24 listopada 2014

58.

*** Sylvia ***

- Myślę, że to zły pomysł. Tak jej nie namierzymy- odezwałam się po chwili ciszy. Ale tym razem, jak poprzednio nikt się nie odezwał. Co oni filozofowie, że muszę kontemplować nad czyimiś słowami?
- Ona ma racje- wreszcie ktoś przemówił- Przecież zorientuje się, że to pułapka.
- 289 dobrze gada, szefie- kolejny gość przejął stery- Może i złapie trop i przyleci do Bristolu, ale jaka pewność, że się ujawni. Albo, że my zdążymy ją namierzyć?
- Zgadzam się z wami. Poza tym to niebezpieczne i obstawa musiałaby być w całym mieście, przy każdej ulicy. Nie damy rady pilnować każdego zakamarka Bristolu.
- Słuchajcie, chcecie czy nie- ja tam jadę. Jest ogólnoświatowa konfederacja szefów agencji wywiadowczych a ja jako jeden z czołowych szefów muszę tam być. Wy róbcie, co chcecie, ale nie zabraniajcie mi tam jechać, bo jak już mówiłem, jadę.
- Szefie, przecież to nie poważne- pokręciłam przecząco głową. On serio nie rozumie, jakie to niebezpieczne! Przecież ten ostatni zamach- omal nie zginął, dobrze, że wypadł mu portfel, bo byłoby po nim!
- Sylvia, wiem, że się martwisz, ale spokojnie, ja dam sobie radę.
-Nie jestem tego pewna- spojrzałam znacząco na szefa- Chcę tam jechać z panem.
- Nie ma mowy- zaprzeczył gestem dłoni, ostatnio to jego tik jakiś- Tu jest bezpieczniej niż tam.
- To samo mówimy panu- zauważył Z- A pan jest uparty i tam jedzie.
- Dzieci- zaczął miłym i spokojnym tonem- Ja jestem już stary, swoje najlepsze lata mam za sobą, ale ona- wskazał na mnie- Ona ma jeszcze czas, żeby zacząć się narażać. Zresztą- machnął ręką- Chwilowo wykorzystała swój limit.
- Mam migrenę- usiadłam na fotelu i zaczęłam masować skronie- Szefie, droga wolna.
- Kiedyś zrozumiesz- powiedział z uśmiechem na ustach- Zatem ja wracam do domu się pakować a jutro niech ktoś odwiezie mnie samochodem na lotnisko.
- Służę pomocą- zaoferowałam się- Wolę mieć pewność, że w całości szef dotrze na lotnisko.

*** 1, 2.12.2013 ***
*** Mr. Hamilton ***

Skoro wszystko spakowane, łącznie z legalną bronią i pozwoleniami, muszę zrobić kolejną rzecz. Usiadłem przy biurku, wyjąłem z szuflady mój ulubiony zeszyt, wydarłem jedną kartkę i położyłem przed sobą. Chwyciłem pierwszy lepszy długopis, z jakiegoś supermarketu, i włączyłem. Postanowiłem napisać list, coś w rodzaju testamentu. Nie jestem głupi, swoje przeżyłem i znam Sofię. Ona na pewno coś szykuje, a ja muszę być zabezpieczony i chcę wiedzieć, że gdy ja odejdę to agencja nie będzie w rozsypce. Nie piszę daty, to bezsensu, po prostu wpisałem u góry Londyn i zjechałem niżej by napisać ‘drodzy agenci’. Westchnąłem. To najcięższe zadanie w moim życiu.
Gdyby Sylvia wiedziała, co właśnie robię- nakrzyczałaby na mnie. Ale ona nie rozumie. Zrozumie później.
Zacząłem pisać najpierw przeprosiny, od tego muszę zacząć.
Co ma być to będzie, wychodzę z założenia, że skoro ja umrę to nikt inny nie- oby Sofia planowała jedynie moją śmierć. Kto wie, co siedzi w głowie tej kobiety.
Gdy skończyłem pisać przeczytałem wszystko od początku. Jeszcze tylko podpis i mogę chować list do koperty. Starannie zakleiłem kopertę i schowałem do teczki.
Postanowiłem wreszcie położyć się spać, jutro czeka mnie lot, już teraz czuję mdłości. Przebrałem się w piżamę, zszedłem na dół do salonu, by ucałować żonę na dobranoc i wreszcie postanowiłem zasnąć.
Rano obudził mnie budzik, jest już 7 rano a Sylvia będzie tu za pół godziny. Szybko przebrałem się w najlepszy garnitur i zszedłem na śniadanie.
- Cześć kochanie.
- Cześć skarbie- ucałowała mój policzek- Jajecznica z cebulą?
- Chętnie. Dzieciaki już w szkole?
- Nie, dzisiaj mają później lekcje, nie zapominaj, że jest czwartek.
- Pamiętam. I tak, wziąłem leki, nie musisz się upewniać.
- Ja się tylko troszczę – pomasowała mnie delikatnie po plecach i wróciła do robienia śniadania. Cudowna kobieta. Kocham ją nad życie i naprawdę ciężko mi z myślą, że być może właśnie opuszczam ją na zawsze. Przywdziałem normalny uśmiech na twarz i przyglądałem się jej ruchom.
- Kochanie, ktoś dzwoni- usłyszałem głos żony przez śmiech, zapewne się zagapiłem- Pewnie Sylvia.
- Tak tak, już- czym prędzej wstałem i poszedłem otworzyć drzwi- Punktualna jak zawsze.
- Wiadomo – uśmiechnęła się delikatnie- Zaczekam w samochodzie.
- Wejdź do środka, tam zmarzniesz- posłała mi swoje spojrzenie, wiem, że ma tam ciepło, ale mimo wszystko sama nie będzie siedzieć- Nawet nie odmawiaj, Sandy chce Cię zobaczyć.
- No dobrze- z ociąganiem weszła do środka, starannie otrzepała buty ze śniegu i poszła za mną do kuchni.
- Dzień dobry- przywitała się grzecznie- Co tak pachnie?
- Dzień dobry. Jajecznica dla Alfreda.
- Szef jeszcze nie jadł? Niedługo lot, znowu mnie będzie pan poganiał- założyła ręce na wysokości piersi.
- Tym razem zdążymy na czas na odprawę, obiecuje- uniosłem dwa palce do góry, obie się zaśmiały.
- Czyli nie zdążymy na czas- podsumowała i usiadła.
- Proszę, smacznego- nareszcie coś zjem, dawno nie jadłem domowych śniadań, całe dnie w agencji jednak dają popalić i człowiek tęskni za domem.
Szybko pozbyłem się swojego śniadania, kawa także szybko została wypita. Sylvia jak się boi, że nie zdążymy zaczyna stukać palcami a teraz to zaczęło mnie denerwować.
- Możemy jechać.
Ubrałem na korytarzu buty, płaszcz i szalik a następnie chwyciłem walizki. Sylvia już otworzyła drzwi i przytrzymała je, bym łatwiej wyszedł z domu. Sandy zamknęła je za mną, podeszła za nami do samochodu, Sylvia otworzyła bagażnik, pomogła włożyć walizki. Wsiadła do samochodu i odpaliła, zapewne włączyła też ogrzewanie. Ja miałem chwilę na pożegnanie się z żoną.
- Mam nadzieję, że szybko wrócisz z tej delegacji- powiedziała poprawiając mi szalik- Dzieciaki za bardzo będą tęsknić.
- Spokojnie, będę pewnie już za tydzień.
- No dobrze, udanego lotu- pocałowałem ją z uczuciem, to nie rozstanie, to tylko.. no właśnie.. pożegnanie.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też skarbie.
Gdy odjeżdżaliśmy machała nam a chwilę później zniknęła mi z widoku. Włączyłem radio, żeby nie było za cicho.
- Szefie- zaczęła dość niepokojąco spokojnym głosem- Wiem, co szef kombinuje.
- Sylvia ja..
- To odważne- stwierdziła a ja zamilkłem.
- Przecież jadę tylko na konferencję- mam nadzieję, że nie zna mojego planu i nie wie, że ja jestem przygotowany na wszystko.
- Niech szef da spokój- prychnęła- Innych da się łatwo oszukać, ale ja pana znam zbyt dobrze. Sama bym tak postąpiła.
- Życie to pasmo niespodzianek, wiesz?- usiadłem wygodniej w fotelu- Czasem po prostu trzeba pozwolić pewnym rzeczom się wydarzyć.
- Wiem- i na tym skończyła się nasza rozmowa. Całą drogę na lotnisko przebyliśmy w ciszy, żadne słowa nie były potrzebne i oboje to wiedzieliśmy. Sylvia pomogła mi z jedną walizką, uparta dziewczyna.
- Musimy iść do wyjścia B209.
- Skąd wiesz?
- Pytałam- uśmiechnęła się grzecznie i ruszyła przodem. Ciekawe, od której nie śpi.
- Sylvia- postanowiłem wreszcie przekazać jej list- Zapomniałem czegoś zostawić w biurze, mogłabyś to tam zawieźć?
- Pewnie- wzruszyła ramionami. Z torby na ramię wyjąłem kopertę, była duża biała- Kiedy ją otworzyć?- ona zawsze wie, co ja robię. Zna mnie zbyt dobrze, ma racje.
- Będziesz wiedziała kiedy- podałem jej kopertę.
‘ Pasażerowie lotu 758 proszeni są o skierowanie się na odprawę do wyjścia B209’
- Chyba na pana czas- skierowała na mnie swój smutny wzrok- Proszę się tam pilnować. I nie jeść czekoladek z hotelowego lobby.
- Dobrze- zaśmiałem się i przytuliłem dziewczynę.
- Będę tęsknić.
- Ja też.
Ruszyłem na odprawę i już po chwili siedziałem na swoim miejscu w biznes-klasie. Akurat zaczął sypać śnieg, gdy wzlatywaliśmy w powietrze.
Godzinę później byłem już na postoju dla taksówek w Bristolu. Tutaj już śnieg nie sypie, na szczęście. Złapałem pierwszą lepszą taksówkę.
- Do hotelu ‘Lampart’.
Jazda tam trwa jakieś 30 minut, to najlepszy hotel w mieście. Idealny do zjazdów. Zresztą miejsce musi pomieścić ponad 200 osób.
Jak znalazłem się na miejscu ruszyłem do lobby, odebrałem klucz do pokoju i skierowałem swoje kroki do windy. Nie minęła chwila a już byłem w swoim pokoju i podziwiałem widoki z siedemnastego piętra.
Mam jeszcze godzinę do spotkania. Obejrzę dokładniej hotel, nie mogę się nudzić.
- Drodzy zgromadzeni- rozbrzmiał głos naszego obecnego przewodniczącego, Reynard’a Benson’a- Witam na osiemdziesiątym dorocznym zebraniu zarządu agencji. Cieszę się, że zjawiła się większość zaproszonych. W imieniu swoim i Rady chciałbym przywitać pana Alfreda Hamiltona, który kieruje najlepszą agencją na świecie, ma najlepszą wydajność, gratuluję- oklaski, więc wstałem i skinąłem głową- Jest z nami też prezydent Interpolu, który opowie państwu o ostatniej dość niebezpiecznej misji oddziału pana Hamiltona. Panie McCall- zszedł z podestu i zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Prezydent McCall opowiedział pokrótce, jakie było zagrożenie i opowiedział o przedsięwziętych krokach. Wtedy dotarło do mnie, że Sofia nie jest tą samą osobą, co kiedyś. Że teraz jest naprawdę niebezpieczna.
Po dwóch godzinach nastąpiła przerwa. Wyszedłem z Sali Konferencyjnej i udałem się do hotelowego baru. Zamówiłem kawę z mlekiem i zająłem miejsce przy oknie. Chwilę samotności przerwał mi jakiś młody chłopak.
- Pan Hamilton?- zapytał uprzejmie.
- Tak, w czym mogę pomóc?
- Pan McCall prosi pana na rozmowę, jest w gabinecie na końcu korytarza po lewej. Mówi, że to pilne.
- W takim razie prowadź- wstałem z miejsca, zostawiłem filiżankę, przecież zaraz tu wrócę.
O czym McCall chce ze mną rozmawiać? Może ma informacje o tych pogróżkach? Całkiem prawdopodobne.
Szedłem za chłopakiem aż do drzwi o numerze 11, napisane było Pokój Biurowy.
- Proszę zapukać dwa razy i wejść- i zniknął za rogiem. Zapukałem a następnie wszedłem. W pomieszczeniu było dwóch mężczyzn, pewnie ochroniarze, biurko przy ogromnym oknie i fotel odwrócony tyłem.
- Prezydencie McCall, o czym chce pan porozmawiać?
I wtedy fotel się obrócił. A na nim siedział nie kto inny jak Sofia. Jak ja jej dawno nie widziałem. Zmieniła się.
- Witaj Alfredzie- typowe dla niej, przywitała się po rosyjsku.
- Co tu robisz? O ile wiem, nie jesteś już w zarządzie agencji. Żadnej.
- Przyjechałam się przywitać. A Ty traktujesz mnie, jak powietrze- spojrzała na mnie i w jej oczach widziałem jedynie wściekłość.
- Witaj- podszedłem bliżej i usiadłem na jednym z dwóch krzeseł- Co Cie sprowadza do Bristolu?
- Stęskniłam się za agencją. A dzisiaj mam możliwość poznania agentów z każdego kraju, jak za dawnych dobrych czasów.
- Ktoś wie, że tu jesteś?
- Kilka osób. Teraz także Twoja agencja- powiedziała, gdy zerknęła na laptop.
- Pozdrów ich- wysiliłem się na miły ton.
- Zdążyłeś się z nimi pożegnać?- zapytała poczym wstała i podeszła do mnie- Oczywiście rozumiesz, że już nigdy ich nie zobaczysz?- nie zareagowałem- Pójdziesz z nami, żadnych fałszywych ruchów, bo zginiesz nie tylko Ty, ale też inni, którzy będą w zasięgu. Jasne?
- Prowadź- wstałem i dzielnie patrzyłem w jej ciemne oczy.
- Tak bardzo gotowy na śmierć- wysyczała przez zęby.
- Zawsze gotowy na wszystko- powiedziałem nim się opamiętałem.
- Nasze motto- jej wyraz twarzy się zmienił- Tyle lat a Ty nadal pamiętasz.
- Nie dajesz o sobie zapomnieć- podeszła bliżej i dłonią dotknęła mojego policzka.
- Kochałam Cię a Ty mnie zawiodłeś. Gwarantuję Ci, że nawet po śmierci o mnie nie zapomnisz.

Opuściliśmy pomieszczenie, Sofia szła przodem, jej płaszcz ciągnął się po ziemi. Mijaliśmy agentów, ale nikt o nic nie pytał, tylko się uśmiechali i szli dalej. Oni nie mają pojęcia o niczym, lepiej ich nie mieszać. Wyszliśmy zewnątrz, chłód przeniknął moją marynarkę i koszulę. Na parkingu przed hotelem stał duży czarny SUV, otworzyli przede mną drzwi i wepchnęli na tylne siedzenie. Obok mnie usiedli ci dwaj goryle, pilnują, żebym nie uciekł. Ale ja nie mam zamiaru uciekać.
Samochód powoli wyjechał z parkingu. Jechaliśmy na południe, główną drogą krajową. Albo pojedziemy do Londynu albo do Liverpoolu. Cały czas obserwowałem drogę do momentu aż nie nałożono mi worka na głowę. Droga w ciemności dłuży się niesamowicie. Ale się nie boję. Umrę pogodzony z losem.

                                                                                                                    

CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)

12 października 2014

57.


*** 21.11.2013 ***
*** Sylvia ***

Cholerne korki, czemu akurat dzisiaj? Czemu?
Najważniejszy dzień w moim życiu a to cholerne miasto się buntuje!
Muszę być przed 9.30 inaczej mój test się nie odbędzie. Ani teraz ani nigdy. Jest 9.17 a korki wydają się być w całym mieście. A jeśli to część testu? Trevor mówił, że Z lubi bawić się swoim sprzętem..
No pewnie! Że też na to nie wpadłam. Wszędzie ustawili czerwone światła, żebym nie zdążyła. Zapewne po drodze do agencji czeka mnie jeszcze więcej pułapek. Wysiadłam z samochodu wziąwszy wcześniej moją torbę i zamknęłam samochód. I po co ci idioci na mnie trąbią?
Przebiegłam slalom samochodów i co dziwne, zauważyłam kilka rządowych, znaczy agencyjnych. Oh więc dla nich to świetna zabawa. Extra.
Dobiegłam do mostu i postanowiłam zrobić najgłupszą rzecz na świecie. Weszłam na mur i zaczęłam po nim iść prosto. Jak jechałam to zauważyłam płynący jacht, który teraz znajduje się w odległości jakichś 6 metrów ode mnie. Najszybciej jak mogłam biegłam wąskim murkiem aż dotarłam na miejsce. Wzięłam głęboki oddech, pomyślałam o najważniejszych osobach w moim życiu i skoczyłam. Wpadłam niestety pod pokład. Moje biedne kości..
- Nic Ci nie jest? Czemu skakałaś z mostu?!- jakiś koleś, na oko 35 lat zszedł na dół i pomógł mi wstać.
- Spieszę się. Ma pan motorówkę?
- Tak, jest przypięta przy ster burcie.
- Mogę pożyczyć?- zrobiłam minę szczeniaczka a koleś po chwili wahania dał mi kluczyk- Dziękuję. Oddam w dobrym stanie.
- Dbaj o Sisi – rzucił mi podenerwowane spojrzenie i wyszedł za mną na górę. Obserwował moje poczynania- Znasz się na tym?
- Nie- zaśmiałam się cicho ale silnik odpalił, bingo- A może umiem. Zobaczymy.
Przetestowałam gaz i hamulec, działają, więc czas na mnie. Muszę dopłynąć do pomostu a stamtąd szybko pobiec do ukrytego wejścia przy parkingu. Super nie? Mam 10 minut.
Czym prędzej uruchomiłam małą maszynę i już śmigałam na wodzie niczym zawodowiec. Co z tego, że to zabójcza prędkość i jest tylko jedna jedyna dobra chwila by zatrzymać pojazd i wysiąść. Co to dla mnie?
Przywdziałam na twarz mój ulubiony uśmiech, jestem pewna siebie, więc cóż, delektuję się tą chwilą. Widzę pomost, za jakieś 2 minuty tam będę. Przyspieszyłam odrobinę, nie mogę stracić kontroli nad maszną, to ostatnie czego potrzebuję. Mostek był coraz bliżej, a więc ja cieszyłam się coraz bardziej. Gdy tylko motorówka uderzyła w drewno wyskoczyłam jak torpeda i nie minęła sekunda a ja już biegłam. Musiałam wbiec na główną ulicę by stamtąd dobiec do agencji. Mam 8 i pół minuty na pokonanie odcinka około kilometra. Dam radę. Dam?
Pobiegłam do najbliższych pasów, zdążyłam się zorientować, że ciągle jest czerwone, więc dotknęłam ręką panel a wtedy dostałam szału. Wszystkie światła zmieniły kolor na zielony, nawet te na przejściu dla pieszych. Z, aż tak bardzo mnie nienawidzisz???
Odsunęłam się trochę, żeby sprawdzić teren i znaleźć ewentualne wyjścia. Nic. Cholera! 7 i pół minuty.
Myślałam i myślałam, aż wpadłam na coś. Wczoraj Max, mój trener, powiedział, że dzisiaj na test mam przynieść kilka swoich zabawek. Zdjęłam z ramienia torbę i zaczęłam szukać. To się nie przyda, scyzoryk też, tamto też, a to .. bingo. Kolejny uśmiech z mojej strony. Jak ja uwielbiam jak oni mnie tak sprawdzają.
Weszłam na murek mostu i sprawdziłam odległość między mną a pierwszą konstrukcją a między konstrukcją 1 a konstrukcją 2. Mam nadzieję, że zdążę uruchomić drugą linę, gdy będę lecieć. Cóż, to się okaże.
 Wzięłam kolejny głęboki oddech i wystrzeliłam linkę, która mocno obwiązała się wokół metalowej konstrukcji. Rozpędziłam się i skoczyłam a lina zatoczyła wielki łuk i dzięki niej znalazłam się już na środku czteropasmowej ulicy, szybko wystrzeliłam drugą linę a ta w ostatniej chwili dotarła do konstrukcji i pociągnęła mnie mocno. Nie wyrobiłam, to oczywiste, upadłam na chodnik. A uściślając to poturlałam się, znam sposoby na dobry upadek. Podniosłam się i otrzepałam, poprawiłam torbę i ruszyłam biegiem w kierunku parkingu. Zostały mi 4 minuty. Dobiegnę w 3 a minuta zostaje na wjazd windą. Czy tam też coś przygotowali?
Nim się obejrzałam znalazłam się przy drzwiach i już byłam w środku. Pełno samochodów a ja muszę szybko dobiec do windy i wjechać na 3 piętro. Zachowałam czujność i ostrożność i jakoś udało mi się dobiec do windy. Kliknęłam przycisk i drzwi się rozsunęły. Okey, więc jest łatwo. Przestąpiłam nogą do przodu, ale natrafiła ona na pustkę. Nie ma podłogi! Z!
Czym prędzej drugą nogą odepchnęłam się od podłoża i skoczyłam na ścianę, która na moje szczęście ma poręcz. Tylko jak teraz kliknę numer piętra?!
Myśl, Sylvia, myśl… Hmmm… Nie, to też nie, nic! Kurwa!
A wtedy mnie olśniło. Przecież mam specjalne rękawice w torbie, przyczepne do każdego metalowego podłoża. Ale muszę się streszczać używając tylko jednej ręki. Przecież nie chcę spaść. Wyjęłam najpierw jedną i założyłam a potem drugą i już miałam plan jak dotrzeć na miejsce. Lewa ręka zatoczyła duży łuk by znaleźć się na prawej ścianie windy, a za chwilę prawa ręka do niej dołączyła. Tak, teraz wiszę nad dziurą. Niech to zanotują, moje dzieci muszą wiedzieć, jakie piekło tu przeszłam. Głupie testy. Powoli odrywałam to jedną to drugą rękę, aż wreszcie znalazłam się przy panelu i kliknęłam trójkę. Jak myślicie, że podłoga się pojawiła to jesteście w błędzie. Nadal wiszę.
-‘Piętro trzecie. Siłownia. Sale treningowe’
Drzwi się rozchyliły a ja skupiłam całe swoje siły by się rozbujać i wyskoczyć z windy. Gdy mi się to udało wylądowałam na zgiętych nogach, powoli i z gracją podniosłam się i otarłam pot z czoła. Nie zastałam nikogo. To dziwne. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam do Sali 7, tam zazwyczaj są testy na wyższy stopień. Otworzyłam drzwi a tam jak w jakiejś świątyni. Ring, otoczony czterema pochodniami. Wokół trybuny wypełnione ludźmi, agentami. Cholera, oni to bardzo poważnie biorą.
- Witaj agentko 315- usłyszałam wokół siebie rozchodzący się głos Maxa.- Zdążyłaś w samą porę.
- Byłabym wcześniej, ale coś mnie zatrzymało- usłyszałam pojedyncze śmiechy- Możemy zaczynać?
- Czeka Cię pięć rund- głos nadal kontynuował- Każda będzie trudniejsza od poprzedniej i w każdej możesz wybrać sobie broń. Oczywiście dopuszcza się używanie tej samej broni w kilku rundach.
- Okey, to zaczynajmy- podeszłam do ringu, gdzie czekał na mnie Trevor i kilku chłopaków. Rzuciłam torbę, poprawiłam kucyk i weszłam na podest.
- Dobra, pierwsza runda zaraz się zacznie, wybierz broń- rzucił jakiś agent, znajomy Trevora.
- Chcę kij bejsbolowy.
- Co?- chłopaki spojrzeli na mnie jak na wariatkę- Nie wygrasz tym.
- A założymy się?- uniosłam jedną brew- Dawać ten kij. Kto jest moją pierwszą ofiarą?- zaczęłam się szatańsko śmiać.
- Powoli zaczynam się Ciebie bać- odparł Trevor.
- Nie jesteś jedyny- uśmiechnęłam się do niego i wstałam, podano mi moją broń- Szkoda, że nie jesteś Emmą- szepnęłam i w myślach układałam plan walki. Przecież ja nie dam rady..
- Czas na pierwszą walkę!- rozbrzmiał głos Maxa, który rozjuszył tłum. Przynajmniej ktoś się dobrze bawi.
Wdech, wydech i wychodzę na środek ringu. Tam stoi już agent 299, dzisiaj sędzia. A tak chciałam go zranić. Poznać! Znaczy, poznać!..
- Twoim pierwszym przeciwnikiem jest Twój trener.
- Extra- powiedziałam pod nosem, co nie uszło uwadze 299, który się szeroko uśmiechnął- Zaczynamy?- powiedziałam zniecierpliwiona.
- Zaczynamy!!!- wszyscy zaczęli krzyczeć, niektórzy wspierali mnie a inni Maxa. Max ubrany był w czarne bokserskie spodenki i białą bokserkę, która opinała się na jego mięśniach brzucha. Nie ma broni. Jak to?
Zaczęliśmy chodzić w kółko aż wreszcie postanowiłam wykonać pierwszy atak. Wkońcu atak jest najlepszą obroną, nie?
Nawet nie wiecie, jaki to był błąd. Podczas, gdy ja wykonywałam swój cios Max wyjął zza pleców dwa nunchaku. Najpierw odparł mój atak a następnie zaatakował moją rękę trzymającą kij. Udało mi się go utrzymać w ręce, ale już za chwilę leżałam na ziemi, bo z nerwów stałam się nie uważna i nie zauważyłam, co zaraz zrobi. Umiem przewidzieć jego następny ruch, ale nie teraz, nie w tym stresie!
- No wstawaj!
Podniosłam się z podłogi i z nadzieją w oczach zerknęłam na kij. Czy mam szansę nim wygrać?
Pomyśl, że to Emma- szepnął jakiś głosik w mojej głowie.
No właściwie, to niezła myśl.. Uśmiechnęłam się szerzej i kątem oka zauważyłam, że Max odrobinę się cofnął. On już wie, że ta runda jest dla niego stracona.
Kilka następnych minut to były moje ataki, ciosy powalające na kolana, dosłownie. Czułam przypływ sił a mój trener nie był w stanie odparować żadnego ciosu. Co prawda mi samej było ciężko czasem utrzymać broń, nie ukrywajmy kij nie jest leciutki. Max kilka razy próbował atakować, ale unikałam jego nunchaku jak ognia. Ostatni ruch, cios w czuły punkt na plecach Maxa i leży na ziemi.
- Pierwszą rundę wygrywa agentka 315!!!- wiwaty i okrzyki radości. A ja jestem zasapana i zmęczona. Teraz dopiero odezwały się mięśnie rąk, które w windzie utrzymywały cały mój ciężar. Cholera! Jeszcze 4 walki a ja już siadam.
- Sylvia, wow, to było niezłe- pochwalił mnie Trevor- I teraz na serio się Ciebie boje, bo widzę co umiesz robić z każdą rzeczą.
- Dzięki- wzięłam od niego butelkę z wodą- Nie wiem, co będzie dalej, ale nie dam rady walczyć kijem.
- Wiedziałem, że to powiesz, dlatego przyniosłem coś fajnego- odwrócił się i sięgnął po torbę, wyjął z niej sprzęt. Serio, skakanka?
- Uderzyłeś się w głowę?
- Nie- odparł zmieszany- To dobra broń. Poręczna i da radę obezwładnić przeciwnika.
- Niby jak?- w sumie, po co pytam, i tak to wezmę. Nie mam sił walczyć, Max mnie zmaltretował..
- No więc..
- Dobra nie zaczynaj, biorę to, a co tam.
- No to wstawaj i walcz!
Zrobiłam, co powiedział i czekałam na 299, który ma zapowiedzieć kolejną rundę. Ludzie zaczęli szeptać, tak śmiejcie się ze mnie, ale to ja was zabiję a nie ktoś inny!
- Runda druga! Zapraszam na środek- podeszłam do niego- Twoim drugim przeciwnikiem będzie agent 415!
Aż zaczęłam się śmiać, przysięgam to najbardziej absurdalne, co tu się dzieje. Zmieszany Ben podszedł do nas a ja nie potrafiłam się opanować. No na serio, tu chyba jakiś gaz rozweselający rozpylili.
- Ja mam walczyć z agentem pierwszego stopnia? To żart, tak?- nadal się śmiałam.
- Walczysz czy się poddajesz?- zapytał mnie 299 a wtedy się uspokoiłam.
- Jasne, że walczę- odsunęłam się trochę od nich i stanęłam w bojowej pozycji. Jak ja kurwa dam mu radę skakanką?!

5 minut później leżałam na ziemi przygnieciona ciężarem ciała Bena. On nie ma litości dla kobiet, frajer. Próbowałam się jakoś podnieść, ruszyć go, ale nic. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Ben słuchaj, ja to muszę wygrać- szepnęłam- Pocałuję Cię, jak dasz mi fory.
Nieznacznie się przesunął, umożliwił mi tym wciśnięcie nogi między jego, skorzystałam z tego i już po chwili zrzuciłam go z siebie i odepchnęłam w bok. Sturlał się aż na krawędź ringu. Jakby spadł to bym wygrała, ale nie! On nie pozwoli mi tak łatwo wygrać.
Chwyciłam leżącą skakankę i zrobiłam z niej coś na kształt nunchaku, trochę umiem się tym posługiwać. Ben z dziwnym uśmiechem zbliżał się do mnie, zrobiłam szybki unik i skakanką chwyciłam go za nogę a następnie obróciłam linkę w lewo a on się obkręcił. Zamachnęłam się nogą, kopnęłam go w prawe kolano, upadł a wtedy kopnęłam go lekko w bark, leżał na ziemi. Wygięłam mu ręce do tyłu i związałam kawałkiem skakanki a następnie przywiązałam mu ręce do nóg. Ludzie bili mi brawo a on szarpał się z moimi węzłami. O nie skarbie, to jeden z najlepszych węzłów marynarskich , nie uwolnisz się tak łatwo.
- I kolejne zwycięstwo dla agentki 315!
Zeszłam z środka ringu i usiadłam z ulgą na krzesełku, które podstawił Trevor.
- Nie dam rady dalej- wykrztusiłam wreszcie- Jestem wykończona.
- Weź dobrą broń to pójdzie Ci sprawniej- doradził- Kolejny przeciwnik nie jest łatwy, lepiej wybierz mądrze broń.
Ciekawe, kto jest kolejnym.. No kurde, ja dopiero co wróciłam do służby a oni mnie tu katują jakby wcale niedawno nie była w szpitalu. Faceci, dla nich każda okazja do walki jest dobra, nawet jak przeciwnik jeszcze miesiąc temu nie mógł chodzić.
Mam 8 minut przerwy, muszę w tym czasie wymyślić broń i strategię do niej. Ale nic nie przychodzi mi do głowy..
- Trevor, poleć mi jakąś broń, ja nie mam dzisiaj głowy do myślenia.
- Nie musisz mieć broni, jeśli nie chcesz- zaczął nawijać- Ale skoro jesteś zmęczona to zbyt dużo nie zrobisz. Może ponownie użyć kij i skakanki a z innych broni do wyboru jest cienki i długi kij, nunchaku, proca, kulki..
- Kulki?- zdziwiłam się.
- No tak, kulki- podrapał się po karku- Na palcach masz założoną gumę a w niej są kuleczki, one są małe ale dość mocne, dodatkowo ta guma jest rozciągliwa.
- Zaczyna się robić ciekawie..- stwierdziłam poczym wyszłam na środek. Mam dobrą broń, dam radę każdemu. Odpocznę i będę mogła też walczyć bez użycia broni. Kolejnym przeciwnikiem był agent 256, dobry w walce wręcz a nie na broń. Szybko go powaliłam krótkimi atakami kuleczek i kopnięciami. Przedostatnim rywalem okazał się instruktor karate, Jui Lin, ma jakieś 40 lat, ale jest sprytny i szybko aklimatyzuje się w każdym miejscu, dostosowuje się do przeciwnika. Niestety nie docenił mnie, jeden jego zły ruch i leżał na macie z mrowieniem w rękach i nogach. Nie pytajcie, nie chcecie wiedzieć.
- Czas na ostatnią rundę! Oto Twój przeciwnik- na ring wyszedł szef, Sir Alfred Hamilton.
- Szefie?- spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nie poddawaj się tak łatwo, dziecko- zaśmiał się lekko.
- Niech mi szef wybaczy każdy mój krok- szepnęłam i odrzuciłam moje kulki, jestem bez broni a on też odrzucił swoją. Skoro można korzystać z każdej broni, a ja mam świetną broń w kombinezonie to.. Na lewej ręce mam specjalny panel, ma 3 guziki. Pierwszy od góry to strzałki usypiające, drugi guzik to strzałki paraliżujące a trzeci to strzałki namierzające. Kliknęłam przycisk drugi i trafiłam szefa w lewą rękę, opadła mu swobodnie.
- Zapomniałem, że nadal używasz swoich zabawek- zaśmiał się cicho, ale ruszył na mnie szybkim i zdecydowanym ruchem, wystrzeliłam kolejną strzałkę, tym razem trafiłam w nogę. Upadł a wszyscy wstrzymali oddech. Musi leżeć na plecach, więc podeszłam do niego i swoją lewą nogę oparłam na jego prawym barku i pchnęła  a on za chwilę leżał na macie.
- Gratulacje agentko 315- zaczął Max- Dzięki sile i sprytowi a także inteligencji udowodniłaś, że zasłużyłaś na wyższy stopień. W imieniu sparaliżowanego szefa i swoim własnym oświadczam, że uzyskałaś 4 stopień. Należysz do grona osób, które mogą zasiadać w Radzie. Gratulacje!- usłyszałam okrzyki radości, wszyscy wiwatowali, ale czemu nie czuję, że zasłużyłam?..

Po skończonej walce poszłam do szatni, muszę się wykąpać, przecież cuchnę. Odłożyłam moją torbę na ławce przy szafce a z szafki wyjęłam mój ręcznik, żel pod prysznic i szampon. Udałam się pod prysznice i puściłam gorącą wodę. Muszę zmyć z siebie to dziwne uczucia. Ale za cholerę nie mogę. Myślę o tym, że nie zasłużyłam. I czuję się winna, bo oszukałam, nie? Użyłam moich strzałek.. A szef nic nie powiedział na ten temat i zastanawiam się, co o tym myśli tak naprawdę.
Próbowałam zmyć z siebie poczucie winy, ale nie szło. Ani za pierwszym razem ani za drugim ani za trzecim.. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać! Cholera! Oparłam się o chłodną ścianę i zjechałam po niej na dół. Woda leci coraz cieplejsza a ja .. nawet tego nie czuję.
Co się ze mną dzieje?!

Czym prędzej wstałam, otarłam łzy i skończyłam to, co zaczęłam. Muszę się umyć. Jak tylko skończyłam wyszłam z łazienki otulona ręcznikiem. Stojąc przy szafce suszyłam się i starałam ochłonąć. Przecież jak wyjdę stąd to agenci zwalą mi się na głowę i muszę udawać dumną z siebie, chociaż tak nie jest.
Ubrałam bieliznę i skarpetki a następnie zarzuciłam na siebie białą koszulkę. Gdzie moje spodnie? Zaczęłam szukać najpierw w torbie, ale tam tylko mój kostium. W szafce jakieś rupiecie, no kurde. Nie zaczęłam panikować, jasne? Po prostu nerwowo szukałam tych głupich spodni. Minęło 15 minut a ja nadal ich nie mam. Oparłam dłonie na kolanach a wtedy je znalazłam, leżały spokojnie pod ławką. Paranoja jakaś, czy ja robię się coraz gorszym agentem?.. Nie no to chyba normalnie, nie, każdy ma taki początek, czy powrót po dłuższym czasie. Nie?

Wyszłam przebrana z szatni i podeszłam do windy. Gdy drzwi się otworzyły weszłam powoli i nadusiłam przycisk 0, i już drzwi się zamykały gdy usłyszałam krzyki ‘stop!’. Wysunęłam stopę do przodu by je zatrzymać. Ktoś wsiadł do windy i dopiero gdy stanął przodem do mnie zauważyłam, kto to. Ben.
- O, cześć- powiedział radośnie.
- Cześć.
- Dałaś czadu dzisiaj- oparł się o ścianę.
- Nie dałabym sobie rady bez Ciebie- Westchnęłam a on podszedł bliżej- Wiesz, wykorzystałam Twoją słabość. Przepraszam.
- Nic nie szkodzi- cały czas się uśmiechał- Dla Ciebie i tak zrobiłbym wszystko.
- Dzięki za pomoc. I chyba jestem Ci coś winna- spojrzałam na niego niepewnie a on się zarumienił.
- Nie musisz- powiedział trochę się jąkając.
- Powiedziałam ‘a’ to muszę powiedzieć ‘b’- podeszłam do panelu i zatrzymałam windę, nie chcę, żeby otworzyła się w złym momencie. Stanęłam przodem do niego i musiałam stanąć na palcach żeby w ogóle sięgnąć jego ust. Nawet nie wiecie, jaki przeżyłam szok, gdy tylko dotknęłam jego ust. Były takie miękkie, delikatne i.. nie wiem jak to określić. Ale podobało mi się. Podeszłam jeszcze bliżej niego a on nie opierał się, gdy pchnęłam go na ścianę windy. Czy to moja wina, że lubię dominować?
Ja wiem, że to złe, ale.. chyba potrzebuję odskoczni od mojego dotychczasowego życia. Nie jest mi źle z Harrym, naprawdę, ale miło wiedzieć, że są też inne osoby, przy których czuję się wyjątkowo. No a całowanie to tylko czynność, nie jest żadną obietnicą.
Odsunęłam się do niego powoli a on wciąż miał zamknięte oczy. Zaśmiałam się cicho a wtedy je otworzył.
- Dziękuję- powiedział cicho a ja przycisnęłam przycisk i winda dalej jechała w dół.
Na dole tak jak się spodziewałam było mnóstwo agentów, każdy gratulował a ja tylko szłam dalej do wyjścia, myśląc o podwójnym poczuciu winy, które mnie właśnie dobija. Ugh, nienawidzę mieć uczuć. Wolałam moją pustą i bezuczuciową duszę.
                                                                                                                 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ ;)

20 września 2014

56.

Czasem życie nas zaskakuje. Zazwyczaj to miłe niespodzianki. Zazwyczaj. Jednak zdarza się, że to co ma nadejść nie okazuje się czymś pozytywnym. Mnie co chwilę coś zaskakuje i jak zdążyliście zauważyć trzy czwarte tych rzeczy to negatywy. Czy ja urodziłam się pod pechową gwiazdą?

Jak Ben powiedział mi, o tych groźbach to w pierwszej chwili pomyślałam o jakimś gangu. No bo to się często zdarza, średnio raz na pół roku. Ale nigdy nie wpadłabym na to, że to Zielenko. Przecież ostatnio prawie ją złapaliśmy, mogłaby dać spokój. No ale właśnie- prawie. Może ona nadal szuka zemsty? A teraz ja także jej podpadłam?

- Ben, masz te wiadomości?
- Nie- pokręcił przecząco głową- Musiałem je zwrócić zanim by się zorientowali.
- Szlag- zaczęłam krążyć po sali- Kto oficjalnie wie o tym, co aktualnie się dzieje?
- Szef i kilku agentów 4 stopnia. Żaden nowy, jak ja ani nikt poniżej czwórki nie ma o niczym pojęcia.
- Czyli jakaś poważna sprawa- zamilkłam- Muszę iść pogadać z szefem.
- Nie!
- Bo?!
- Bo się dowie, że ktoś oprócz wtajemniczonych wie i będzie problem.
- Już teraz mamy problem. Jakbyś nie zauważył to jestem jej celem. A nic nie wiem!!!
- Sylvia, proszę, uspokój się.
- Nie- podniosłam rękę, żeby go uciszyć- Ja się dowiem, co jest grane i uratuję szefa przed ta wariatką.

Wyszłam wkurzona z pomieszczenia i na znak mojej frustracji trzasnęłam drzwiami. Mam prawo, jasne?
Skierowałam swoje kroki do windy a potem plątaniną korytarzy wróciłam do Centrum Operacyjnego. Nadal mnóstwo agentów, wszyscy rozmawiają. Tylko jest jedno ‘ale’. Nie ma tu nikogo stopnia 4, 5 czy 6. A już nie wspomnę o braku ludzi z Rady i Zarządu. Poważna sprawa.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do twierdzy Z, wstukałam PIN i drzwi ustąpiły a wtedy wszystkie spojrzenia spoczęły na mnie.
- Chcę wiedzieć, co tu się dzieje- i wtedy smutne spojrzenie szefa napotkało moje zdenerwowane i czujne.
- Agentko 315- zaczął jakiś agent, ale Z mu przerwał.
- Będzie lepiej, jeśli stąd wyjdziesz.
- Nie ma mowy. Chcę wiedzieć, co przede mną ukrywacie.
- Sylvia- szef podszedł bliżej- Nie mieszaj się w to.
- Kiedy muszę!- niepotrzebnie podniosłam głos- Ktoś mi grozi a ja nic o tym nie wiem!
- Zacznijmy od tego, skąd to wiesz- jakiś śmieszny agencik zabrał głos.
- Wy macie swoje sekrety, ja mam swoje- uniosłam bojowo jedną brew.
- To informacje poufne- ostrzegł mnie.
- Moje także są poufne agencie.
- Wyjdź- o nie kolego, do mnie takim tonem mówił nie będziesz. Już miałam wyciągnąć broń, kiedy u mojego boku pojawił się Z i przytrzymał mi rękę.
- Szefie, skoro już tu jest to niech się dowie- teraz mnie bronisz? Wyrwałam się i odsunęłam od niego.
- Dobrze- głęboko westchnięcie oznacza, że nie chce, ale musi. Wybacz szefie..
- Chodź tędy- Z gestem ręki kazał mi za nim iść do głównego komputera- Od września dostajemy dziwne listy, tu masz wyświetlone wszystkie chronologicznie- na ekranie pojawiły się notatki z kodami- Oczywiście były zaszyfrowane, całkiem prosto, co zwróciło naszą uwagę. Odczytaliśmy większość, ostatnio dostajemy coraz trudniejsze szyfrowania. Dodatkowo musimy je tłumaczyć, bo są po rosyjsku. Niektóre nie mają sensu, inne znowu brzmią całkiem groźnie. Na przykład ten- kliknął na trzeci od góry i powiększył – ‘Każdemu raz udaje się oszukać przeznaczenie. Ale śmierć nie poddaje się tak łatwo. Zawsze zbiera większe żniwo’.
- Cholera- zbladłam, wiem to- To brzmi.. dziwnie. Na pewno chodzi o mnie, ale czemu większe żniwo?
- Chodzi o mnie, zapewne- szef wreszcie się odezwał- Już raz mnie prawie zabiła, teraz znowu spróbuje.
- Jakie jest prawdopodobieństwo, że włamie się do agencji i spróbuje ją wysadzić?
- Zerowe. Mamy zbyt dobrą ochronę, monitoring działa nawet jak zostanie unieruchomiony. Dodatkowo mam kilka sprytnie ukrytych kamer, także spokojnie. Nie mamy też na pewno żadnej wtyki, sprawdziłem każdego.
- Z, nie możesz być pewien, że ktoś z agencji jej nie pomaga. Agenci są wyszkoleni, by umieć perfekcyjnie kłamać.
- Słusznie, ale mimo to, nie wierzę, że ktoś mógłby jej pomagać.. No i dlatego nie ma tu osób poniżej czwartego stopnia, agentko 315.
- Rozumiem, że tylko ona jest jedyną podejrzaną?- przytaknęli mi- Chciałam się upewnić. Dobra, więc jaki jest plan?
I wtedy nastała cisza. Nikt nie odezwał się ani słowem, nawet nie próbował. Widziałam te ukradkowe spojrzenia, bali się i coś wiedzą. Ale milczą. Czyli nie chcą, żebym brała w tym udział! No extra!
- Szefie, chcę natychmiast zostać poinformowana o przedsięwziętych krokach.
- Przykro mi, ale chyba czas na Ciebie- za sobą usłyszałam otwieranie drzwi- Nie możesz wiedzieć więcej.
- Nigdzie stąd nie idę.
- Sylvia, proszę, nie każ mi siłą Cię stąd wyrzucać. Tym razem to nie misja dla Ciebie.
- Jak najbardziej misja dla mnie! Znam tok myślenia Zielenko- wszyscy wzięli wdech- Wiem, z kim pracuje, jak walczą i na co ich stać. Potrafię przewidzieć ich ruchy. Oczywiście przyda się więcej wsparcia, Ci tutaj sami mogą mieć problem. Ilu was tu jest? Z dwustu?
- Sylvia, nie mieszaj się.
- Obiecałam sobie, że ją znajdę i zniszczę. Nie pozwolę mieszać jej ani mi ani panu w głowie, sir. Jeśli jest szansa na złapanie jej, to z niej skorzystam. Muszę pana ochronić i uratować. Za wszelką cenę.
- Dziewczyno, nie wiesz co mówisz!
- Wiem!- podeszłam do szefa- Poświęciłam się dla chłopaków, uratowałam ich a teraz uratuję pana, gdy grozi mu niebezpieczeństwo. To moje zadanie, do tego mnie szkolono i wywiążę się z obowiązków agenta MI6.
- Jesteśmy z Tobą- usłyszałam głosy za moimi plecami- Masz już swój oddział alfa.
- Trevor? No proszę, Ty chcesz pomagać mi?- zakpiłam.
- Moi ludzie to najlepsza jednostka szturmowa, jasne, że chcę Ci pomóc.
- Oddział beta także zgłasza chęć do udziału w misji.
- Widzisz szefie, wszyscy chcą pomóc Cie chronić. Nie odrzucaj mojej pomocy. Daj się chronić.
- Dziecko- spojrzał na mnie spojrzeniem, którego nie znam- Dobrze, ale obiecaj, że ochronisz także siebie.
- Obiecuję.
- A teraz zbierajmy oddziały gamma, delta, omega i ksi. Potrzeba nam solidnego planu.
- Tak jest szefie!

*** Harry ***

- Uśmiech panowie!
I kolejny raz w ciągu godziny muszę się uśmiechać. Już mnie usta bolą, szczęki nie czuję a oczy zaraz mi wypadną. Jestem potwornie zmęczony. Najchętniej położyłbym się obok Sylvii i zasnął wtulony w jej ciało. Na myśl o niej zawsze czuję się lepiej, ale teraz? Po siedmiu godzinach sesji? Mam dość nawet myślenia. Sama myśl o czymkolwiek mnie irytuje, nic nie poprawia mi nastroju.
- Harry! Wysil się!
W tej sesji najgorsze jest to, że to jakiś nowy tymczasowy fotograf. Załatwili go na teraz, bo jest dostępny i tani. A ja zaraz sobie włosy wyrwę, jeśli jeszcze raz usłyszę jego denny głos.
- No cukiereczki, do garderoby, w nowe ciuchy i robimy zdjęcia dl The Times.
Słucham? Jeszcze sesja?! Jest już po osiemnastej!
- Ja wracam do domu- oświadczyłem i ruszyłem do drzwi wyjściowych.
- Nie tak prędko chłopcze- ja go dzisiaj zabiję!- Sesja kończy się za godzinę.
- Za godzinę to my mamy wywiad w radiu- Liam też jest tym zmęczony, nie dziwię się, że to on zabrał głos.
- W rozpisce mam, że..
- Nie obchodzi mnie Twoja rozpiska!- wrzasnął Niall- Ja muszę wziąć leki i prysznic!
- Idziemy chłopaki- wróciliśmy do garderoby, przebraliśmy się w normalne ciuchy i szybko opuściliśmy to głupie studio. Czekał na nas już samochód, teraz zabierze nas do radia i o 20 będę w domu. Mam nadzieję, że moje słoneczko już wtedy będzie na mnie czekać. Swoją drogą, ciekawe jak jej pierwszy dzień?
- Harry, jestem winny Ci kawę- Zayn parsknął śmiechem.
- A ja piwo- Louis poklepał mnie po plecach- Już miałem rzucić w niego krzesłem!
- Ja myślałem o powieszeniu go- zaśmiał się Li.
- Ja za to chciałem, żeby go prąd poraził- dołączyłem do nich.
- Ale się z nas zrobili bad boy’e. Zaynie, masz konkurencje- szturchnął mulata na co ten się głośno zaśmiał.
- Nie dorastacie mi do pięt, chłopcy- i zaczęliśmy się przepychać. Nie dam się tak szturchać chłopakom!
-ej ej ej, stop!- zakomenderował Lou- Musimy porządnie wyglądać, no wiecie, jeszcze pomyślą, że o nas nie dbają.
- Racja- przytaknąłem- Jestem głodny.
- Ja też stary- Niall chwycił się za brzuch- Niedługo cie nakarmie, nie bądź zły, no nie gniewaj się.
- Nialler, stary, wszystko w porządku?- zaśmialiśmy się.
- Tak, jak najbardziej. Tylko gadałem z kumplem.
- Debil.

*** godzina 19.48, dom rodziny Sykes***

- Harry, zjedz jeszcze trochę makaronu.
- Dziękuję, ale nie dam rady zjeść więcej. Poza tym, trzeba coś Sylvii zostawić.
- Moją córusią się nie przejmuj- zaczął Steve- Ona nie je makaronu z mięsem i sosem brokułowym.
- Ale jestem już najedzony- ton małego dziecka najwyraźniej przyniósł oczekiwane rezultaty, bo zaczęliśmy się śmiać.
- Jak sesja?
- Lepiej nie pytaj Zo, koszmar. Ten fotograf to jakiś oszołom!
- Aż tak źle?- skrzywił się Steve.
- Koleś co pół godziny kazał nam się przebierać! I co chwilę krzyczał ‘Uśmiech chłopcy!’. To było wkurzające.
- Jestem!- usłyszałem jej krzyk z holu.
- A jak w radio?
- Tam było spokojnie. Przynajmniej tam nie było nudno. Trochę się pośmialiśmy, pożartowaliśmy. Oczywiście pytano nas o sesje, to kłamaliśmy.
- Cześć wszystkim- podeszła najpierw do rodziców a potem do mnie- Cześć Loczek.
- No cześć- dała mi słodkiego buziaka, ale krótkiego. Bo rodzice- Jak było?
- Fajnie. Tylko oczy mnie bolą. Komputery nie są dla mnie.
- Moja biedna- chwyciłem ją w pasie i posadziłem sobie na kolanach- Nic ciekawego się nie zdarzyło?
- Nic, niestety- Westchnęłam- A jak Twój dzień.
- Opowiem Ci do góry, co?
- Pewnie, to chodźmy- złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Powoli szliśmy do góry a potem do jej pokoju. Zamknęła drzwi i usiadła na fotelu. Westchnęła.
- A teraz mów, co się dzieje.
-Nic się nie dzieje- odpowiedziała spokojnie- Ty mi lepiej opowiedz, jak było u fotografa.
- Najpierw się wygadaj. Widzę, że coś Cie gryzie słońce.
- Harry.. Ugh- zamknęła oczy- Zielenko na mnie poluje.
- Co?- aż bez sił opadłem na łóżko. Znowu?- Czemu?
- Zemsta. Chce też wykończyć szefa.
- Powiedz, że będziesz trzymać się od tej sprawy z daleka.- ale milczała- Sylvia!
- Nie mogę Harry! Nie rozumiesz, że tu chodzi o czyjeś życie?
- O Twoje! Nie rób tego, daj działać innym.
- Przykro mi Harry, ale ja się nie poddam. Muszę walczyć.
- Obiecaj, że tym razem nic Ci się nie stanie. Obiecaj- czułem napływające łzy.
- Obiecuję Loczku- podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła, a chwilę potem pocałowała jakby to był nasz ostatni pocałunek. Pocałunek obietnicy.
                                                                                                                                                                
CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)

13 września 2014

55.


Sobota, 10.11.2013

Denerwuje się bardziej niż podczas pierwszego dnia w podstawówce. Wtedy rzygałam w samochodzie a dzisiaj czuję, że chyba wypluję też flaki. Nie spałam całą noc a przecież no kurde to tylko powrót do pracy!
Nie mogę wyzbyć się dziwnej myśli, która siedzi gdzieś głęboko i cicho mówi, że tam jest niebezpiecznie. Ale przecież bycie agentem polega na walce z nim, z całym złem świata, więc dlaczego boję się ruszyć z łóżka?!

Między drugą a piątą wypiłam więcej mleka niż w całym życiu. No naprawdę. W dodatku wahałam się, czy nie zadzwonić do Loczka, ale nie mogłam go obudzić. Ostatnio mają ciężkie czasy, mini trasa, nowa płyta, książka, perfumy. Wszystko zwaliło się naraz i najczęściej widujemy się na Skypie..

Ale muszę się wreszcie zebrać, nie? Jak radzisz? Pomóż, od tego jesteś..

Czy czuję się źle? Nie. Rehabilitacja pomogła na tyle, że mogę wrócić do agencji.
Czy boję się? Tak. Nie wiem, co się może wydarzyć.
Czy obawiam się Jenett? Tak. Ale czy jestem gotowa stanąć z nią oko w oko by wreszcie ją poskromić? Nie.

Muszę wziąć się wreszcie w garść. Skoro testy psychologiczne wyszły pozytywnie a także testy sprawnościowe to chyba nie powinnam się bać. Ale boje. Czemu?

Idę się ubrać, zaraz muszę wyjeżdżać, zawsze jestem punktualna.

Kocham.

Sylvia

 ‘ There’s a dream in my soul..’

Wyskoczyłam czym prędzej z łóżka I na miękkich nogach weszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, ogoliłam nogi, ciało nawilżyłam nowym żelem pod prysznic i po jakichś pięciu, góra sześciu minutach wyszłam. Chłód okrył moje ciało, łazienki zawsze są zimne po ciepłym prysznicu. Nie lubię tego uczucia, więc szybko ubrałam szlafrok a włosy owinęłam niebieskim bawełnianym ręcznikiem.
- Sylvia?
- W łazience!- odkrzyknęłam tacie i zabrałam się za włosy, nałożyłam odżywkę a także olejki wzmacniające włosy. Uwielbiam ich zapach, jest kojący.
- Co dziś na śniadanko agentko?- uśmiechnięty tata stał w progu. Tak, wie. Musiałam mu powiedzieć. Ale zareagował inaczej niż przypuszczałam, był nawet .. dumny. Cieszył się, że robię coś, co służy ludziom.
- Dzisiaj coś z białkiem, proszę- wysiliłam się na uśmiech, ale wyglądało to jak grymas.
- Nie stresuj się kochanie- zaśmiał się cicho- No to może płatki z mlekiem a do tego kanapka z białym serem i jajkiem? Serek z Francji- poruszył zachęcająco brwiami,  zaśmiałam się no i zgodziłam na takie śniadanie.
- Ubierz się i zejdź na dół.
- Zaraz przyjdę.
Tata szybko się ulotnił a ja postanowiłam wreszcie się zebrać w sobie. Odetchnęłam i spojrzałam w lustro.
- Spokojnie. To tylko kolejny pierwszy dzień. Dasz radę.
I wierzyłam w swoje słowa. Naprawdę. Bo przecież nie wysyłają mnie na misję, nie? Tylko wracam do treningów i patroli.
Zdjęłam szlafrok i zaczęłam wycierać się ręcznikiem. Cholera, zacięłam się. Wyjęłam jeden wacik i zaczęłam osuszać rankę, na szczęście szybko się zasklepiła. Otuliłam się ręcznikiem i wróciłam do pokoju po ubrania. Moje specjalne ubrania agencyjne wiszą teraz w szafie razem ze zwykłymi ciuchami. Tuż obok pięknej długiej niebieskiej sukienki od Harry’ego jako prezent na rozpoczęcie studiów. Czasem mam wrażenie, że on wymyśla sobie okazje. Raz kupił mi diamentowe kolczyki i naszyjnik, powiedział, że to z okazji czwartku. Albo gdy podarował mi śliczną marynarkę z nowej kolekcji jesiennej i powiedział ‘Bo dzisiaj po raz pierwszy od kilku dni po burzy wyjrzało słońce’. Ale ja nie jestem mu dłużna, też kupuję mu prezenty. Raz kupiłam mu kapelusz i do tego szary szalik i dorzuciłam ‘Bo wreszcie wyrzuciłeś tamte dziurawe spodnie’, ale on mnie zaskoczył i powiedział ‘ Kupiłem nowe’. Czasami idzie z nim zwariować, ale nie narzekam.
Wzięłam ubranie z wieszaka, zgarnęłam też czarny koronkowy stanik, majtki i skarpetki z komody i wróciłam do łazienki. Mam wyćwiczone zakładanie tego kombinezonu, ale tak dawno tego nie robiłam, że poszło mi dzisiaj znacznie wolniej. Minął mój rekordowy czas a ja dopiero zakładałam skarpetki. Zaklęłam cicho i chwyciłam szczotkę, która dzisiaj nie leży na swoim miejscu. Rozczesałam mokre włosy i związałam w wysokiego kucyka. Teraz już nie ścigałam się z czasem. Z szafki wyjęłam moje kosmetyki i zaczęłam nakładać delikatny makijaż. Najpierw eyeliner, potem tusz, dalej fluid, krem pokrywający ślady po pryszczach, puder i trochę jasnej szminki. Jest piętnaście po dziewiątej, mam jeszcze pół godziny. Ostatnie poprawki i postanowiłam zejść na dół. Wcześniej zapakowałam jeszcze klucze, perfum i szminkę do torebki i zgarnęłam ją idąc na dół. Już w połowie drogi poczułam zapach ciepłego mleka i płatków miodowych. Ostatnio tata wykazuje się nadopiekuńczością, zna mnie lepiej niż przed trzema miesiącami. Trochę to przeraża, ale póki nie kupuje mi bielizny..

- Cześć Zo- dałam jej buziaka w policzek, ostatnio to jakaś tradycja.
- Cześć słoneczko- uśmiechnęła się- Dzisiaj robię ciasteczka.
- Czekoladowe?- spięłam się i zastygłam w oczekiwaniu, kiwnęła głową- Taaak!
- Haha wiedziałam, że trafiłam w sedno- cicho się zaśmiała i ruszyła w stronę miseczki w owocami- Co chcesz na lunch?
- Hmm- postukałam się palcami po brodzie- Może jogurt i nektarynka.
- Tak mało?- jej brwi się złączyły, eh czyli jest lekko podirytowana.
- Dzisiaj tylko robota papierkowa, spokojnie. W razie czego ukradnę jedzenie Benowi- tata parsknął śmiechem.
- Najlepiej facetom podkradać córuś- a Zo wtedy walnęła go lekko ściereczką.
- Trzeba sobie jakoś radzić.
Przyglądałam się tej z scenie z ogromnym uśmiechem na ustach i po raz kolejny cieszyłam się, że znowu tata jest szczęśliwy, ma kogoś kogo kocha i nasze życie nie jest już takie puste. Wiem, że mama czuwa nad nami i także cieszy się, że my jesteśmy szczęśliwi.
Gdy zauważyli, że ich obserwuje bez krępacji odwrócili się do mnie i odwzajemnili mój uśmiech. Między nami przepływała niesamowita energia, taka pozytywna i mówiła sama za siebie ‘szczęśliwa rodzina’.
- Dzisiaj postaram się wrócić w miarę wcześniej.
- Harry przyjeżdża?- zapytał tata i gdy zobaczył moją minę już wiedział.
- Niestety nie. Mają teraz kilka sesji fotograficznych i wywiadów. Ledwo wyrabia ze snem.
- Liam też narzeka- dodała Zoey- Mówi, że czuje się wykończony po dwóch godzinach stania i uśmiechania.
-Takie życie celebryty- Westchnęłam i usiadłam – Dzięki za płatki.

*** Godzina 9.35 ***

Tak, jeszcze wolniej mogłam jeść śniadanie. Nie zdążę na czas i Max da mi porządny wycisk na treningu. Cholera.
Przyspieszyłam do 90km/h przy czym jest ograniczenie prędkości do 60. No po prostu świetnie. Ale się nie przejmuje, mam znajomości w policji, już znają mój numer rejestracyjny więc dadzą mi spokój. Teraz najważniejsze, żeby nie było wypadku. No i żebym dojechała przed 9.45.

Ciągle zmieniałam pasy, to przyspieszałam to zwalniałam i dosłownie łapałam każde czerwone światło. Kilka razy zaklęłam po cichu, nie uszło to oczywiście uwadze innych kierowców i cicho śmiali się pod nosem. Ale jestem kulturalna, więc tylko zamykałam okno.
Mam jeszcze 6 minut, ale zdążę. Kurde no przecież, że zdążę. Zapomniałam, że mam koguta policyjnego. Walnęłam się z otwartej dłoni w czoło. Sięgnęłam do schowka po urządzenie i już sekundę później dało się słyszeć okropny dźwięk. Uśmiechnęłam się mimowolnie i depnęłam na gaz. Każdy ustępował mi z drogi. Okey, wiem, że to nadużycie, ale cholera ja muszę zdążyć.
Jestem już na ostatnim zakręcie, zostały mi 2 minuty. Luzik. Zdjęłam nogę z gazu, zmieniłam bieg i ściągnęłam koguta. Na moje szczęście akurat zapaliło się zielone światło i już śmigałam w stronę tajnej uliczki i podziemnego parkingu. Spokojnie zaparkowałam na moim miejscu i z gracją wysiadłam. Ale dzisiaj ludzi w biurze, pomyślałam rozglądając się po parkingu. Kurde.
Skierowałam się do windy i kliknęłam 3, do biura szefa, wkońcu muszę się zameldować i zgłosić gotowość do pracy. Szłam wąskim holem, ale nikogo nie spotkałam. Co jest? Przecież tyle aut tu stoi. Otworzyłam pierwsze szklane drzwi i już otwierałam usta, żeby przywitać się z Jess, sekretarką, ale okazało się, że ani jej ani nikogo innego tu nie ma. Czujność się wyostrzyła. Szłam wolno korytarzem prosto aż do Centrum Operacyjnego a potem chciałam iść korytarzem na prawo i wejść do biura szefa. Ale coś zaskoczyło.
- NIESPODZIANKA!!!
Co do cholery?!
Mnóstwo agentów, pewnie wszyscy, no i szef na samym przodzie krzyczą ‘WITAJ W AGENCJI’
Byłam spięta, ale w jednej chwili cały stres zszedł. Na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech i byłam wręcz mega szczęśliwa. Każdy klaskał, coś krzyczał co chwilę ktoś do mnie podchodził i gratulował udanej misji, tak tej przez którą prawie umarłam, oraz powrotu do pracy. Nie lubię zbytniej wylewności, ale takie przytulanie jest miłe.
- Sylvia
- Szefie – podszedł do mnie bliżej i wręczył ogromny bukiet kwiatów.
- Cieszę się, że Cie wreszcie widzę.
- Ja również się cieszę, sir. Ale po co to wszystko?
- Jak to? Impreza powitalna dla najlepszego agenta ostatniego dziesięciolecia. Poza tym wszyscy cieszą się, że wróciłaś do zdrowia- jego twarz się rozluźniła i posłał mi typowy ojcowski uśmiech. Westchnęłam.
- Dziękuję- wyciągnęłam rękę, żeby uścisnąć jego, ale on zamiast także wyciągnąć swoją przytulił mnie i pogłaskał po głowie.
- Jesteś dla mnie jak córka, dla Ciebie zrobiłbym wszystko- wiecie, czasem życie płata nam figle no nie i wtedy odnosicie wrażenie, że ludzie są tak naprawdę wam bliżsi niż myślicie i doceniacie każdy moment z przeszłości i wiecie, że nigdy nie będziecie chcieli zranić ani rozczarować tej osoby w przyszłości. I czujesz coś więcej niż wdzięczność, czujesz miłość, bo wiesz, że ten ktoś uratował Cię przed samym sobą i zaoferował więcej niż trzeba. Ja właśnie teraz czuję, że kocham faceta, który mnie przytula. Jestem w stanie poświęcić dla niego życie i zrobię to, jeśli będzie trzeba.
- Szefie.. –zawiesiłam głos, bo zdałam sobie sprawę, że zaraz zacznę płakać. Przez Harry’ego stałam się strasznie wrażliwa i delikatna.
- Mów mi Alfred- zaśmiał się lekko- Znamy się już tyle czasu Sylvia, czas wreszcie przejść na ‘ty’.
- Ale to wbrew zasadom- zmarszczyłam brwi.
- Jestem Twoim szefem, chociaż raz mnie posłuchaj.
- Ale przecież..- okey wiem do czego zmierza, Westchnęłam- To co Alfred, skoczymy na piwo?
- Już myślałem, że nie zapytasz- zaśmiał się głośno- A teraz wybacz, ale ktoś chce z Tobą porozmawiać a ja muszę iść.
- Kto?- nie odpowiedział, tylko chwycił mnie za ramiona i obrócić o 180’. Ben?
- Cześć- odezwał się pierwszy, zauważyłam, że trzyma coś za plecami- Miło Cię widzieć.
- Ben, hej- uśmiechnęłam się do niego promiennie- Nieźle wyglądasz.
- Ty za to wyglądasz olśniewająco. Proszę- wręczył mi średniej wielkości kosz zapakowany w folię i przewiązany kokardą.
- Ale Ben, za co to?
- Za wszystko, za to, że jesteś, że wróciłaś no i niedawno miałaś urodziny- przejęłam kosz a on stał teraz z dłońmi w kieszeniach i spoglądał na mnie zarumieniony.
- Jejku, dziękuję- odłożyłam prezent i mocno go przytuliłam- Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie- kątem oka, zupełnie przypadkiem, zauważyłam, jak szef, Z i kilku agentów z przejęciem o czymś rozmawia i kierują się w stronę Centrum Komputerowego- Spięłaś się.
- Wydaje Cie się- ale mój wzrok wciąż był utkwiony w drzwiach prowadzących do twierdzy Z.
- Sylvia- znam ten ostrzegawczy ton. Czyli coś się dzieje!
- Ben, gadaj.
- Ale o czym?
- Nie śmiej się głupio, wiem, że coś jest na rzeczy. Mów.
- Nie mogę.
- Ben, ostrzegam.
- Sylvia cholera!
- Powiesz?- odsunęłam się od niego.
- Dobra- zwiesił głowę, westchnął ze trzy razy aż wreszcie się odezwał- Coś się dzieje, kolejne listy z groźbami.
- Jak to kolejne?
- Od jakiegoś czasu szef dostaje anonimowe wiadomości.
- I wy zamiast się tym zająć organizujecie mi przyjęcie? Ben do cholery!
-Sylvia, no, bo Ty nie możesz wiedzieć- spojrzał na mnie z troską w oczach- Nie rozumiesz? Już raz prawie Cie straciliśmy.
- Prawie, Ben- zrobiłam moje przeszywające spojrzenie i wtedy już wiedziałam, że odetchnie głęboko i opowie.
- Dobra, chodź ze mną- chwycił mój nadgarstek i pociągnął w jemu tylko znaną stronę. Po drodze ludzie witali się ze mną , składali życzenia, uśmiechali się. A ja odpowiadałam wyłącznie uśmiechem i dawałam się ciągnąć Benowi. Szliśmy, poprawka : truchtaliśmy, najpierw korytarzem w lewo, w lewo, w prawo aż wreszcie wsiedliśmy do windy, zjechaliśmy na 1 piętro i tam weszliśmy do Sali, gdzie zakładają chipy.
- Gadaj- zamknął właśnie drzwi- Chcę wiedzieć wszystko.
- Wszystkiego to ja nawet nie wiem, Z nic mi nie mówi. Podsłuchuję.
- Świetnie, na tym polega Twoja praca. A teraz mów.
- Ktoś wysyła anonimowe wiadomości do szefa, jak już powiedziałem. Średnio jedna wiadomość na tydzień od września.
- Od września?- zszokowana patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Cii, nie przerywaj- uniosłam ręce w geście poddania- Na początku te wiadomości były kodowane, typowe szpiegowskie kodowanie- posłał mi znaczące spojrzenie- Nikt nie wpadł na to, co oczywiste.
- Zielenko- szepnęłam.
- Dokładnie. Póki co, szef w ogóle nie bierze jej pod uwagę, jakby o niej zapomnieli. Ale ja nie zapomniałem. Wykradam te wiadomości i próbuję zorientować się o co chodzi, ale to nie takie proste. Są po rosyjsku. Ale jedno wiem na pewno. Groźby są skierowane do szefa. I do Ciebie.

06 września 2014

54.


*** miesiąc później* piątek, 28.09.2013***
***   Sylvia        ***

Wdech i wydech.
Spokojnie przecież to nic strasznego. Prawda? Tylko pierwszy dzień studiów. Zwykła sprawa. Prawda??
Ubrana w czarną sukienkę z białą górą, czarną marynarkę i białe szpilki idę po schodach i kieruję się do wejścia uczelni. Mija mnie mnóstwo ludzi, niektórzy się miło uśmiechają a inni nie zauważają.
Najgorszy jest zawsze pierwszy dzień. Zawsze i wszędzie. Mimo, że to tylko głupi rozpoczęcie, właściwie spotkanie to i tak się stresuję. Do tej szkoły chodzą najlepsi młodzi ludzie z całej Anglii. Jak ja się tu odnajdę?
Moje rozmyślania przerywa sygnał w telefonie. Wiadomość od Harry’ego.

Od : Loczek <3

Witaj :)
Udanego pierwszego dnia. Pamiętaj, że dzisiaj też masz rehabilitację.
Kocham Cię :)
H xx

Szybko wystukuję odpowiedź do niego.

Do : Loczek <3

Cześć ;)
Trzymaj kciuki, żebym zrobiła dobre pierwsze wrażenie!
Pamiętam, codziennie mi o tym przypominasz, wiesz?
Ale właśnie za to Cię kocham.
Miłego dnia Loczku <3

Schowałam telefon do torebki i postanowiłam odciąć się na chwilę od mojego miłosnego życia i wrócić do rzeczywistości.
Weszłam do ogromnej auli, zajęłam miejsce gdzieś pośrodku, między chłopakiem o ogromnych brązowych oczach a dziewczyną w rudych włosach. Punktualnie o godzinie 10.30 na podest wyszła wysoka szczupła brunetka - dyrektor tej uczelni. Przywitała tegorocznych pierwszoroczniaków i zapewniła nas, że w tej szkole poczujemy się, jak w  domu i rozwiniemy nasze talenty. Wyczytała listę każdego oddziału oraz wskazała salę do jakiej trzeba się udać. Mój oddział to D, czyli wokalno-taneczny. W sumie oddziałów jest 6, każdy dotyczy innego talentu.  Oczywiście są osobne sekcje tańca i śpiewu.
Moja grupa liczy 30 osób, większość to chłopcy. Cóż, Hazz nie będzie zadowolony, że co dzień będę mieć z nimi wszystkimi styczność. Może lepiej mu nic nie mówić? Tak, to dobry pomysł.
Prowadzącym nasze główne zajęcia jest profesor Max Sullivan, uczy tu już 7 lat a my jesteśmy jego drugą grupą. Wyczytał nasze nazwiska ponownie, żebyśmy się zaznajomili i zapamiętali, kto jest w naszej grupie, żeby się nie zgubić. Podał nam plan zajęć na pierwszy semestr i wyjaśnił, że gdyby ktoś chciał zrezygnować to ma przyjść do niego.
O 11 puścił nas wolno i obwieścił, że nie może się doczekać naszych pierwszych poniedziałkowych zajęć.
Szybko opuściłam budynek i ruszyłam do mojego samochodu. Nadal nie wiem, czemu Porsche 911 wywołuje w ludziach taki szok. Zwykły samochód. Ale od niezwykłego mężczyzny. Tak, prezent od Harry’ego z okazji moich 18 urodzin. Upierał się, żebym go przyjęła, bo niby to jedno z najbezpieczniejszych aut
‘a jego księżniczka ma być bezpieczna’
.
Ale tak dla jasności, tylko czasem nim jeżdżę. Zazwyczaj to Harry mnie wozi, dosłownie wszędzie. Nawet do apteki..
Dzisiaj po raz pierwszy jadę sama na rehabilitację, tak to normalnie towarzyszy mi Hazz albo Niall. Chociaż dzisiaj będę mieć spokój od ich ciągłych komentarzy. Nie negatywnych, tylko… oni muszą wszystko komentować i wyrażać własne zdanie. To, że piłka jest za duża albo za mała, albo nie ten kolor maty i miliardy innych..
Wsiadłam do samochodu i pierwsze co zrobiłam to ściągnięcie butów. Moje nogi jeszcze nie są gotowe na szpilki. Ubrałam czarne vans’y i zapięłam pas, po czym odpaliłam silnik i wyjechałam z parkingu i ruszyłam do centrum miasta. Centrum rehabilitacyjne znajduje się niedaleko Hide Parku, ale żeby znaleźć miejsce na parkingu to naprawę trzeba mieć szczęście.
Dzisiaj droga jest spokojna a to aż dziwne skoro jest piątek. Włączyłam radio, przycisnęłam pedał gazu i poczułam, że żyję. Właśnie leci moja ulubiona piosenka ‘Best Song Ever’. Zaczęłam nucić i nim się obejrzałam byłam pod budynkiem a z głośnika leci jakaś piosenka Davida Guetty.
Wysiadłam i skierowałam się do drzwi wejściowych. W recepcji przywitała mnie Stephanie, miła kobieta po czterdziestce. Swoje kroki skierowałam na pierwsze piętro po pokoju 33.

***   Harry        ***

Nienawidzę, kiedy sam muszę robić obiad.. To jest męczące a w dodatku- ja nie umiem gotować! Ale czego się nie robi dla dziewczyny. Jej rodzice są w pracy a ja mam dom cały dla siebie. Włączyłem telewizor na full, znalazłem stację muzyczną i zacząłem robić obiad. Wlałem wodę do garnka i postawiłem na płycie indukcyjnej, nastawiłem na 9 by woda zaczęła się gotować. W między czasie wyciągnąłem opakowanie makaronu i postawiłem na stole. Z szafki wyjąłem patelnię, na którą nalałem trochę oleju i kliknąłem 3, żeby zaczęła skwierczeć. Po chwili wrzuciłem na patelnię pieczarki. Zrobiło mi się gorąco, więc zdjąłem koszulkę i powiesiłem na oparcie krzesła. W TV śpiewa teraz Maroon 5, zacząłem trochę podśpiewywać pod nosem. Wyjąłem z szuflady łyżkę i zabrałem się na pilnowanie pieczarek, kątem oka obserwowałem też wodę w garnku. Gdy uznałem, że jest już gotowa wsypałem makaron i zmniejszyłem na 7. Poczułem dziwny zapach, mój nos jest strasznie czuły, i właśnie się zorientowałem, że zapomniałem o pieczarkach. Szybko przestawiłem na inne miejsce by po chwili na patelnię dorzucić mięso mielone i ustawić grzanie na 5. Otarłem pot z czoła. Robienie obiadu to najgorsze zajęcie. I męczące.
W międzyczasie otworzyłem okno obok lodówki, bo zrobiło się trochę ciepło. Nie ma to jak świeże powietrze. Odetchnąłem głęboko i zacząłem sprawdzać makaron oraz mięso.
W telewizji śpiewała teraz Beyonce, dawno nie słyszałem ‘Single ladies’ więc skorzystałem z chwili wolnego i zacząłem powtarzać kroki za piosenkarką. Po mniej więcej minucie usłyszałem stłumiony śmiech, ale się nie odwróciłem, tańczyłem dalej. Znowu parsknięcie śmiechem aż sam się zaśmiałem cicho. Skończyłem tańczyć i szybko podbiegłem do mojej księżniczki stojącej na wejściu do salonu i porwałem ją w ramiona. Pisnęła radośnie a ja zacząłem się obracać. Usłyszałem jej cudowny śmiech i usta same wygięły się w uśmiech. Sylvia przytuliła się do mnie mocniej i chwyciła jedną ręką delikatnie moje włosy.
- Cześć śliczna- zatrzymałem nas.
- Cześć- wyszeptała cicho.
- Jak poszła dzisiejsza sesja?
- Całkiem dobrze, idzie mi coraz lepiej.
- Powinienem się cieszyć, ale wiem co idzie za tym, że czujesz się coraz lepiej- odsunęła się ode mnie delikatnie i obdarzyła mnie tym swoim spokojnym uśmiechem.
- I tak prędzej czy później wrócę do agencji.
- Ale wolisz, żeby szybciej..
- Harry.. – położyła mi dłoń na policzku i odruchowo przykryłem jej dłoń swoją- To jest to, co kocham. Nie ograniczaj mnie.
- Wiesz, że tego nie robię- przymknęła oczy- Tylko martwię się o Ciebie.
- Tłumaczyłam Ci- zaśmiała się cicho, tak radośnie- Nie wezmę od razu najcięższej misji jaka jest.
- Moja słodka- pocałowałem ją w czoło- Wiem. Ale wrócisz do agencji najwcześniej za pół roku.
- Harry!- jej mina była poważna, widzę, że jest na mnie zła, chłód jej oczu zmroził mi krew w żyłach- Wracam za miesiąc.
- Już o tym rozmawialiśmy- przybliżyłem ją do siebie- Nie chcę się kłócić.
- Ja też dlatego tylko mówię, że za miesiąc wracam do czynnej służby. I Harry
- No?
- Coś się pali.
- Cholera! Obiad!

*** MRS. Jenett ***

- Bardziej w lewo! Wiesz, gdzie jest lewo idioto?!

Oni myślą, że uciekłam, że się poddałam, ale.. ja mam plan. Nie dam się tak łatwo. Muszą zapłacić za wszystko. On musi. Nienawidzę agencji i zrobię wszystko by dopaść jego i tę jego małą agentkę. Suka nie przeżyje następnym razem, już ja o to zadbam.
Co prawda straciłam kilku oddanych ludzi, ale znalazłam nowych. Jest ich pod dostatek w Europie, a szczególnie na Wschodzie.
Dawny szef Dymitra, Kristof, obiecał, że w zamian za małą pomoc wesprze mnie i wreszcie zamknę swoją sprawę. I zemsta się dokona.
Jeśli agencja wcześniej myślała, że to było wszystko na co mnie stać- są w błędzie. Jeszcze im pokażę!

-Olaf! Gdzie skrzynie z nabojami i karabinami?
- Niedługo będą na miejscu. Był jakiś problem z dojazdem, ale znaleźli skrót.
- Nikt nie śledził naszego wozu?
- Nie. Cały czas Mark jechał jako ubezpieczenie, żadnych agentów, glin, nikogo.
- Świetnie- Olaf się krzywo uśmiechnął- Teraz załatw mi wszystkie akta agentów MI6 na całym świecie.
- To trochę potrwa- zadrżał i przestąpił z nogi na nogę.
- Masz tydzień. Góra dwa. Zacznij jak najszybciej- i oddalił się. Podeszłam do okna i spojrzałam w dół. Dwadzieścia pięter robi wrażenie, ale nie na mnie. Nie mogę się doczekać, gdy z tego czy innego okna wypadnie Alfred.
Zapłaci za swoje.

                                                                                                                         
 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

31 sierpnia 2014

10. MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ BLOGA

Cześć ludzie! :)

Jak głosi tytuł bloga, dzisiaj jest Międzynarodowy Dzień Bloga i dodatkowo to już dziesięciolecie! :)

Tradycją tego dnia jest opublikowanie na swoim blogu 5 swoich ulubionych blogów. W ten sposób blo
ger może wypormować danego bloga a także pokazać, jak docenia talent danego blogera ;)

Nie zastanawiałam się długo nad wyborem swoich ulubionych blogów, nie czytam ich zbyt dużo, około 15, więc wybór był prosty :)

                                                                                                                   

'Zakład' by +Katy S. <3  #ZaynMalik

'Cień' by +Paula Patricia <3  #AshtonIrwin

'Dziewczyna w lustrze' cz.1  ('Invincible' cz.2) by @ohmyharrex - Nat <3 #NiallHoran

'It's just a bad day. Not a bad life' by +Bumblebee. - Justyna <3 #OneDirection/ZaynMalik

'Fearless' by +Edyta Horan <3    #NiallHoran

                                                                                                                    

Mam nadzieję, że wszyscy mieliście udane wakacje :)
Ja mam jeszcze miesiąc, no bo wiecie - studia :D Także ja idę dalej korzystać z wakacji a wam, moi drodzy, życzę owocnej nauki, żebyście łatwo zdobywali pozytywne oceny, by ten rok szkolny pozytywnie was zaskoczył, żebyście rozwijali swoje pasje w miarę możliwości. I mam nadzieję, że będziecie czytać to, co być może napiszę no i że doczytacie tego bloga do końca ;)
Kocham was !

Syl xx

ROZDZIAŁ 53 <3


29 sierpnia 2014

53.

*** Harry * 22 sierpień 2013 ***

Ból głowy to jedyne, co teraz odczuwam. No i kac. Masakra. Cały wczorajszy dzień był jednym wielkim afterparty. Mnóstwo ludzi, znajomi, rodzina, i chyba całe miasto. Mieliśmy wynajęty jakiś duży klub w centrum. Nick i ja trochę zaszaleliśmy i nas poniosło. Dlatego teraz nie mam pojęcia, gdzie jestem. Wiem tyle, że leżę w łóżku. Podniosłem się do pozycji siedzącej zbyt szybko, miałem aż mroczki przed oczami. Uspokoiłam się, rozejrzałem trochę po pomieszczeniu, ale nadal nic. Kurwa Nick!
Wstałem, żeby rozeznać się w terenie, a gdy dotarłem do prawdopodobnie salonu przywitał mnie śmiech. Eee? Wszyscy w pomieszczeniu spoglądali na mnie i zwyczajnie się ze mnie śmiali, ale dlaczego?
- Co jest takie zabawne?- zapytałem z lekko chrypą.
- Bo wyglądasz jak trup, stary- powiedział ze śmiechem Zayn.
- Ha ha, bardzo śmieszne- podszedłem bliżej- Macie wodę?
- Trzymaj- Niall podał mi dwie pół litrowe butelki z wodą niegazowaną.
- Długo balowaliśmy wczoraj?
- Ty na pewno- wszyscy się zaśmiali, Nick kontynuował po Louisie
- My zmyliśmy się przed pierwszą rano, to jest jakieś 8 godzin temu. A oni- wskazał na czwórkę moich przyjaciół- Oni zwinęli się przed 21.
- Ja nic nie pamiętam- chwyciłem się za głowę- Zrobiłem coś głupiego?
- Pieprzyłeś jakąś laskę.
- Nick!- wrzasnął Liam i Zayn.
- Nic nie zrobiłeś – ponownie Nick zabrał głos- Ale majaczyłeś, ciągle gadałeś coś o jakiejś księżniczce czy coś- podrapał się po brodzie- Chyba przesadziłeś z alkoholem.
- Mówił o Sylvii – powiedział Niall piorunując wzrokiem mojego kumpla.
- Nie ważne- machnął ręką i ruszył w stronę drzwi- Ja spadam. Miło było.
- na razie- chórem odpowiedzieliśmy.
- Zbieramy się do szpitala, jedziesz z nami?- zapytał mnie Li, gdy tylko Nick zniknął.
- W takim stanie go nie wpuszczą- odezwał się Zayn i brawa dla niego.
- Właśnie- poparłem go.
- Dobra, to Ty tu zostań- zaoponował Louis- A my jedziemy.
- Mam tu sam siedzieć?
- Może szybciej wytrzeźwiejesz- skarcił mnie wzrokiem Liam i wyszli. Kurwa, sam, zawsze sam, zero wsparcia, gdy tego potrzebuję. Ale Sylvia też go potrzebuje..

Wstałem z sofy i ruszyłem do łazienki, muszę się ogarnąć. Gdy tylko skończyłem poczułem się lepiej. Czystszy i bardziej trzeźwy. Jest prawie 11 a odwiedziny kończą się o 20. Muszę w godzinę maksymalnie doprowadzić się do normalnego stanu. Wpisałem w googlach ‘szybkie sposoby na pozbycie się kaca’ wyskoczyło mi ponad miliard stron. Nieźle. Kliknąłem na pierwszy lepszy odnośnik i wyświetliła mi się jakaś dziwna strona. Szukałem informacji, które mi pomogą, ale wszystko to już zrobiłem, a nadal czułem się jak wrak człowieka. Po kilkunastu minutach znalazłem niesamowitą stronę, dzięki której na pewno wrócę do formy. Zrobiłem to, co było tam napisane, dokładnie. Wypiłem tę dziwną mieszankę, o mało co jej nie zwróciłem, ale dałem radę. Odczekałem zgodnie z instrukcją pół godziny i to jest zaskakujące, ale podziałało. Internet to skarbnica wiedzy.
Postanowiłem się przebrać wreszcie, a nie tak w ręczniku latać. Z szafy wyciągnąłem nowy biały t-shirt i poszukałem jeszcze jakiejś koszulki w kratę. Do tego założyłem jeansy i białe Vansy. W lustrze sprawdziłem jak wyglądam, no może być. Spryskałem się jeszcze perfumami i wyszedłem z pokoju. Tam zastałem dwóch ochroniarzy, którzy dokładnie wiedzą, co mają robić. Windą zjechaliśmy na dół aż na parking podziemny i stamtąd wyjechaliśmy czarnym Range Roverem wprost w tłum fanów. Że tym ludziom się tak nie nudzi.. Kocham naszych fanów, ale czasem po prostu przechodzą pewne granice i ich życie czasem jest zagrożone. Jak teraz, gdy mogą zostać potrąceni, ale i tak tu stoją.
Wyjechaliśmy na dość tłoczną ulicę i mknęliśmy wprost do szpitala. Księżniczko, nadchodzę.

*** Sylvia ***

0budził mnie hałas przy drzwiach. Lekko zaspana spojrzałam na drzwi, w których utknęli Zayn, Niall, Louis i Liam. Momentalnie się wybudziłam i zaniosłam bardzo głośnym śmiechem. Chłopcy także zaczęli się śmiać i jakoś udało im się wkońcu do mnie przepchnąć. Pierwszy dopadł mnie Niall i dosłownie rzucił na łóżko. Trochę bolało, ale dla nich warto cierpieć.
- Jak Ty wyglądasz- odezwał się, gdy mnie puścił.
- Wybacz, nie zdążyłam się umalować- zaśmiałam się, a Liam walnął Niallera w głowę, wszyscy cicho chichotali.
- A właśnie! Mamy coś dla Ciebie!- wrzasnął po chwili Zayn i wyszedł na korytarz by po chwili wjechać z wózkiem pełnym balonów, kwiatów, owoców i słodyczy.
- Chłopaki!- powiedziałam wzruszona ich zachowaniem – Nie musieliście.
- Owszem musieliśmy- opowiedział mi Liam- Należy Ci się coś od życia. Gdyby nie my byłabyś zdrowa i bezpieczna.
- Liam, to nie wasza wina. Sama się w to zaangażowałam- posłałam mu serdeczny uśmiech- Poza tym, czuję się świetnie.
- JASNE- powiedział zgryźliwie Louis, po czym przysunął sobie krzesełko bliżej mojego łóżka- Mamy jeszcze radio i płyty dla Ciebie. Pewnie tu nudno.
- Jest jeszcze telewizor- wskazałam na małe pudełko- Ale dzięki, wolę wasze głosy. A propo głosów, gdzie Harry?
- On jest zajęty – powiedział wymijająco Niall. No tak, pewnie spotyka się z tą dziewczyną.
- Wszystko okey?- zapytał troskliwie braciszek.
- Tak, pewnie- pokręciłam lekko głową by za chwilę się uśmiechnąć.
- Możemy u Ciebie spędzić cały dzień?- powiedział radośnie Niall- Nie mamy dzisiaj wywiadów ani nic.
- A już myślałam, że właśnie wychodzicie- powiedziałam zgryźliwie, po czym wybuchnęłam głośnym śmiechem. Niestety pożałowałam tego, bo moje żebra są w opłakanym stanie i wszystko mnie teraz boli, zaczęłam kaszleć.
- Dobrze się czujesz?- Liam podszedł bliżej mnie- Zawołać lekarza?
- Zgłupiałeś?- Lou się zaśmiał- Czuję się świetnie, jak 2 minuty temu, tylko żebra mnie bolą.
- Wiesz- zagadnął mnie Zayn- Nieźle się trzymasz jak na osobę, którą torturowali przed tydzień.
- Zayn!
- Ale taka prawda!- podniósł ręce w geście obronnym.
- Spokojnie Niall, on ma rację- odetchnęłam- To dziwne, ale ja naprawdę dobrze się czuję. Mam po prostu jakiegoś farta.
- Że żyjesz- wymsknęło się Louisowi, zrobił się czerwony- Ja..przepraszam.
- Spokojnie, ja to wiem- uśmiechnęłam się pocieszająco- Ale mam dla kogo żyć, więc byłam silna.
- Kochamy Cię wiesz?
- Wiem Zayn, wiem- podniosłam się powoli do pozycji siedzącej- Dajcie mi jakiegoś owocka, jestem głodna.
Wszyscy się zaśmiali, ale zaraz podano mi obrane kiwi i banana. Chłopcy także się poczęstowali, no bo sorry, ale kto zje cały wózek słodkości?!
Pogoda za oknem była na tyle ładna, że postanowiłam otworzyć te trzy wielkie okna, które tu są. No dobra, Louis to zrobił, bo ja chwilowo sama nie mam tyle siły.
Usłyszałam świergotanie ptaków, szum z ulicy także był słyszalny, ktoś  nawet się kłócił. Odetchnęłam głęboko londyńskim powietrzem i od razu zrobiło mi się lepiej. Moje płuca potrzebują czegoś poza tym dziwnym szpitalnym zapachem. Jest po 10, słońce świeci mocno, ale nie wdziera się do mojej sali i jest całkiem przyjemnie.
Chłopcy zebrali krzesła stojące w pokoiku i usiedli wygodnie, by móc ze mną rozmawiać. Opowiadali, jacy byli przerażeni, każdy starał się ukryć smutek w oczach. Ale ja go dostrzegłam. Nie wierzę, że nie dostrzegli tego u mnie.
Okey, będąc szczerą, wiem, że miałam naprawdę duże szczęście iż przeżyłam te tortury. I operacje. Boję się, bo gdy śpię dręczą mnie koszmary, ale nikomu nic nie mówię, tak jest lepiej.
Powoli oswajam się z dotykiem, gdy chłopcy przybijają mi piątki czy mnie masują po ramionach. Wzdrygam się, ale oni nic nie widzą. I dobrze.
Poza tym czuję się coraz lepiej, moje stawy się regenerują i wraca mi dawna sprawność. Dobra, dzieje się to powoli, ale jednak.
Chłopcy z radością w głosie opowiadali mi jak przebiegła wczorajsza premiera. Każdy z nich miał inne zdanie w każdej kwestii, co niezwykle mnie bawiło.
- A Ty z czego się śmiejesz?- Lou zwężył oczy i palcem wskazującym wycelował we mnie.
- Ja? Z niczego – uśmiechnęłam się uroczo.
- Mi się wydaje – podrapał się po brodzie- Że jednak z czegoś.
- Właśnie- Niall przyłączył się do Armii Louisa- Przyznaj się Panno Śmieszko.
- Ale kiedy naprawdę z niczego – zaczęłam chichotać.
- Ze mnie co?- tak, teraz wybuchłam głośnym śmiechem, bo Zayn wsadził sobie dwie kulki winogrona do nosa.
- Tak, z Ciebie pajacu.
- Jaka wredna. Czyli już jest zdrowa.
- Jestem zdrowa- w tym momencie się skrzywiłam, bo poczułam, że tracę czucie w nodze.
- Co jest?- wszyscy powiedzieli w tym samym czasie.
- Nic- próbowałam wysilić się na uśmiech, ale tylko się pogrążyłam.
- Pójdę po lekrza.
- Niall, nawet się nie waż!
- Sylvia, no!
- Niall- powiedziałam surowym stanowczym tonem.
- Sylvia- odpowiedział tak samo.
- Siadaj- usiadł- Grzeczny chłopiec.
- Czemu nie chcesz lekarza?
- Bo ciągle mnie czymś szprycują, zabierają, kłują i mam tego dość. Chcę spokoju.
- Ale w razie co, mów a my zawołamy kogoś, okey?
- Tak, Zayn, okey.
Zapadła cisza, ale przyjemna cisza, jednak dało się wyczuć tę dziwną energię pływającą wokół nas. Cholera, oni się martwią a to zupełnie nie potrzebne. Postanowiłam spróbować się podnieść bez asekuracji kilku osób i bez słowa oparłam ręce na materacu a następnie wszystkimi siłami dźwignęłam się mocno i przysunęłam mój obolały tyłek wyżej. Kurwa!
Coś strzeliło mi w kręgosłupie, ale hej! Jak cię coś boli to znaczy, że żyjesz. Nie pisnęłam, ani nic nie powiedziałam, bo nie chcę przerazić chłopaków , którzy i tak patrzą na mnie zaskoczeni.
- No co?- zmarszczyłam brwi.
- Hola, kobieto!- wrzasnął Lou- Zaraz wstaniesz i zaczniesz kuźwa ćwiczyć tekwondo.
- Nie mam aż tyle siły póki co.
- W ogóle nie masz siły, zacznijmy od tego.
- Liam – westchnęłam- Ja naprawdę czuję się coraz lepiej.
- Coś ciężko mi uwierzyć- spoglądał na mnie nie ufnie.
- Liam no.
- Dobrze, odpuszczam, ale jak zaczniesz się nadwyrężać, to się skrzywdzisz.
- Braciszku, ja zawsze dbam o swoje dobro.
- Tak? Czyżby?- wściekł się- A kto kurwa dał się torturować? Ty! Kto nie chciał, żeby go uwolnili? Ty! Kurwa Sylvia, czy Ty siebie słyszysz?!- wstał, a ja w tym momencie nie widzę w nim mojego brata- Prawie umarłaś! Na moich oczach się wykrwawiałaś! Widziałem Cię, jak ulatywało z Ciebie życie, a Ty śmiesz mówić mi, że zawsze o siebie dbasz?! Sylvia do cholery, tak się nie ryzykuje! Nie zniósłbym, gdybyś umarła, a Ty miałaś tego świadomość, jaka nas wszystkich czeka strata jeśli zginiesz!
- Liam! Wyjdź natychmiast!- Zayn chwycił go za bluzę i dosłownie wypchnął za drzwi. Ja byłam wciąż w szoku i cały czas miałam otwartą buzię. Czułam, że oczy mnie szczypią, ale ani jedna łza nie wydostała się na zewnątrz. Chłopcy z niepokojem spoglądali na mnie, ukazałam im spokojny uśmiech jednak to ich nie przekonało. Usiedli obok i chwycili za ręce. Odetchnęłam a wtedy pojedyncza łza spłynęła powoli po moim prawym policzku.
- Sylvia, proszę nie płacz- Niall potarł kciukiem moją dłoń- On nie chciał tego wszystkiego powiedzieć.
- Chciał, ale.. on ma rację chłopaki- z niedowierzaniem spoglądali na mnie- Wiem, jak wyglądała sytuacja, wiem, że mogłam postąpić inaczej, ale robiłam to, co kazał mi instynkt, a ten nigdy nie zawodzi. Cierpię, ale uwierzcie, że było warto. Jesteście bezpieczni a to jest dla mnie najważniejsze. Ja tu się nie liczę, bo szybko przeminę, wiem to, ale wy- urwałam- Wy nie możecie przeminąć, musicie dalej dążyć ku wyznaczonemu celowi. Jeśli mam umrzeć to tylko w dobrej sprawie, za coś wyższego a wy jesteście tego warci.
- My też byśmy za Ciebie zginęli- powiedział Zayn i ocierał właśnie twarz końcem koszulki- Cholera, Harry nawet wszedł do magazynu mimo ostrzeżeń. Uwierz mi, my wszyscy bardziej niż cokolwiek pragniemy abyś była bezpieczna. I dopilnujemy, aby każdy kto Cie skrzywdził dostał za swoje.
- Dokładnie- Lou położył dłoń na ramieniu przyjaciela- Jesteśmy jak muszkieterowie, jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Ty uświadomiłaś nam, jak ważne jest by się wspierać. Nigdy nie będziemy w stanie wynagrodzić Ci Twojego poświęcenia. Możemy dziękować Ci co chwilę, ale to wszystko to po prostu było dla Ciebie za wiele, dla nas również a my nigdy się nie odpłacimy. Jak zabijemy tych szmaciarzy to spłacimy jedynie połowę długu.
- Chłopcy- kolejna łza spłynęła po moim policzku- Cierpiałam, ale naprawdę było warto. Zrobiłabym to po raz kolejny i nie żałuję żadnej mojej decyzji. Kocham was i jestem w stanie poświęcić dosłownie wszystko, żebyście tylko byli bezpieczni. Nie jesteście mi nic winni. Naprawdę.
- Sylvia..
- Chłopcy no, przez was płaczę- lekko się zaśmiałam.
- To dobre łzy, na rozładowanie napięcia- szepnął Niall.
- Wiem- mocniej chwyciłam jego dłoń- Dziękuję, że tu jesteście.

*** Harry ***

Korek dzisiaj jest wnerwiający. Co kilka sekund samochód stawał i przez to opóźniał moje przybycie do szpitala. Nerwowo przeczesałem włosy, poprawiłem się na miejscu i wychyliłem głowę przez okno. Nie widzę nawet świateł!
Dzisiaj pogoda dopisuje i dlatego jest mi strasznie gorąco pomimo iż siedzę w cienkich spodniach i białej bokserce. Klimatyzacja jest prawie bezsilna z dzisiejszą temperaturą, która zlewa się z temperaturą panującą w aucie. Wszystkie okna są otwarte, a ja umieram. Pot leje się ze mnie strumieniami. I na cholerę mi te wszystkie dezodoranty zapewniające mi komfort?!
Ruszyliśmy po dobrych 5 minutach i nareszcie mieliśmy jednostajne tempo. Był jakiś wypadek czy coś i musieli zmienić zasady na rondzie. Cholera, same wypadki wokół mnie.
Do szpitala jest jakieś 30 minut drogi, teraz zostało jakieś 15. Spiąłem się na myśl, że zaraz zobaczę Sylvię i nawet nie wiem, czemu!
Przez całą drogę myślałem, co jej powiem. Nie mam żadnego pomysłu. Nic kompletnie nie przychodzi mi do głowy poza zwykłym dziękuję.
Debil ze mnie!
Nim się obejrzałem byłem już pod budynkiem szpitala. Westchnąłem i powoli wysiadłem z czarnego Audi R8. Założyłem okulary przeciwsłoneczne na głowę i ruszyłem pewnym krokiem do drzwi wejściowych. Przywitałem portiera siedzącego przy drzwiach i skierowałem się do windy. Kliknąłem przycisk i za chwilę drzwi windy się zasunęły by następnie pomieszczenie pomknęło ku górze i sprawnie przetransportowało mnie do góry. Cholera, nie mam nawet zwykłych kwiatów! Mocno pacnąłem się w czoło a drzwi właśnie się otworzyły. Niepewnie wyszedłem z windy i skierowałem swe kroki w stronę pokoju Sylvii. Gdy doszedłem do jej pokoju chwyciłem lekko klamkę. Ostatni głęboki oddech i wchodzę. Słyszę głośne śmiechy, widzę pełno balonów, kwiatów i różnych dupereli. Chłopcy się postarali. Nie zauważyli mnie, więc cicho podszedłem do grupki, wychyliłem głowę zza Niall’a i wyszczerzyłem się.
- Cześć- Sylvia spojrzała na mnie z jakimś dziwnym błyskiem w oku- Co u Ciebie?
- Wporządku, dzięki- odparła i posłała uśmiech, sztuczny uśmiech.
- Stało się coś?
- Nie, dlaczego pytasz?
- Bo jestem chłodna w stosunku do mnie.
- Wydaje Ci się- odparła najbardziej spokojnym głosem na świecie.
- To może my zostawimy was samych- Louis jako jedyny wiedział, kiedy się ulotnić. Wypchnął chłopaków za drzwi a po chwili sam także za nimi zniknął.
- Co się dzieje?- zapytałem po chwili ciszy, odwróciła głowę w stronę okna.
- Nic- wzruszyła ramionami.
- Sylvia- usiadłem na krzesełku- Szczerość to podstawa związku.
- Jakiego związku?- z niedowierzaniem w oczach spoglądała na mnie. Teraz już sam nie wiem, co powiedzieć.
- No..naszego. Chyba..tak sądzę..jesteśmy parą, prawda?
- My tylko udawaliśmy- stwierdziła a wtedy coś zakłuło mnie w sercu.
- Udawaliśmy?
- Skąd tyle goryczy, Harry? No przecież taka była umowa, w ten sposób mieliśmy was ochronić. I udało się- lodowate spojrzenie przewiercało mnie na wylot. Przełknąłem gulę w gardle.
-Tak, wiem- przeczesałem dłonią włosy- Ale ja się zaangażowałem.
- Harry..
- Czyli nic do mnie nie czujesz?- z bólem spojrzałem jej ponownie w oczy.
-Harry ja..
- Rozumiem..- wstawałem z krzesła, gdy jej drobna dłoń chwyciła mój nadgarstek.
- Nic nie rozumiesz- ze słabym uśmiechem pokręciła głową.
- To wyjaśnij- usiadłem z powrotem i chwyciłem jej dłoń, zacząłem bawić się jej palcami. Zapanowała dziwna cisza. Zmarszczki na jej czole raz się pojawiały a raz znikały, jakby walczyła sama ze sobą. Wreszcie się odezwała.
- Kiedy Cie poznałam miałam Cie za totalnego pajaca- zaśmiała się.
- Dzięki.
- Daj mi skończyć- zaczęła chichotać- Kiedy poszliśmy na naszą pierwszą randkę byłam nadal sceptycznie nastawiona, ale przekonałam się do Ciebie. Nawet nie wiem kiedy stałeś się dla mnie tak ważny..
- Jak ważny?- droczyłem się z nią.
- Tak, że byłam w stanie poświęcić swoje życie dla Ciebie.
- Sylvia- splotłem nasze dłonie- Nawet nie wiesz, jak bardzo zależy mi na Tobie i Twoim bezpieczeństwie. Nie mógłbym żyć ze świadomością, że Ciebie już nie ma. To Ty rozświetlasz moje życie, jesteś najjaśniejszą gwiazdą na niebie i najpiękniejszą istotą na ziemi.
- Teraz tak mówisz- prychnęła a ja zmarszczyłem brwi. Cholera to ja tu jestem romantyczny, a ona.. Kobiety.
- Zawsze tak będę mówić.
- To samo usłyszała tamta dziewczyna?
- Jaka dziewczyna??- okey, teraz jestem skonsternowany.
- Ta z wczorajszej premiery- wtedy wybuchnąłem głośnym śmiechem- No co?
- Jak Ty uroczo marszczysz nosek- zaśmiałem się- Mówisz o Pezz?
- Nie, głupku!
- To o kim- uśmiechnąłem się.
- O pięknej brunetce ubranej w wiśniową sukienkę.
- Nie wierzę- schowałem twarz w dłonie żeby mnie nie skrzyczała, bo się śmieje- To była moja siostra.
- Siostra?- spojrzała na mnie z szeroko otwartymi ustami.
- Nie byłbym w stanie pokochać innej dziewczyny. Ty jesteś jedyną osobą, która ma moje serce.
- Słucham?- zapytała zszokowana, ale z ogromnym uśmiechem na ustach.
-
Kocham Cię.
                                                                                                                                                                     

Wszystkiego Najlepszego Liam!!!
Nasz kochany Liaś obchodzi dzisiaj 21 urodziny także przyłączamy się do akcji na TT i spamujemy hasłem, jak zwykle :D
Jeszcze raz, Happy Birthday Liam!
Miłego czytania!
 
Syl xx