siedzącą na łóżku- Jak się czujesz?
- Dobrze. Możemy stąd iść?- miała uśmiech na twarzy, ale za tym kryje się coś więcej.
- Tak, pewnie. Ale najpierw musisz o czymś wiedzieć.
- Co jest?- zeszła z łóżka i podeszła do mnie- Harry..?
- Z nie żyje.
- Co?- szok wymalował się na jej twarzy- Ale.. jak to?
- Przykro mi. On po prostu.. nie dał rady w karetce.
- Nie wierzę- wtuliła się we mnie i pierwszy raz od trzech miesięcy zobaczyłem ją płaczącą- To moja wina.
- Nie kochanie, nie Twoja. To wina tej suki, która chce Cie zabić. Proszę, nie płacz- masowałem jej plecy, żeby ją jakoś uspokoić, ona z kolei wbijała mi palce w plecy. Dobrze, że mam gruby sweter na sobie.
- Mogę się z nim pożegnać?- zapytała po chwili ciszy, przestała płakać.
- Pewnie- pociągnąłem ją za rękę, wyszliśmy na korytarz i do rejestracji.
- Cześć Ben- wyminęła go bez spojrzenia na niego- Przepraszam, chciałabym zobaczyć mojego przyjaciela.
- Niech jej pani pozwoli się pożegnać- błagalnym spojrzeniem spojrzałem na kobietę.
- Sala obok, ale szybko. Zaraz zabierają go do kostnicy.
Weszliśmy do pokoju z numerem 6. Światło dawało złudne oświetlenie, było prawie ciemno. Sylvia puściła moją rękę i podeszła do ciała Z, po chwili odsunęła prześcieradło i zauważyłem, że znowu płacze. Chwyciła go za rękę.
- Pomszczę Cię Z. Obiecuję. Zabiję ją w najbrutalniejszy sposób jaki istnieje. Nie daruję jej.
- Kochanie, chodźmy już- delikatnie odwróciłem ją w swoją stronę, przykryłem go i odeszliśmy. Wiem, że ona ma już swój plan i wcieli go w życie pomimo moich sprzeciwów. I zamierzam jej pozwolić. Musi pomścić śmierć przyjaciela.
- Nie idźmy na randkę dzisiaj- zabrałem głos w samochodzie- Nie chcę, żebyś była smutna.
- Dam radę- ale uciszyłem ją nim dalej coś powiedziała.
- Jesteś dobra, ale nie dasz rady ukryć smutku pod swoją maską. Sylvia, dzisiaj posiedzimy u Ciebie i pooglądamy filmy.
- Dobra. I Harry..- zerknęła na mnie – Dziękuję. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też słońce.

                                                                                                                                                                   

CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)