28 października 2013

SONDA PUBLICZNA :D

Cześć moi drodzy!
To jeszcze nie rozdział, wybaczcie, ale nie zasłużyliście ;D
Czekam na więcej komentarzy pod 13, bo nie ukrywam smutno mi , że nic nie piszecie. Nawet zwykłe ':)' wystarczy.
Ale ja nie w tej sprawie.. Miałam przypływ weny i napisałam coś , co będzie niżej. BARDZO zależy mi na waszej opinii, czy powinnam założyć nowego bloga z opowiadaniem , którego prolog znajdziecie poniżej.
Żeby nikogo nie urazić - rozdział ma charakter trochę chrześcijański. Sama jestem ateistką i nie mam pojęcia skąd ten pomysł ;P
Ale podoba mi się to, co wymyśliłam. Więc PROSZĘ skomentujcie ten post i wyraźcie swoją opinię. Nawet wskazana jest krytyczna jeśli nie podoba wam się to, co jest napisane.
DZIĘKI! Syl xx

                                                                                                                                                               

Siedział skupiony, jak zwykle w takiej chwili na swoim szklanym tronie. Zmarszczki na Jego czole oznaczały, że myśli nad swoją taktyką. Zwykle jest tak, że wygrywa od razu, nikt nie jest tak dobry jak On. Oh oczywiście, że zdarzają się dobrzy gracze, ale nie aż tak dobrzy.
- Idzie Ci coraz lepiej, synu - powiedział po chwili starając się odwrócić jego uwagę, tym samym próbując zyskać na czasie.
- Nie gadaj tyle, tylko rozgrywaj. Nie mamy na to całej wieczności - powiedział ironicznie, po czym oboje się głośno roześmiali.
- Już już. Myślę, jakby tu sprawić, że przegrasz..
- Chyba z Tobą wygram - odparł z nieśmiałym uśmiechem - Zawsze chciałem z Tobą wygrać.
- Na prawdę?- powiedział z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Nikt nigdy mu tego nie powiedział.Hm.
- Tak. Cieszę się, że to wreszcie następiło Ojcze.
- Ja nie bardzo. Wiesz, jak bardzo nie lubię przegrywać - odparł zasępiony. Właśnie w tej chwili przypomniału mu się jedno z przykrejszysz wydarzeń w historii ludzkości..

-To jak, zagramy? - zaśmiał się szatańsko tajemniczy przybysz. Nikt z zebranych nie ukrywał ciekowości, każdego interesował gość, który pojawił się ni stąd ni z owąd i wyzywa Pana na partyjkę szachów.
- Możemy, oczywiście - gestem ręki wskazał wolne krzesło naprzeciw tronu. W powietrzu wisiała tragedia, On to wiedział. To go najbardziej zasmuciło.

- Cóż - gość podrapał się po brodzie - Mam nadzieję, że nie będzie to dla Ciebie problemem, jeśli nasza gra będzie podparta zakładem.
I stało się jasne. Już sama jego mowa, ruchy ciała wiele zdradzały. Nikomu nie podobał się ten pomysł, Jemu tym bardziej. Obawiał się po prostu konsekwencji. Lecz w tej chwili nie wiedział, co powinien zrobić, skoro teoretycznie partia się zaczęła.
- Co masz na myśli ?
- Dasz mi część swojej mocy na.. - zamyślił się - 2 tygodnie.
- A jeśli ja wygram? - ten tylko zaśmiał się Mu w twarz. Ten gest przeraził zebranych wokół. Nie wróży to nic dobrego.
- Jeśli Ci się uda, to wpłynę na pewną osobę i ona uwolni z pewnego ciemnego, strasznego miejsca kilka dusz.
- Kilka?
- Ile sobie zażyczysz, ale ma to być rozsądna liczba - przytaknął mu w odpowiedzi. Uznał, że to fair.
- To zaczynamy? - powiedział radośnie gość, zacierając ręce. On mu przytaknął. Właśnie zaczęła się najtrudniejsza partia szachowa w Jego życiu. Niestety potrafił przewidzieć jej konsekwencje.
* * *
- WYGRAŁEM! - skakał jak szalony wokół stołu oraz Jego pochylonego ze smutną miną nad szachownicą.
- Jak.. ?
- Cóż - odparł poprawiając marynarkę - Ma się te zdolności.
- Nie wątpię - rzekł zasępiony, po czym oddalił się od zebranych w stronę swojej magicznej szkatułki. Musi dotrzymać warunków zakładu. - Proszę, oto Twoja nagroda - podał mu jasny płomyczek wyglądający jak malutkie Słońce - Ale za równo 2 tygodnie moc wróci do mnie. Nie będziesz miał możliwości by ją zatrzymać.
- Dziękuję - zaczął się powoli oddalać, ale zanim zniknął odwrócił się - Do następnego razu.




- Wiesz, że to wtedy nie była Twoja wina - starał się pocieszyć Ojca, na marne.
- To wszystko moja wina. Gdybym nie zgodził się na grę, do tej wojny by nie doszło.
- Wiesz, że dzięki owej wojnie, został wyzwolony jeden z Twoich ludów? - sprytnie rozegrane. On wiedział, jak przemawiać do Ojca. Zawsze umiał trafić do ludzi.
- I tak by został wyzwolony.
- Tego nie wiesz.
- Może i masz rację - westchnął - Najgorsze jest jednak to, że kilkanaście lat później popełniłem ten sam błąd..
- Każdemu zdarza się popełnić błąd.
- Ale nie ten sam po raz drugi! - krzyknął tak głośno, że nad Californią pojawiły się burzowe chmury - Mogłem zapobiec śmierci tylu ludzi..Tylu ludzi..
- Ojcze - podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu - Nie obwiniaj się o to, widocznie tak musiało być.
- Nie musiało. Synu, zrozum, jaki ojciec dopuszcza by jego dzieci cierpiały? - powiedział ze smutną miną. Przez to wyglądał jeszcze starzej.
- Dobrze wiesz, że na świecie została zachwiana równowaga. Zło musiało wkońcu dać o sobie znać - machnął w odpowiedzi tylko ręką.
- Idę do Ogrodu. Niech nikt mi nie przeszkadza.
- Oczywiście.
 
Wyszedł z Komnaty i udał się we wcześniej zaplanowane miejsce. Usiadł wygodnie na swojej ulubionej skałce. Myśli kłębiące się w Jego głowie zaczęły Go przytłaczać. Znów zaczął obwiniać się o to, co zdarzyło się równe 100 lat temu. Był zły, zły na siebie, że wpuścił JEGO do swojego Raju. Nie miał dla siebie wytłumaczenia. Może jedyny logiczny powód to słowa samego Lucyfera : "Jam jest cząstką drobną, co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro" . Rozumiał, że potrzebna jest równowaga. Ponownie skarcił się w myślach i pogrążył w zamyśleniu. Zaczął przewracać karty historii z minionego stulecia. Początek, po roku 1945, wprawił go w smutek, czuł do siebie wstręt. Wiedział, że działo się źle, wojna zostawiła po sobie ślad.Strajki, kataklizmy, wojny domowe. To wszystko było Jego winą. Kto jak kto, ale Bóg powinien sprawować kontrolę nad wszystkim. Jednak sytuacja wymknęła się lekko spod kontroli. Ponownie dzisiejszego dnia westchnął. Przeglądał sprawy z lat 1960-80. Wtedy zauważył poprawę, ale nie była ona zadowalająca. Nie wszędzie dobro przewyższało zło. Tu nie chodziło o jakąś wielką przewagę, tylko o 1%. Otworzył oczy i z roztargnieniem spojrzał w dół. Nawet z takiej odległości słyszał, że nie dzieje się dobrze. Nie, nie tracił wiary w ludzi. Wręcz przeciwnie-tracił wiarę w siebie. Masz 40 miliardów lat, a dopiero zauważyłeś, że Twoja władza słabnie.Przykry fakt, jednak prawdziwy, odbijał się echem w jego głowie. Przymknął powieki i oglądał w bardzo szybkim tempie wydarzenia do roku 2000. Widział, że źle się działo. Chociaż był zadowolony, że Jego dzieci są mu coraz bardziej posłuszne. Potrafił zaglądać w dusze ludzkie i wiedział, że w niektórych drzemało czyste zło. To go zasmucało. Jednak po wybraniu w 2008 roku Baracka Obamy na prezydenta U.S.A. stwierdził, że jest jeszcze nadzieja. Uśmiechnął się do siebie. Teraz wszystko było dobrze.
To, co go uderzyło to niechęć oraz gniew jednego kraju. Czuł to. Wiedział, że Polacy, mimo iż to silny naród, wciąż nie wybaczyli ich krzywdy. Oczywiste jest, że nie łatwo zapomną o tym, co miało całkiem nie dawno miejsce, ale przecież mogą spróbować. Teraz czuł frustację. Codziennie przecież wysłuchiwał narzekań podczas modlitw, błaganie o pomoc czy o lepszą sytuację.. Ale przecież nie mógł zrobić tych wszystkich rzeczy na raz i nie dla jednego kraju.
Ludzie zbyt dużo ode mnie oczekują.
Teraz bada stan po wyborach Obamy. Wyczuwa ogromną niechęć, nietolerancję. Wiedział, że to tego dojdzie. Każdy zaczął odczuwać odrazę do drugiego człowieka. Postęp ludzkości także nie ułatwiał Mu zadania by na świecie panował pokój, równość, miłość. Zawiódł się na sobie. Najbardziej jednak wstrząsnął nim rok 2025. Kolejna wojna sprowokowana przez Koreę. Szczerze, miał dość ciągłej wojny tego państwa, ale ... No właśnie.. Prawda jest taka, że On go już nie kontroluje, co oznacza, że nie może go uratować. Jak to się stało, że zło tak szybko opanowało tamto miejsce? Pech chciał, że centrum Piekła znajduje się idealnie pod tym krajem. O, ironio.
Szybko zamknął ten rozdział i zaczął przeglądać dzieje ludzkości po 2028. Nawet nie wiedział, jak określić to, co się działo. Anarchia. Tak, anarchia. Kompletna. Ludzie oszaleli, zaczęli domagać się większych praw, coraz więcej niewierzących pojawiało się w każdym zakątku świata.Teraz dopiero odczuł, jak bardzo zaczął słabnąć. Lecz zaraz, gdy przypomniał sobie, jak później było dobrze, humor od razu mu wrócił. Podsumował, że minione stulecie było pełne wzlotów i upadków, jednak w ogólnym rozrachunku dobro wzięło górę. Wiedział, że obecna sytuacja była chwilowa.
-Piotrze!- zawołał - Piotrze!
- W czym mogę pomóc? - wysoki, chudy lecz dobrze zbudowany mężczyzna w białej todze stanął przed Bogiem.
- Muszę Cię o coś poprosić. To bardzo ważne.
- Słucham zatem.
- Czuję, że zacznie źle się dziać na Ziemi - skierował smutny wzrok w dół.
- Rozumiem.
- Muszę tam zejść, naprawić sytuację.
- Nie sądzę, że to dobry pomysł - odparł Apostoł z zawahaniem - Możesz zaburzyć obecny stan.
- Już jest zaburzony! Nie mam innego pomysłu, co mogę zrobić.. - wstał i zaczął nerwowo spacerować wokół malutniej fontanny.
- Panie, jeśli można.. - gdy Bóg kiwnął w odpowiedzi ten kontynuował - Myślę, że jest inny sposób.
- Czyżby?
- Można wysłać Twojego syna.
- Jeszcze nie czas na niego.
- Ale oni czekają.
- Poczekają jeszcze trochę.
- Czyżbyś wystawiał ich na kolejną próbę? - Pan westchnął jedynie w odpowiedzi.
- Nie, oczywiście,że nie. Wiem, że są silni, tylko obawiam się,że zło może okazać się silniejsze.
- Rozumiem.
-Pamiętasz epidemię wąglika w 2027?
- Tak, ale co to ma do rzeczy? -zasępił się Piotr.
- Otóż, mój drogi, wtedy cierpiał każdy naród. Wszyscy ludzie wówczas się zjednoczyli. To był przełom. Zapomniano o wojnach,nienawiści. Była tylko miłość.
-I zamierzasz sprowadzić taki właśnie kataklizm na ludzi?!
- Nie! Piotrze!
- Przepraszam, ale nie nadążam za Twoim rozumowaniem - odparł zmieszany Apostoł i nerwowo potrząsnął trzymanymi kluczami.
- Zamierzam, będąc na Ziemi, obudzić w nich podobną miłość.
- Jak?
- Tego jeszcze nie wiem - podrapał się po szyi i odruchowo zaczął gładzić się po długiej, siwej brodzie- Ale od tego mam Was.
- Mam zwołać posiedzenie Rady?
- Tak. I to w jak najszybszym terminie.
- Będziesz przewodził obradom?
- Tak. Wyjątkowo tak. Przygotuj dla mnie miejsce.
- Oczywiście. Czy mam zaprosić na obrady kogoś dodatkowego?
- Oprócz mnie i Jezusa mają z nami zasiąść wielcy filozofowie oraz myśliciele. Postaraj się znaleźć również miejsce dla kilku wybitnych ludzi z czasów powojennych.
- Czyli? - podrapał się po nadgarstku trochę zbity z pantałyku.
- Po roku 1914. Zależy mi na ich zdaniu.
- Oczywiście. Czyli przygotować obrady dla około pięciuset osób?
- Zgadza się. Mają się one odbyć w przyszłym tygodniu.
- Konkretny dzień?
- Każdy, byle nie niedziela.
- Ogłosić tę informację do publicznej wiadomości?
- Nie. Myślę, że Anioły mają i tak za dużo zmartwień na głowie.
- Oczywiście. Jeszcze jedno...
-Piotrze! Na wszystkich świętych, czym znów chcesz mnie zamęczać? - poddenerwowany, lecz również rozbawiony wydał okrzyk w stronę Apostoła.
- Ciastka do herbaty? - Wtedy Bóg spojrzał na niego z miłością.
-Tak,Piotrze. Dziękuję.

- Jutro poinformuję o terminie obrad i kto będzie w stanie się stawić.
- Dziękuję - po chwili zamyślenia dodał - Możesz odejść. Piotr skinął głową, poprawił togę, klucze i udał się w stronę bramy. Dla niego zapowiadał się ciężki dzień.
Bóg natomiast usiadł ponownie na kamieniu, odetchnął i uśmiechnął się. Spojrzał na Ziemię, na to co stworzył.
I wiedział Bóg, że było dobre.




 

 

 
 
 
 

14 października 2013

13.

Czeeeeeść <3

Witaj po krótkiej przerwie!
Mam nadzieję, że ten rozdział nie będzie pechowy i WAM się spodoba. Mi osobiście bardzo przypadł do gustu ;3

Byłabym wdzięczna, gdybyście komentowali i polecali mojego bloga :)


Miłego czytania oraz reszty tygodnia!
Syl xx


P.S. Słyszeliście już HEARTBREAKER i ALL THAT MATTERS ? Co sądzicie? Ja uwielbiaaam <3
                                                                                                                                                                                                      
*** OCZAMI HARREGO ***

Odebrałem od Ryana nasze buty. Sylvii dałem jej parę i udaliśmy się w kierunku naszego toru. Usiedliśmy i zmieniliśmy obuwie.
- Chcesz co
ś
do picia? – zapytałem grzecznie, podczas gdy ona zakładała buty.
- Nie, dzi
ękuję – odparła z uśmiechem. Ohh ile bym dał, żeby oglądać ten uś
miech codziennie..
- W takim razie zaczynamy? – zapytałem, a ona kiwn
ęła mi głową
w odpowiedzi.
- Ale uprzedzam,
że nie umiem grać
.
- Pomog
ę Ci  - i już miałem w głowie genialny plan. Zawsze tak jest na filmach, nie? Chłopak ma szansę poprzytulać się do dziewczyny, gdy ta potrzebuje w czymś pomocy. Harry, jesteś
geniuszem!
- B
ędę wdzię
czna.
Sylvia wybrała kul
ę, a ja pomogłem jej ją chwycić
.
- Okey, trzymasz?
- Yhym.
- To teraz musisz lekko j
ą odchylić, o tak – stanąłem za nią, lekko oparłem się o jej plecy i chwyciłem za nadgarstek – Kula idzie do tyłu, Ty do przodu lekko się musisz nachylić i iść. Przed tą czerwoną linią puszczasz. Spróbujmy – pomogłem jej trochę i kula poleciała prawie prosto. Zbitych 8 krę
gli.
- WOW! Nie
źle nam poszło – uśmiechnęła się. Uwielbiam jak się cieszy. Te iskierki w jej oczach..

*** OCZAMI SYLVII ***

Żeby było jasne, umiem grać w kręgle, ale chciałam żeby Harry się wykazał. Właściwie to fajnie tak było pozwolić mu sterować mną. Czułam się prawie jak w filmie. Słodko.
Ale ja tak dalej gra
ć nie będę. Przecież nie będę zgrywać sierotki do końca tej randki, bo uzna mnie za jakąś
lalunie.
- To co mała, robimy turniej? – Hazz wyrwał mnie z zamy
ś
lenia. „Mała” ?
- Jasne, ale wiesz,
ż
e wygrasz, co?
- Wiem – za
śmiał się. Jest! Najważniejsze to podbudować jego pewność siebie, a potem patrzeć jak się stacza. Ha ha, jestem wredna wiem, ale cóż
.
- Pan pierwszy, panie Styles – podałam mu kul
ę
.
- No dobrze, panienko Styles.
- Panienko Styles? –za
śmiałam się

- Bardziej pasuje Ci to nazwisko – dał mi buziaka w policzek, a chwil
ęźniej biegł z kulą na tor. Chyba muszę to przyznać – zaczynam go coraz bardziej lubić.
Zbił 8 kr
ęgli. I cieszył się jak małe dziecko. No cóż, teraz trzeba mu pokazać profesjonalizm. Wybrałam różową kule, a Harry zaczął się śmiać
.
- Powodzenia – rzucił, gdy szłam w stron
ę
toru.
Odetchn
ęłam głęboko, kulę odchyliłam do tyłu, powoli i z gracją ruszyłam do przodu i mocno wyrzuciłam ją do przodu. Zerknęłam na niego – miał otwartą buzię, chyba go zaskoczyłam. BUM! Zbite 10 krę
gi.
- Jak.. Ty.. ale jak? – Harry wymachiwał r
ękami jak obłąkany, co chwile patrzał się
to na mnie to na tor.
- Dobra jestem, nie? – zarzuciłam włosami udaj
ą
c samouwielbienie.
- Ty.. Ty mnie oszukała
ś! – zaczął się śmiać
.
- Mo
że tak trochę – zaczęłam chichotać
.
- Sprytna jeste
ś – podszedł do mnie. Zaczynam się lekko bać
.
- Wiem. I dzi
ękuję – Spuściłam wzrok. Hazz delikatnie chwycił  mnie za brodę i sprawił, ż
e teraz patrzałam mu prosto w oczy.
- Nie ładnie tak mnie oszukiwa
ć, proszę
pani .
- Zabawnie było patrze
ć jak się starasz. To miłe, wiesz? – on się lekko uśmiechną
ł i pokazał te swoje słodkie dołeczki.
- Czy zasłu
żyłem na nagrodę? – o jaką nagrodę mu cho…. A już
wiem..
- My
ślę, że tak – oczy mu rozbłysły, a ja wtedy dałam mu szybkiego buziaka w policzek, na co ten się zaś
miał.
- Tylko tyle? Przecie
ż ja tak się starałem.. – podszedł jeszcze bliż
ej mnie i chwycił mnie delikatnie w pasie.
- Panie Styles, czy pan nie posuwa si
ę za daleko? – mówiłam do niego szczerząc się jak idiotka. Boże.. ja się
w nim zakochałam..
- My
ślę, że nie – jemu też uśmiech nie schodził z twarzy – Chociaż
malutki buziak. Hm?
Nie odpowiedziałam tylko lekko musn
ę
łam jego usta.
- Pa
ńska nagroda, panie Styles – oboje się zaśmialiś
my. Nagle pocałował mnie w nos.
- Wracamy do gry moja droga? – zapytał mnie cicho.
- Jasne. Teraz Twoja kolej.
Widziałam, jak niech
ętnie mnie puszczał i udawał się po kulę. Czyżby on też się we mnie zakochał?.. Mam nadzieję,  że nie, bo wtedy naraziłabym go na niebezpieczeństwo..

* * * * *

- Gratulacje! – wykrzyknął Hazz i zaczął mnie obracać wokół własnej osi. Po chwili mnie puścił – Nie myślałem, że uda Ci się ze mną wygrać, a jednak – zaśmiał się.
- Dzi
ękuję. A wiesz, ja wiedziałam, ż
e wygram.
- Sk
ąd? – zdziwił się
.
- Bo grałam ze słabeuszem – wytkn
ęłam mu ję
zyk.
- Co
ś Ty powiedziała? – zmrużył oczy, a ja postanowiłam się z nim trochę pobawić.. i zaczęłam mu uciekać
.
- A panienka gdzie? –
śmiał się goniąc mnie i próbując złapać – No ej, zatrzymaj się
no!
- Nie! – odkrzykn
ęłam – Pobawmy się
!
- Oszalała
ś? – mówił to z nutką śmiechu w głosie –Ludzie się na nas patrzą
.
- No i dobrze – wytkn
ęłam mu ję
zyk.
- Sylvia, prosz
ę.. – zatrzymał się zrezygnowany – Jestem zmę
czony..
- Ohh, no dobrze.. – dosiadłam si
ę do niego, a wtedy coś zaskoczyło. Zaczął mnie łaskotać
.
- Harry! Ja nie mam łaskotek.
- Z Tob
ą nie ma zabawy – prychnął i udawał obrażonego. Trochę mi się go żal zrobiło. Ale tylko trochę
!
- Wybacz no – Teraz ja udałam smutn
ą, a on wymię
kł. Słodziak.
- Ju
ż jest okey – objął mnie ramieniem – Idziemy coś zjeść
?
- Mo
żemy iść
. A gdzie proponujesz?
- Mamy kilka miejsc do wyboru.
- Jakie to miejsca?
- KFC, Subway lub Starbucks. Które pani wybiera?
- Hm.. KFC!
- Dobry wybór, wła
śnie miałem polecić – zaśmiał się – Ale Ci się
przytyje!
- Tobie te
ż! – zaśmialiśmy się – Mogę przytyć, to nie bę
dzie tragedia.
- Jeste
ś pewna, że jesteś dziewczyną
?
- Tak, a sk
ąd takie pytanie? I wahanie? – śmiałam się, a on gapił się jakoś
tak zaskoczenie na mnie.
- Bo ka
żda dziewczyna przejmuje się zawsze, czy przytyje i ile. Masakra. Ale Ty nie, Ty się cieszysz – teraz się
szczerzył.
- Ehh.. Ile razy mam wam wszystkim powtarza
ć, jestem NORMALNA – podkreśliłam ostatnie słowo – I uwielbiam jeść
.
- Nie jeste
ś normalna – wtedy na niego dziwnie spojrzałam – Znaczy jesteś normalna, ale też nie. Jesteś wyjątkowa. To czyni Cię kimś
specjalnym.
- Mam to uzna
ć za komplement? – szturchnęłam go lekko na co ten się zaś
miał.
- Oczywi
ś
cie.
- W takim razie dzi
ękuję – możecie uznać mnie za twardą, ale jestem też dziewczyną, więc ten pierwiastek delikatnoś
ci we mnie jest.
- To co, zbieramy si
ę
, nie?
- Tak, chod
ź
my.

* * * * *

- Harry! Skończ, to nie jest śmieszne! – powiedziałam wybuchając głośnym śmiechem po raz kolejny, gdy ten idiota próbował wepchnąć kolejną oliwkę do nosa.
- Dobrze mi idzie! Ostatnia i koniec.
Hazz wzi
ął 3 już oliwkę i robiąc zeza szukał miejsca, gdzie ją upchnie. Jaki on ma wielki ten nos w środku to byście nie uwierzyli, to trzeba zobaczyć na własne oczy! Bałam się o niego, bo jego głupota to granice przekracza, a jeszcze mu te oliwki bardziej mózg uszkodzą. Nie zmienia to faktu, że było zabawnie, ale no jednak niebezpieczne. Po chwili darł się jak nienormalny i cieszył z czegoś
.
- Z czego si
ę cieszysz? – spojrzałam na niego i przekrzywiłam głowę
na bok.
- Bo Ci
ę
rozbawiłem.
- Harry to było głupie! I dziecinne!
- Wiem, ale Tobie si
ę
podobało.
- To.. całkiem mo
żliwe. Byłeś zabawny i tyle. Ale i tak to było głupie – usiadłam prosto z rękoma skrzyżowanymi na piersi w geście wyrażenia frustracji. Harry zaczął się śmiać. Bardzo głoś
no.
- Sko
ńcz. Ludzie się na nas patrzą – mruknę
łam.
- No i .. ?
- Nie nic, dalej zwracajmy na siebie uwag
ę! – machnęłam ręką i potrąciłam idącą obok kelnerkę, która straciła równowagę i przewróciła się jakieś
2 metry od nas. Ups!
- Haha! Przypomnij mi, co mówiła
ś o zwracaniu uwagi? – zachichotał i spojrzał na mnie wymownie – Teraz to się dopiero na nas patrzą
!
Ugghh! Jak on mnie denerwuje! Przecie
ż nie zrobiłam tego niechcący no! Dlaczego ja mam takiego pecha w ż
yciu?
- Aaaa! Zobacz Chloe, tam siedzi Harry Styles! – dobiegł mnie pisk jakiej
ś fanki, a za chwilę ujrzałam ją
obok nas. Extra..
- Cze
ść
Harry, jestem Melanie, dasz mi swój autograf? – piszczała zadowolona.
- Nie, nie da, jak widzisz jest troch
ę zajęty – odpowiedziałam za niego i uśmiechnęłam się lekko głupkowato, Hazz natomiast się zaś
miał z mojej reakcji i zabrał głos.
- Nie słuchaj tej niewychowanej dziewczyny, jasne,
że dam Ci autograf. Masz jakiś
zeszyt?
Wiedziałam, no wiedziałam,
że zrobi mi na złość. Ten człowiek jest niemożliwy. Ale z drugiej strony jest taki uroczy. Jak pisze to loczki opadają mu na twarz, uśmiecha się lekko, a promienie słońca odbijają się w jego zielonych oczach i co ja gadam! Odbiło mi do reszty. Chyba umówię się na jakąś wizytę albo na dwie z najlepszym psychiatrą w mieś
cie.
- Prosz
ę słoń
ce – oddał jej zeszycik z logo zespołu. Serio?!
- Dzi
ęki Harry! Kocham Cię! – i uciekła do koleżanki. Teraz ja zaczęłam się śmiać
.
- O co chodzi? – spojrzał na mnie skonsternowany.
- ‘Kocham Ci
ę’– zaczęłam przedrzeźniać tamtą dziewczynę –‘Jesteś tak słodki, nie mogę Ci się oprzeć’- kontynuowałam, a Harry wydawał się być
tym rozbawiony.
- Dzi
ękuję
. I wiem, jestem cudowny.
- Ja tylko udawałam Twoj
ą fankę – broniłam się, chociaż tak naprawdę
wiecie, jaka jest prawda.
-Jasne, wmawiaj to sobie – mrugn
ą
ł – Idziemy na spacer?
- Jasne, czemu nie.
Hazz wyrzucił
śmieci po nas, po czym przytrzymał mi drzwi. Podziękowałam, gdy on też wyszedł i udaliśmy się w jakimś
kierunku.
Szli
śmy powoli, ciągle rozmawiając i wymieniając się opiniami na temat filmu ‘Percy Jackson’. Oboje uznaliśmy, że jak tylko w kinach pojawi się druga część to wspólnie ją obejrzymy. Tak zgadza się
, kolejna randka.
- Jak my
ślisz, naszym fanom spodoba się ta piosenka? – zapytał, gdy puścił mi kawałek jakiejś
piosenki.
- My
ślę, ż
e tak. Jest skoczna i taka.. hm.. chwytliwa.
- Czyli to dobrze?
- Jasne. A jaki jest jej tytuł?
- ‘Best song ever’
-
Żartujesz? – wybuchłam ś
miechem.
- Nie. Naprawd
ę tak się
nazywa.
- To wasze samouwielbienie..
- Prawda jest taka,
że nie wiedzieliśmy, jaki dać jej tytuł, a że śpiewamy o najlepszej piosence wszechczasów to daliś
my taki tytuł.
- Jacy wy pomysłowi. I pomy
śleć, że tyle osób się wami zachwyca – oczywiście żartowałam, ale on chyba mnie ź
le zrozumiał.
- Dzi
ęki. Miła jesteś – powiedział, po czym cofnął się i zaczął odchodzić
.
-Harry! Czekaj, ja
żartowałam. Naprawdę
. Przepraszam..
- Jasne,
żartowałaś – mówił ciągle idąc – Coś ciężko w to uwierzyć
.
- Przepraszam – powiedziałam, zatrzymałam si
ę i spuściłam głowę. Kątem oka widziałam, ż
e on nadal szedł. Jest mi teraz na serio głupio, bo go zraniłam, a tego nie chciałam.
- Dlaczego jeste
ś smutna? – usłyszałam jego głos przed sobą
.
- Bo jestem idiotk
ą
.
- Wcale,
że nie jesteś
.
- Jestem. Przepraszam Hazz, nie chciałam Ci
ę w żaden sposób obrazić – spojrzałam w jego zielone oczy, które przypatrywały się w tym momencie mi, bardzo dokładnie zresztą
.
- Nie obraziła
ś mnie, ja też sobie żartowałem – zaśmiał się, a wtedy coś we mnie pę
kło.
- Co? Jak mogłe
ś? To ja tu się załamałam, myślałam jaką karę sobie za to wymierzyć, a Ty.. żartowałeś
sobie? – nie krzyczałam na niego, tylko lekko podniosłam głos.
- Spokojnie dziewczyno – podszedł i obj
ął mnie delikatnie w pasie – Bo zaraz mi powiesz, ż
e smutno Ci było z mojego powodu.
- Owszem, było mi smutno.
- Czy
żby Ci na mnie zależ
ało?
W momencie, gdy to powiedział zawiał lekki wiatr i nasze włosy zacz
ęły się ze sobą splatać. Skupiłam się na jego ustach, oczach, nosie, ale nie na tym, co do mnie mówił. Potwierdzam moje wcześniejsze domysły. Zakochałam się. Ja. To nie dopuszczalne, przecież
sobie obiecałam..
- O czym tak my
ślisz księż
niczko?
-Eeee.. O niczym?
- To jest pytanie czy odpowied
ź? –zaśmiał się
, a ja z kolei nerwowo.
- My
ś
lałam o..
- O.. ? – ci
ągnął temat, a ja czułam się
coraz fatalniej.
- O Tobie okej?  - wybuchłam, a on chwycił mnie mocniej w pasie. Jego mina była bezcenna, ale wida
ć, że się
tego spodziewał. Ten typ tak ma.
- No prosz
ę, proszę. Czyżbym swoim urokiem osobistym mą
cił Ci w głowie?
- Nie – zaprzeczyłam od razu – Tak tylko sobie o Tobie my
ślałam. Nie można? – wybrnęłam z sytuacji uśmiechając się przy tym głupkowato, żeby poczuł się zmieszany. I tak się
stało.
-Yyy.. nie no, mo
żna, jasne – odparł, po czym dodał – Ja też o Tobie myślę. Nawet dość czę
sto.
- Dlaczego? – jestem ciekawa okey? Lubi
ę wiedzieć, na czym stoję
.
- Lubi
ę. To mnie odpręż
a.
-Hm. Dobrze wiedzie
ć – mrugnęłam do niego, po czym jakoś uwolniłam się z jego objęcia i ruszyłam powoli do przodu.
                                                                                                                                                                       

CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)