27 marca 2014

30.

p.s. macie w tekście link do zdjęcia, jeśli chcecie otwórzcie je, ale jeśli macie słabe nerwy czy coś to lepiej nie xd
                                                                                                                                                                

* * * Gdzieś nad Atlantykiem, wtorek 14.07.2013 * * *

Chłopak leżał wygodnie rozłożony na dwóch fotelach. Mógł sobie na to pozwolić, leci prywatnym samolotem. W uszach miał słuchawki, muzyka grała w nich dość głośno, bynajmniej na tyle, żeby nie słyszeć swoich myśli. Wystartowali jakąś godzinę temu, a on czuje, jakby leciał już co najmniej 5. Był zmęczony po koncertach, jeszcze teraz natłok extra obowiązków dodatkowo go stresuje.
Oprócz niego w samolocie przebywało kilku mężczyzn, jego przyjaciel, manager i kilku ochroniarzy. Każdy był sobą zajęty, nie zauważył smutnego bruneta zostawionego samemu sobie.
W pewnym momencie dostał wiadomość. Zaskoczony usiadł na jednym fotelu, ściągnął słuchawki i zdenerwowany spojrzał na wyświetlacz. Wiadomość od
nieznany. Przełknął ślinę, odblokował telefon i przeczytał treść. ZADZWOŃ JAK NASZYBCIEJ NA MÓJ NUMER. MRS.J.
Przeklął cicho pod nosem, po czym wstał i udał się do łazienki. Musi mieć chwilę prywatności skoro będzie gadał z
nią. Szybko wybrał jej numer i czekał w spokoju aż kobieta łaskawie odbierze.
- Czego? –warknął na wstępie.
- Może tak milej- wrzasnęła – Lecisz już?
- Taa. Za jakieś 2 godziny, góra 3 będę na lotnisku Heathrow.
- Świetnie. Masz już umówione spotkanie z gwiazdeczkami?
- Tak. Na dzisiaj popołudniu.
-Grzeczny chłopiec. Trudne zadanie?- zaśmiała się do słuchawki.
- Nie- westchnął- Czego dokładnie mam się dowiedzieć od nich?
- Czy z kimś działają, czy ktoś ich broni, śledzi, cokolwiek. Po prostu wybadaj teren.
- Dobra- żachnął się – Musze kończyć, Scooter mnie woła.
- Pilnuj się – rzuciła ostrzegawczo i się rozłączyła.
Justin wyszedł z toalety i wrócił na swoje miejsce. Powoli zaczął czuć nieprzyjemny ucisk w żołądku spowodowany stresem. Przestraszył się, gdy ktoś dotknął jego ramienia.
- Stary, co ty taki płochliwy? –zaśmiał się Ryan.
- To już taki tik – zaśmiał się- No wiesz, przez fanki tak już mam.
- Rozumiem. Powiedz mi, Ty masz już zaplanowane, co będziesz robił z chłopakami?
- Nie, a czemu pytasz?- zmarszczył brwi.
- Bo no wiesz –podrapał się po karku- Nie chce siedzieć ze Scooterem cały dzień w hotelu.
- Jasne, możesz iść ze mną do nich- brunet się zaśmiał– Od kiedy jesteś taki wstydliwy?
- No zabawne Bieber, zabawne – wytknął mu język i wrócił na swoje miejsce z przodu.
Justin założył słuchawki i postanowił przy muzyce spędzić resztę podróży. To dla niego dobry relax. Zasnął z uśmiechem na twarzy, gdy pomyślał o swoich Beliebers.

* * * Tour Bus One Direction * * *

To już dzisiaj wtorek?!


Liam zerwał się na równe nogi, gdy przypomniał sobie, kto dzisiaj przyjeżdża. Musi ogarnąć chłopaków, bo narobią wstydu. Znowu. Przecież Justin ich zna, ale nie od tak leniwej strony, jak dzisiaj. Dochodzi 10, a oni jeszcze śpią. Przewrócił oczami poczym przeciągnął się na łóżku i zeskoczył. Nienawidzi piętrowych łóżek.

Podszedł do swojej walizki i wyjął z niej trąbkę, której używał wczoraj na meczu. Stanął na środku busa a następnie uruchomił urządzenie i już po sekundzie dało się słyszeć nieprzyjemny dźwięk. Usłyszał głośne krzyki, jęki  a nawet huk spowodowany upadkiem Louisa z jego piętrowego łóżka. Chłopak zaśmiał się pod nosem i podszedł bliżej przyjaciół.

- Dzień dobry.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry –mruknął Louis rozcierając bolący kark- Apokalipsa się zbliża?!
- Prawie. Mamy gościa dzisiaj.
- Danielle wpada?- zapytał go blondyn owinięty kocem.
- Nie. Ktoś inny.
- Dobra, luz, pewnie Sylvia a on świruje – powiedział Zayn i zasłonił swoje łóżko firanką.
- Nie – odsłonił ją- Justin wpada.
I wtedy wszyscy usłyszeli głośny pisk. Tak, Niall nadal jara się za każdym razem, gdy usłyszy jego imię.
- To już dzisiaj?! Jak mogłem zapomnieć?!- walnął się w głowę- Zadzwonię do Sylvii.
-Nie –zatrzymał go brunet- Nie dzwoń.
- Czemu Liam?
- Ona musi odpoczywać. Nadal ją noga boli, jakbyś zapomniał.
- No wiem wiem- machnął ręką- Ale chodzi już prawie normalnie.
- Prawie – założył ręce na wysokości klatki piersiowej- Nie stresujmy jej dodatkowo Justinem.
- Możemy zawsze ją odwiedzić – powiedział Harry ku zaskoczeniu wszystkich- No co?!
- Pierwszy raz dobrowolnie wspomniałeś o niej.
- Lubię ją. Ale jest dziwna- wzruszył ramionami i skierował się do łazienki.
- On sobie powoli przypomina. Mówię wam chłopaki- Zayn wyskoczył z łóżka- Do końca tygodnia sobie wszystko przypomni.

* * * Baza MI6, Londyn * * *

-Szefie – rozległ się głos na wejściu do gabinetu – Mamy nowe informacje.
- Mów – kiwnął głową w kierunku wolnego fotela.
- Sprawdzałem bilingi każdego podejrzanego. Niby nic, ale jednak.
- Do rzeczy, Z.
- Tak. Zaobserwowałem, że pani Jenett wykonała w ostatnim czasie kilka telefonów do tej samej osoby. Numer z zagranicy.
- Ciekawe. Wiadomo, czyj to numer?
- Jest zastrzeżony. Ale myślę, że złamanie zabezpieczeń nie będzie jakieś skomplikowane.
- Powiedz mi jeszcze, do jakiego kraju dzwoniła?
- Stany Zjednoczone. Ulżyło?
- Jeszcze jak. Świetnie Z, dobra robota. A teraz leć do McCalla i go doinformuj.
- Jasne.

* * * Sylvia * * *

Mam dość siedzenia w domu. To takie nudne. Od wczoraj, od jakiejś 20 siedzę na kanapie w salonie i oglądam filmy. Nawet tu spałam, bo nie chciało mi się iść na górę. Za dużo stopni.
Powinnam się przebrać. Tak, to dobry pomysł, stwierdziłam, gdy powąchałam swoją koszulkę.
Wstałam mozolnie i powoli ruszyłam w kierunku schodów. Gdy tylko stanęłam na pierwszym stopniu poczułam ból w nodze. No tak, zapomniałam na noc wziąć tabletkę i posmarować miejsca maścią. Cholera.
Jakimś cudem doszłam na górę i dosłownie trzymając się ściany dotarłam do pokoju. Szybkim ruchem zgarnęłam pastylkę i ją połknęłam a następnie usiadłam na pufie. Noga musi odpocząć.
Zamknęłam oczy i poczekałam aż tabletka zacznie działać. Nie czekałam dłużej niż 3 minuty. Wstałam z pufki, poszłam do łazienki po czym posmarowałam nogę maścią. Od razu lepiej.
Usłyszałam ciche krzyki dobiegające z dołu. Kto wydziera się we wtorek przed dwunastą?!

- Co tam się dzieje? –krzyknęłam wyglądając z pokoju.
- SZCZUR!!!! –usłyszałam pisk Zo i wybuchnęłam głośnym śmiechem- Ty się nie śmiej tylko mi pomóż to wygonić.
- Już, już – nadal śmiałam się pod nosem i wyszłam z pokoju lekko utykając.
- Błagam, zabierz to – błagała mnie kobieta, gdy przyszłam do kuchni.
- Boisz się małego szczura?- zapytałam z nutką złośliwości w glosie.
- Żeby to było małe- pisnęła- Zobacz sama. Jest z drugiej strony.
- Woooow – krzyknęłam i szybko zasłoniłam usta dłońmi- Karmiłaś go?
- Może w ściekach żył – odszepnęła – Proszę, zabij go.
- Mam go zabić? –zapytałam chcąc się upewnić, przytaknęła mi głową- No dobra.
Ruszyłam powoli w kierunku szafek. Cały czas miałam go na oku, nie może mi uciec. Z szufladki wyjęłam mały nóż, stalowe ostrze, idealny do krojenia pomidorów. Wróciłam na moje miejsce strategiczne, poczym wycelowałam w zwierzę a po dwóch sekundach od rzucenia padło martwe.
 Zoey pisnęła i zemdlała, w ostatniej chwili udało mi się przytrzymać jej plecy.
- Zo – klepnęłam ją w policzek – Obudź się.
- Coo się stało? –zapytała zmęczonym głosem- On tam leży?
- Tak, lepiej nie patrz. Zejdź z blatu. Obróć się w prawo.
- Jak mogłaś z niewzruszoną miną go zabić? –naskoczyła na mnie, gdy znalazłyśmy się w salonie.
- Kazałaś go zabić. To szkodnik.
- Ale to było morderstwo z zimną krwią – usiadła na kanapie.
- Miałam pozwolić, żeby to on nas zamordował? Poza tym, sama mnie o to prosiłaś.
- Dobra- westchnęła- Ale pozbądź się go z domu, nie zniosę dłużej jego widoku.
Ulotniłam się z salonu i wróciłam do kuchni.
Biedny zwierzak, pomyślałam ze śmiechem. Cóż, przynajmniej mam wciąż świetną celność.
W szafce pod zlewem znalazłam szufelkę. Na nią położyłam kawałek ręcznika papierowego i zabrałam się za zbieranie zwłok szczura. Jak już znalazł się na niej wrzuciłam go do reklamówki i ruszyłam na dwór, by wyrzucić go do kubła. Nie będzie przecież w domowym koszu na śmieci. Fuj.
Wróciłam do kuchni i zabrałam się za mycie podłogi. Niezłą kałużę krwi zrobił ten szczur. Ale i tak mniejszą niż człowiek dźgnięty nożem. Nie żebym rzucała kiedyś w kogoś nożem.
- I po nim -oznajmiłam pojawiając się przy Zo.
- Na pewno jest czysto? –zapytała z przerażeniem w oczach.
- Tak, czyściutko. A teraz wybacz, ale idę na górę. Muszę się umyć.
- Pamiętaj, że jutro mamy wizytę w szpitalu.
- Pamiętam.

W pokoju postanowiłam się rozluźnić. Ta cała medytacja bardzo mi się spodobała. Nie chętnie się przyznaje, ale jednak.
Najpierw wzięłam szybki prysznic, ale nie myłam włosów, zrobię to później.
Po wyjściu z prysznica ubrałam się w krótki szare spodenki i białą bokserkę. Na podłodze rozłożyłam matę, którą ostatnio przyniosła Pezz.
Usiadłam w pozycji tureckiej, zrobiłam kilka wdechów a następni zrobiłam ukłon japoński. Moje wyciszenie przerwał dzwonek do drzwi. To już problem Zo a nie mój. Wdech i wydech. Pukanie do drzwi. Co do cholery?!
- Mogę? –usłyszałam znajomy głos. A ten tu czego?!!
- Tak – wstałam z podłogi i z szokiem wymalowanym na twarzy spojrzałam na blondyna- Co Ty tu robisz?
- Przyszedłem Cię odwiedzić. Na dole masz kwiaty, Twoja mama je wzięła i wstawiła do wody.
- To nie moja mama – założyłam dłonie na piersiach- Nie powinieneś być w pracy?
- Powinienem, ale chciałem sprawdzić, jak noga.
- W porządku. Teraz możesz wracać do pracy.
- Właściwie- zaczął i podrapał się po karku- Myślałem, że spędzimy razem dzień.
- Oszalałeś? – naskoczyłam na niego – Mówiłam Ci, co o tym sądzę.
- Wiem wiem –uśmiechnął się- Ale możemy być przyjaciółmi.
- Co Ty kombinujesz? –zaśmiałam się, bo zrobił taką uroczą i zabawną minkę.
- Absolutnie nic – podszedł do mnie- Mam tylko prezent. I mogę znikać.
- Prezent –zmarszczyłam brwi.
-Tak –przytaknął- Zamknij oczy- wykonałam jego polecenie i nagle poczułam jego usta na swoich. Powinnam przerwać, ale zamiast go odepchnąć chwyciłam go za koszulkę i odwzajemniłam pocałunek. Oderwałam się po chwili.
- 415… Co to miało być??
                                                                                                                                                               

Cześć :)
  • po pierwsze, bardzo dziękuję za dodawanie do obserwowanych <3
  • po drugie, dziękuję za komentarze i wyświetlenia, szybko wam poszło :D
  • po trzecie, cieszę się, że rozdziały przypadają wam do gustu ^^
  • po czwarte, zachęcam do zadawania pytań bohaterom w zakładce u góry ;)
  • po piąte, zapraszam do komentowania tego rozdziału. Nie wiem dlaczego, ale ja go lubię :D
                                                                                                                                                           
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
14 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ XXXI

21 marca 2014

29.


Poniedziałek, 13.07.2013

Mam dość. Oficjalnie mam dość. To jest przerażające. Jak on może nie pamiętać?! Jak ci głupi lekarze mają zamiar go wyleczyć nie robiąc nic?!
Byłam u Harrego w sobotę wieczorem. Nawet się nie uśmiechnął..
Chciałam iść wczoraj, ale od rana zjeżdżali się goście i ostatecznie nigdzie nie poszłam. Ale Liam sporo mi opowiedział o jego stanie zdrowia i o tym, co mówił..
Chłopaki gadali z nim o mnie a on zareagował na to wszystko śmiechem. Rozumiesz?! ŚMIECHEM.
Wiem, że to chwilowe, bo stracił pamięć krótkotrwałą, ale boję się, że on o mnie całkowicie zapomni. Przecież nie wrócą mu uczucia, których nie miał..
Wiem, gadam jak pokręcona, ale ja chyba.. chyba go kocham. I myśl, że mogę go stracić, choć nigdy go nie miałam, przeraża mnie…

Liam został u nas na noc i muszę Ci powiedzieć, że miał rację odnośnie wujka Simona. Gdy tylko go zobaczył zbladł i pytał ciągle czy to żart. Haha. Było zabawnie. Wspominaliśmy mamę. Nikt w tym roku nie płakał, to pocieszające. Dzisiaj idziemy na cmentarz. Ja, tata, Zo, Liam, wujek Simon i ciotka Dorothy. Idziemy, nie jedziemy. Nie mamy tira przecież.

Dzisiaj rano dostałam wezwanie na pager. Ale od 415. Zignorowałam go. Wkurzył mnie ostatnio. Niestety z nim pracuje, więc muszę tak czy inaczej spędzać z nim czas. Tylko nie teraz. Tak. Wszystko na moich warunkach. Zachowuje się dziwnie, muszę mieć go na oku.

Muszę lecieć. Idę na mecz z chłopakami. Zabierają Harrego dzisiaj do domu,a stwierdzili, że przyda mu się rozrywka.

Kocham
Sylvia xx

‘Slow dance in the moonlight, I’m just tryna set the mood right..”

Odłożyłam pamiętnik do szuflady i sprawdziłam godzinę na telefonie. 10:13.
Postanowiłam wziąć prysznic i szybko się ubrać. Chłopaki mają być o 12, mecz jest na 13, więc ze spokojem zdążymy.
Stojąc w łazience postanowiłam zrobić coś z włosami. Wyprostowałam je dokładnie, z prawej strony spięłam je wsuwkami i całość włosów przerzuciłam na lewo. Znalazłam cienką srebrną gumkę do włosów i związałam je, gdy tylko zrobiłam warkocz. Sprawdziłam jak wyglądam w lustrze. Wyglądam tak bardzo dziewczęco, ale podoba mi się. Chwyciłam jeszcze kredkę do oczu i poprawiłam makijaż, teraz jest bardziej drapieżny.
Czas? Godzina 10:59. Skoro jest już jedenasta a mam jeszcze godzinę.. Może poczytam książkę? Tak, dobry pomysł. Spojrzałam na mój mały zbiór. To czytałam. To też. I tamto też. To też. A nie chwila, tego nie. Kiedyś się muszę za tą serię zabrać, bo wyjdzie nowa część, a ja będę dużo w tyle. Podobno Hush Hush jest ciekawą książką. O Aniołach. Już zapowiada się nieźle.

***

- Puk puk- usłyszałam kogoś głos dochodzący zza drzwi – puk puk.
- Kto tam? – zapytałam ze śmiechem, także śmiech mi odpowiedział.
- My.
- Jacy my?
- Najlepsi przyjaciele na świecie-usłyszałam ciche śmiechy.
- Niall się sklonował? – zapytałam specjalnie i udawałam szok a po chwili do mojego pokoju władowali się chłopcy.
- Jesteś niemiła, wiesz? –zapytał Lou krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej – Myślałem, że wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
- Ale ja jestem zawsze numerem jeden Louis. Pogódź się z tym – powiedział blondyn i podszedł do mnie a następnie mocno przytulił – Jak się czujesz?
- Dobrze, ale dlaczego szeptamy?
- Żeby nas nie usłyszeli – zaśmiałam się i odsunęłam od niego.
- Cześć Harry.
- Cześć – odpowiedział promiennie – Wybacz, ale nie pamiętam Twojego imienia.
- Sylvia. I nic nie szkodzi, dużo ludzi go nie pamięta.
Wyminęłam ich i skierowałam się w stronę kuchni. Kiedyś zaproponuje tacie zamontowanie tu windy, te schody mnie zaczynają denerwować. Za mną ruszyło oczywiście stadko.
- Jak się czujesz? – zagadał Liam.
- Dobrze. Właściwie to już nie czuję bólu. Te tabletki są super.
- Dlaczego bolała Cie noga?- pytanie Harrego przerwało krótka ciszę i zawisło w powietrzu.
- Miała wypadek –odpowiedział mu Louis – Cudem przeżyła i jeszcze uratowała życie kolesiowi, który prawie ją zabił.
- Uuu – skrzywił się Loczek.
- Nom – przytaknął mu blondyn jedzący.. chwila, czy to moje lody?! – Miała nożyczki wbite w nogę – nie wiem dlaczego, ale wybuchłam śmiechem, reszta spojrzała na mnie zaskoczona.
- Co jest takie zabawne? –oburzył się Zayn – Przecież to był poważny wypadek.
- Przeżyłam gorsze wypadki, to było jak drzazga w palcu – puściłam mu oczko, pokiwał głową zrezygnowany.
- Jesteś kaskaderem czy co? – Harry wydawał się być w szoku.
- Nie mówiliście mu?- skierowałam to pytanie do reszty – Nie mówcie.
-O czym?
- Jestem płatnym mordercą –uśmiechnęłam się do niego i ruszyłam do wyjścia – Czyim samochodem jedziemy?
- Ochrony – odpowiedział mi Niall – Dali nam je, bo stwierdzili, że jest bezpieczne i duże.
- Extra, kto prowadzi?
- Ja. Przy okazji – powiedział otwierając drzwi wejściowe  -Ładnie wyglądasz.
- Dziękuję. Ty też blondasku wyglądasz całkiem nieźle- zaśmiałam się.
- Mogę zaprowadzić panią do auta? – podał mi łokieć.
- Jasne.

* * * Harry * * *

Ktoś by wyjaśnił mi parę spraw, bo naprawdę się gubię. Już nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Od rana chłopaki tłumaczą mi, co powinienem pamiętać, ale mało wspominają mi o tej blondynce. Gdy powiedzieli mi, że się z nią umawiam i coś między nami jest wyśmiałem ich, bo nie gustuję w blondynkach. Wolę brunetki. Z reguły z takimi jestem.
Sylvia.
Ciekawe imię.
Gdy zobaczyłem ją w jej pokoju to nie poczułem nic, a gdybym był w niej zakochany to chyba bym coś poczuł, prawda? Chłopaki mówią ciągle, że mamy się ku sobie, ale jakoś tego nie widzę. Póki co, zauważyłem, jak Niall i ona flirtują. To kto w końcu jest z kim, bo nie rozumiem.
- Harry, idziesz? – usłyszałem głos Liama –Wszyscy już są w samochodzie.
- Tak, już. Zamyśliłem się.
- Ah, widać, że zakochany – uśmiechnął się i ruszył do auta. Co?!
- Daleko jest ten stadion?- zapytała Sylvia- Nie orientuje się.
- Jakieś 30 minut drogi – odpowiedział jej Niall – Wygodnie Ci się tam siedzi?
- Tak, dzięki – oni na pewno ze sobą chodzą, tylko po co mnie okłamywali, że to my jesteśmy zakochani?
- Sylvia, wiesz coś o tym, kto wtedy nas zaatakował? Nic nam nie powiedziałaś – trochę zaatakował ją Zayn.
- Wiem tyle, co nic. Najważniejsze, że nikt nie zginął – tu zerknęła na mnie ale szybko wróciła do Zayna – Szef mówi, że to mógł być głupi żart fanów.
- Kłamiesz – odezwałem się przerywając jej.
- Co? –zapytała spokojnie a wszyscy na nią spojrzeli.
- Mówię, że kłamiesz.
- Nie kłamię – odparła całkiem spokojnie i rzuciła mi lodowate spojrzenie.
- Marszczysz nos jak kłamiesz – uśmiechnąłem się- Przypomniało mi się, że tak robisz.
- Sylvia? – Liam spojrzał na nią i dotknął jej ramienia- Okłamujesz nas?
- Dla waszego dobra- westchnęła głęboko i spojrzała na mnie- Ja wszystko robię dla waszego bezpieczeństwa. Lepiej, żebyście o to więcej nie pytali.
- Ale.. –zacząłem jednak mi przerwała.
- Kiedy będziemy na miejscu?
- Za jakieś 20 minut-odpowiedział jej Niall – Chcesz orzeszka?

* * * Sylvia * * *

Ja nie marszczę nosa jak kłamię! Jaki idiota! Przez niego chłopaki się boją, muszę ich uspokoić. No nie wierzę.. westchnęłam i opadłam na siedzenie. Za jakąś chwilę dojdziemy na mecz, może to ich oderwie od rzeczywistości.
Dojechaliśmy na stadion i ruszyliśmy w kierunku wejścia. Mnóstwo ludzi przepychało się by szybciej wejść. Idioci, przecież mają wyznaczone miejsca.
Nikt po drodze nie rozpoznał chłopaków. Ja sama bym ich o mało co nie zgubiła i nie rozpoznała- w barwach drużyny wyglądają na zwykłych nastolatków. Niall zabrał dla mnie jedną ze swoich czapek i założył na głowę, gdy tylko wysiedliśmy z auta.
- Usiądziesz obok mnie? – zapytał blondasek, gdy dotarliśmy do bramek.
- Nie zgadzaj się –powiedział Louis ze śmiechem –Zje Ci wszystko, co masz.
- Póki co nic nie mam –odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem – Nic mi nie zabierze.
-Zaciągnie Cie do barku i zmusi do kupienia czegoś. Zawsze tak jest.
- Zayn ma racje – poparł go Liam- Nasz głodomorek dużo je, gdy się denerwuje.
- Oh dorba zamknijcie się – naskoczył na nich Niall- To co, usiądziesz?
- Jasne – chwyciłam go pod ramię –To gdzie ten barek?
Towarzystwo się zaśmiało i po chwili już znaleźliśmy się niedaleko trybun. Zajęliśmy miejsca poczym poszliśmy na małe zakupy. Niall wykupił połowę ich zapasów, ja wzięłam tylko hot doga i wodę gazowaną. Wróciliśmy do reszty i czekaliśmy na początek meczu, który wkrótce się zaczął. Drużyny wybiegły na murawę, sędzia zagwizdał i zaczęło się. Chłopcy darli się, jeden przekrzykiwał drugiego a ja się tylko śmiałam. Najgorzej było, gdy Arsenal zdobył bramkę, o mało co Niall wysypał jego popcorn. Odebrałam od niego kubełek i zaczęłam jeść, u mnie był bezpieczniejszy. Nagle poczułam, jak ktoś szturcha moje ramię, odwróciłam głowę do tyłu.
- Tak? – zapytałam chłopaka za mną.
- Mam pytanie-szepnął- To są chłopaki z One Direction?
- No co Ty –zaśmiałam się- Skąd oni by się tu wzięli i to ze mną?
- No tak racja, sorry, ale są podobni- zmieszany się uśmiechnął.
- Nic się nie stało, ich często mylą.
Wróciłam do oglądania meczu. Była już 42 minuta gry, gdy strzelono drugiego gola. Nie mogę się doczekać przerwy, muszę do toalety.
Przerwa. Nareszcie.
- A Ty dokąd? - zapytał mnie Li.
- Toaleta – krzywo się uśmiechnęłam- Wracam za chwilę, nie znikajcie.
Szybko pobiegłam do lekko zatłoczonej łazienki, migiem skorzystałam i wróciłam do chłopaków. Gdzie Niall?!
- Blondas poszedł po jedzenie- wyprzedził moje pytanie Harry- Nie martw się tak już o niego.
- Martwię się, bo to sierota i się zgubi.
- Kocha to wróci.
- CO?! –spojrzałam na niego z niedowierzaniem- To mój przyjaciel.
- Jasne. Nie musicie wszyscy mnie okłamywać. Nie potrzebnie to robicie.
- Harry, ale my naprawdę nie jesteśmy razem.
- Uwierz jej –powiedział Louis- Ona kocha tylko Ciebie.
- Zamknij się- walnęłam go w ramię i kątem oka dostrzegłam Niallera- Niall, do cholery, chodź tu!
- Coś się stało? – zapytał z pełną buzią.
- Wytłumacz temu idiocie- wskazałam na Hazze- Że nie jesteśmy parą.
- Jesteśmy parą.
- Widzisz – założyłam ręce na wysokości klatki piersiowej –Zaraz co? Nie, nie jesteśmy. Niall !!
-Żartowałem –zaśmiał się- Jesteśmy przyjaciółmi.
- Lepiej usiądźcie obaj, bo ona was zaraz zabije- wtrącił Lou, chwycił mnie za ramiona i zaczął ciągnąć w stronę mojego siedzenia.
- Jakaś chora psychicznie jest, rzuca się na każdego – doszedł mnie głos loczka i posmutniałam- Ja na pewno się w niej nie kocham.
                                                                                                                                                                   

Cześć :)
Dzięki za tyle wyświetleń i (nie) przymuszone komentowanie ;) Co prawda trochę oszukujecie, ale przymykam na to oko, bo dawno mnie na bloggerze nie było ;D
 
Akcja się powoli będzie zaczynała rozkręcać, więc bądźcie na bieżąco :)
Miłego czytania!
Syl xx

p.s. zmieniam nazwę w przyszły piątek z mywaytobehappy95. na mi6andonedirection.blogspot.com :)
                                                                                                                                                                 
 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ, proszę :*
13 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ XXX !


07 marca 2014

28.

Cześć ;)
Witam was serdecznie i zapraszam na nowy rozdział! woohoo!
Cieszę się, że spodobał się wszystkim wątek z Harrym, niestety, ale stracił pamięć ;p Spokojnie, ma czas na jej odzyskanie, ale kiedy to następi- to wielka tajemnica ;D
Cieszę się też, że komentujecie, ale niestety jest to wymuszone i to mnie smuci, no ale komentujecie :)
Jakbyście mogli nie pisać zawsze anonimowo to byłabym wdzięczna, bo chciałabym wiedzieć, jaka osoba czyta moje opowiadania, nie chcę myśleć o was jak o Gallu Anonimie ;)
Dziękuję za ponad 12 000 wyświetleń :) Szkoda, że komentarzy jest dużo mniej niż wyświetleń rozdziału, no ale nie można miec wszystkiego :D
Miłego czytania!
Syl xx
                                                                                                                                                                  
 
Do szpitala dojechaliśmy stosunkowo szybko. Jednak przez całą drogę byłam jakaś nieobecna, zamyślona. Czas upływał wolniej. Po prostu to, co powiedział Harry zszokowało mnie. Na miejscu byliśmy o 12:48pm, zaraz gdy tylko drzwi karetki się otworzyły wyszłam z środka i poszłam przed siebie. Potrzebuję ochłonąć.
Wiem, gdzie jestem, trafię do domu. Szłam ulicami miasta, Londyn nocą jest niezwykle pięknym miastem. Neony sklepów są jasne, oświetlają drogę i wiem, w którą stronę muszę iść. Nie potrafiłam opanować drżenia rąk, przyspieszonego oddechu, a co najgorsze nie potrafiłam przestać płakać.
Obiecałam sobie, że nie dam się złamać, że będę silna, ale przez niego po prostu.. To takie trudne. Nigdy nie miałam takiej sytuacji i nie umiem sobie z nią poradzić. Od zawsze byłam skazana na bycie samodzielną i też to polubiłam, lubię wolność i niezależność. Uczucia zawsze spychałam na bok, empatia tylko w ciężkich przypadkach, jak śmierć rybki Nathana.
Minęłam kolejne przejście podziemne i postanowiłam skręcić w stronę pobliskiego mostu.
Zaraz się wścieknę, jak te głupie łzy nie przestaną wypływać z moich oczu.
Wskoczyłam na murek mostu i powoli nim kroczyłam na przód. Przeszłam w ten sposób cały most i ostatecznie postanowiłam udać się do domu. Jest po 1 w nocy, jeszcze zaczną się martwić. No i muszę zadzwonić do Perrie.
*** Liam ***
- Sylvia!- wołałem ją kilkakrotnie, ale nie reagowała. Widać mocno przeżyła fakt, że Harry niczego ani nikogo nie pamięta. Wróciłem do przyjaciół i ruszyliśmy za sanitariuszami. Harry aktualnie śpi. Jest mocno poturbowany, nie dziwię mu się, że zasnął. Boję się o jego stan, ale dzięki zapewnieniom lekarzy, wiem, że nic mu nie grozi. Nie wiedzą tylko, dlaczego stracił pamięć. Nie wiadomo także czy tylko krótkotrwałą czy długotrwałą.
Weszliśmy do jasno oświetlonego holu szpitala. Tam czekaliśmy na jakieś informacje. Niall zaczął obgryzać paznokcie z nerwów.
- Spokojnie – położyłem mu rękę na barku- Będzie dobrze. Wybacz na chwilę, idę zadzwonić do Zayn.
Oddaliłem się od blondyna i wybrałem numer Zayna na telefonie.
- Cześć stary- usłyszałem cichy głos kumpla- Jak się trzyma?
- Póki co śpi. Ale jego stan jest stabilny.
- To dobrze. Wy też się trzymacie?
- Jasne, tylko trochę nas nosi. Niall jest bardzo nerwowy, ale nie dziwie mu się.
- Daj mu coś na ząb – zaśmiał się cicho.
- Spróbuję tego. A jak Perrie i reszta?
- Wszyscy są w szoku. Pezz jest roztrzęsiona, ale jeszcze nie zemdlała. Cały czas martwi się o Sylvię.
- Czemu? –zmarszczyłem brwi – Przecież nic jej się nie stało.
- Perrie przestraszyła się jej zachowania. Mówi, że nie widziała nikogo, kto ma taki wyraz twarzy i głos podczas katastrofy.
- No wiesz, ona jest agentką, to chyba u niej nawyk. A co powiedziałeś Pezz?
- Że jej się tylko wydawało. Wyjaśniłem, że ktoś musiał zadbać o bezpieczeństwo gości.
- Uwierzyła?
- Wydaje mi się, że tak. Perrie, już idę – coś niezrozumiałego ? – Wybacz stary, wołają mnie. Daj znać, co z Harrym. Trzymaj się.
- Jasne. Na razie – i dźwięk zakończonego połączenia. Westchnąłem i skierowałem się w stronę automatu z jedzeniem. Kupiłem dwa Twixy i wodę.
- Jedzenie! – usłyszałem głos Nialla i się zaśmiałem – Dasz coś?
- Jasne, trzymaj, to dla Ciebie.
- Aż dwa? Dzięki.
- Był tu jakiś lekarz?
- Nie zupełnie. Była pielęgniarka. Powiedziała, że jest dla nas pokój, gdzie możemy się dzisiaj przespać. A jak będą jakieś wiadomości to nas zawiadomią.
- To świetnie – przeczesałem dłonią włosy – Nie wiem, jak Ty, ale ja padam.
- Ja też – zaśmiał się – Musimy iść tym korytarzem po prawej do końca i trzecie drzwi w prawo.

* * * Sylvia, Następnego dnia : 11.07. * * *

Usłyszałam wnerwiające pukanie do drzwi.
- Proszę! – krzyknęłam i rzuciłam się ponownie na poduszkę.
- Cześć – ten jej cichy głos w tym momencie mnie denerwuje – Zejdziesz na śniadanie?
- Nie jestem głodna.
- Powinnaś coś zjeść.
- Powiedziałam, nie jestem głodna.
- Ja to załatwię –
tata przyszedł do mnie? – Cześć słońce. Jak się czujesz?
- Nijak – usiadłam na łóżku, on zajął miejsce naprzeciwko.
- Wiesz, że to nie Twoja wina prawda?
- To moja wina. Wszystko to moja wina.
- Kochanie, nie możesz obwiniać się za wszystko. Śmierć mamy to był przypadek.
- Nie mów teraz o mamie – pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
- Przepraszam, ale chcę, żebyś wiedziała, że to co się wydarzyło to nie Twoja wina i powinnaś myśleć pozytywnie.
- Jak mam myśleć pozytywnie jak wiem, że on może stracić pamięć na zawsze a nawet zginąć! – uniosłam głoś i zaczęłam płakać – Nie dam rady jak on też umrze.
- Słuchaj słońce..
- Nie- powiedziałam stanowczo- Chcę zostać sama.
- Steve – powiedziała do niego Zo – Ona potrzebuje czasu.
Nie, wcale nie, potrzebuje jego! I świętego spokoju od was. Muszę pomyśleć.
Chwilę później wyszli, mówiąc, że śniadanie jest w lodówce.
Udałam się do łazienki by wziąć prysznic i po prostu pomyśleć. Woda działa na mnie zaskakująco kojąco.
Po piętnastu minutach byłam oczyszczona fizycznie i psychicznie a także ubrana. Usiadłam na fotelu i westchnęłam.
- Kartka!
Podbiegłam do szafki i z szuflady wyjęłam wczorajszą torebkę. Bingo. Kurde, trochę się wygniotła, ale nic nie szkoda. Założyłam rękawiczki i wyjęłam karteczkę powoli ją otwierając. Zauważyłam napisy w języku rosyjskim i już wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Mogłam się zresztą domyślić.
Sięgnęłam po telefon.
- Słucham – w słuchawce dało się słyszeć głos mężczyzny.
- Tu agentka 315, mam informacje.
- Przyjedź do agencji jak najszybciej, ja też mam informacje.
- Będę za 20 minut.
* * *
-Jestem- powiedziałam wpadając do biura szefa, był tam 415 i Z- Dzień dobry.
- Witaj 315, proszę, usiądź- wskazał na wolne miejsce.
- Mam nowe informację. Jak wszyscy wiedzą wczoraj ktoś dokonał zamachu na ‘Paper Club’.
- Tak, jednak nie wiemy kto i dlaczego- odpowiedział 415.
- Wiemy. Rosyjska mafia musiała maczać w tym palce. A dlaczego? Proste, chcieli nas nastraszyć.
- Skąd wiesz? – zapytał zamyślony szef.
- Proszę –podałam im zabezpieczoną kartkę – Nie odczytałam wszystkiego, nie miałam czasu, ale to na pewno pogróżki.
- Dotknęłaś tego?
- Tylko raz i od razu zamknęłam w woreczku.
- Trzeba dać do ekspertyzy. I jeszcze jedno, co w ogóle spowodowało tyle zamieszania? Póki co nie dostaliśmy żadnych raportów z policji.
- Najpierw ktoś zaczął strzelać aż zniszczono wszystkie okna, nikt nie ucierpiał. Po chwili rzucono granat treningowy o krótkim zasięgu.
- Dlaczego granat treningowy? – zastanawiał się na głos 415- To bezsensu.
- Nie. Oni tylko chcą nas nastraszyć.
- Ucierpiał ktoś? – i jak tylko szef spojrzał na mnie, wiedział – Który ucierpiał?
- Co?  -wybuchł 415 – Ktoś z tego zespołu ucierpiał? Nieźle ich pilnujesz.
- Harry. I nic mu poważnego nie jest, stracił tylko pamięć. Żadnych obrażeń.
- Tylko? – ponownie odezwał się 415- Czy Ty siebie słyszysz? Miałaś nie dopuścić do takich sytuacji.
- Dość agencie, wyjdź – powiedział głośno i stanowczo szef – Już nie jesteś potrzebny.
- Ale.. –zamilkł jak zobaczył jego minę -Do widzenia.
- Nie zwracaj na niego uwagi – szepnął pocieszająco Z.
- To na czym stanęliśmy.. Ah tak! Dziękuję za te informację, zadzwonię potem na policję i zażądam dowodów. A co do moich informacji.
- Rozszyfrowaliśmy wiadomość – wtrącił Z.
- Właśnie – szef podrapał się po karku – I nie jest zbyt wesoło. Wyjaśnij Zet.
- To właściwie nie jest jakaś konkretna wiadomość. Napisali coś o tym, że musimy uważać na lisy, że z czasem podadzą nam wskazówki i zagramy w wisielca. Dzisiaj rano przysłali nam kopertę podpisaną ‘WISIELEC’ , wewnątrz była kartka z zaczętą szubienicą.
- Kurwa… - wymsknęło mi się cicho – Szefie, przepraszam, zawaliłam, ale nie przewidziałam ataku na nich, gdy wokół będzie ponad sto osób.
- My także. I nie przejmuj się. Jeszcze nie przegraliśmy, a pamiętaj, że my nigdy nie przegrywamy- uśmiechnął się lekko.
- Wiemy coś jeszcze? – zapytałam po chwili – W tej sytuacji każda informacja się przyda,  a nie wiemy ile mamy czasu.
- Niestety, ale nic więcej nie wiadomo. Możesz iść. Unikaj McCalla.
- Będę pamiętać – wstałam z miejsca i udałam się w stronę wyjścia.
- Uważaj na lisy.
* * * Justin, LA, 12.07 * * *

- Tak? – odebrałem telefon wcześniej spoglądając na godzinę, szósta – Co się dzieje?
- Dzień dobry wspólniku – usłyszałem jej niemiły głos – Mam dla Ciebie wiadomość.
- Jaką? -chciałem mieć tę rozmowę z głowy.
- Ziarno niepewności zostało zasiane.
- Mów jaśniej kobieto, nie jestem ogrodnikiem.
- Idiota! Mówię, że już działamy.
- Zaraz. Jak to? Mieliśmy zacząć, kiedy ja tam przyjadę.
- Nie, zaczęliśmy zgodnie z planem, tylko Ty o tym nic nie wiedziałeś – zaśmiała się – Twoje działania to faza druga.
- Czyli do wtorku przyszłego tygodnia będziecie robić wszystko by..
- By ich nastraszyć, dokładnie. A potem wkraczasz Ty, odwracasz ich uwagę od tego i infiltrujesz.
- A jak się zorientują, że jest coś nie tak?
- Podobno jesteś dobrym aktorem Bieber. Pokaż na co Cię stać – rozłączyła się. Rzuciłem telefonem na fotel, ale niefortunnie nie trafiłem i upadł na podłogę. Wstałem z łóżka i musiałem wziąć prysznic. Przez to wszystko czuję się brudny.
Po dziesiątej zszedłem na śniadanie do hotelu, czekał tam na mnie Fredo i Ryan.
- Siema – przywitałem ich i usiadłem – Co dzisiaj na śniadanie?
- Dzisiaj sałatka z kurczaka i sok pomarańczowy.
- Nie za zdrowo? – zaśmiałem się.
- Chcesz pijać znowu te przepyszne koktajle ? – zaśmiał się Ryan, wytknąłem mu język.
- Dobra, smacznego – powiedziałem wreszcie – Jakie plany na dzisiaj?
- Po śniadaniu jedziemy na miasto, trochę spotkań z fanami, o 16stej jest próba i o 19stej koncert.
- Po koncercie wyjeżdżamy?- zapytałem z pełną buzią.
- Tsa- odpowiedział mi Ryan – Jeszcze tylko trzy koncerty i jedziemy do Londynu. Nareszcie.
- Cieszysz się? – zapytałem go ze śmiechem – Nie lubisz deszczu.
- Może i nie lubię, ale tam są takie gorące laski –wszyscy się zaśmiali- No i zobaczymy chłopaków z 1D.
- Nie mogę się doczekać tego spotkania – powiedziałem z nikłym uśmiechem i zabrałem się za resztę sałatki.
                                                                                                                       
CZYTASZ=KOMENTUJESZ, proszę :)
13 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ XXIX !

01 marca 2014

27.

CZEŚĆ :)
 
Witam was w piękny sobotni dzień ;)
Nadchodzi nowy rozdział, i tak szczerze,wielkimi krokami zbliża się moja ulubiona część opowiadania, która tak naprawdę jest już jego środkiem  :)
Jak wyrobię się z zakończeniem przed setnym rozdziałem to będzie dobrze :D
 
Miłego czytania!
Syl xx
p.s.1. Zadawajcie pytania bohaterom w zakładce Pytanie & Odpowiedź .
ps.2. Udzielcie odpowiedzi w ankiecie, proszę ;)
 
ps.3. #HappyBirthdayJustin
                                                                                                                                                                    
 
 -Harry! Jesteś – przywitałam go na wejściu- Dzięki, że tak szybko.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się lekko i zaczął ściągać buty.
- Oszalałeś? Nie ściągaj. Szybko do kuchni – chwyciłam go za rękę i poprowadziłam do pomieszczenia- Mamy 3 godziny na zrobienie najlepszego tortu. Zaraz dam Ci fartuch i wyciągnę resztę składników.
- Nie denerwuj się tak, zdążymy. Widzę, że masz dwa piekarniki – powiedział zerkając na lewo- Pójdzie szybko, bo warstwy zdążą się w równym czasie upiec.
- Extra. A jak kwestia Pezz?
-Niall wziął ją na zakupy – powiedział zakładając fartuch – Z tego, co wiem, dziewczyny dzwoniły do niej i namówiły na imprezę w klubie.
- Poszło łatwiej niż myślałam. Ale to dobrze. Okej, zabieramy się do pracy – potarłam ręce.
- Jakie ‘my’, ja tu wszystko będę robić – spojrzał na mnie dziwnie.
- Ale mogę pomóc.
- Dobra –mruknął- Będziesz podawać to, o co poproszę, zgoda? – przytaknęłam – Potrzebuję 4 szklanki, 2 łyżki stołowe i 2 łyżeczki.
*     *     *

- Jesteś pewna, że ona chciałaby taki tort? – zapytał zdziwiony moimi słowami.
- Tak! – wymachiwałam rękoma – Wiem, co ona lubi.
-Słuchaj, mamy tu 3 warstwy, nie lepiej zrobić każdą w innym lukrze?
- Nie? – spojrzałam na niego z ukosa- Harry, ja chcę żeby było idealnie…
- Będzie. Słuchaj, trochę się na tym znam no i znam też Perrie. Uwierz, spodoba jej się.
- Ohh, no dobra. Ale jak nie , to powiem, że Ty zepsułeś.
- Okej- uniósł ręce w geście poddania- To zaczynajmy.
- My?
- Sam tego nie udekoruję, a mamy jeszcze pół godziny na dotarcie.
- Pomogę. A potem szybko się przebiorę, zapakujemy tort do Twojego samochodu i .. – przerwał mi, cham.
- Jak to do mojego? – zmarszczył brwi.
- Ja mam za niski dach.
-No tak – podrapał się po karku- Okej, to do roboty.
- Mam nadzieję, że zdążymy…
*     *     *
- Boże, Harry, pospiesz się!
Już od 13 minut siedzi pod prysznicem, nie dość, że się bardzo stresuję to jeszcze sukienka mi się wygniecie. A już nie mówię nic o torcie, który zapewne zaraz się rozpadnie.
Harry noo, mimowolnie wstałam i zaczęłam spacerować po TourBusie. Mało miejsca, a mimo to mają tu pełno rzeczy. Ubrania rozrzucone wszędzie, opakowania po różnego rodzaju jedzeniu, płyty CD i DVD, futerał. Widać, że faceci tu ‘mieszkają’. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Nareszcie.
- Dłużej nie mogłeś? – naskoczyłam na niego, ale po chwili zamilkłam i w szoku spoglądałam na chłopaka ubranego w spodnie. Moje oczy zatrzymały się na wielkim tatuażu motyla.
- Zamknij buzię, bo Ci mucha wleci- powiedział ze śmiechem, poczułam, że się czerwienie, więc odwróciłam głowę w bok.
- Zbieraj się, Styles. Za 40 minut będzie Pezz z Niallem, a musimy sporo zrobić.
- Już już – szepnął ubierając koszulę – To już nawet nie można w spokoju się umyć i ubrać.
- Można Harry, ale Ty robisz to za wolno. Spieszymy się trochę.
- Zdążymy – założył marynarkę – Jak wyglądam?


- Nieźle – zerknęłam na chłopaka – Mógłbyś się bardziej postarać, ale trudno.
- Co? – spojrzał zły na mnie i podszedł szybko do lustra – Wyglądam zajebiście.
- Tsa – matko, ale tu się duszno zrobiło – Już tak się nie pręż, chodź.
- Nie podobam Ci się? – teraz patrzył się na mnie tymi wielkimi smutnymi zielonymi oczami.
-Harry – urwałam- Wyglądasz świetnie, naprawdę, a teraz chodźmy.
- Dzięki- uśmiechnął się- I wyglądam lepiej od Ciebie.
- Co to, to nie –zaśmiałam się- Nie da się lepiej wyglądać.
Oboje się zaśmialiśmy poczym opuściliśmy busa i wsiedliśmy do samochodu Harrego. Zerknęłam jeszcze raz na tort, uspokojona rozsiadłam się wygodnie na fotelu pasażera.
-Tak w ogóle, skąd tu znalazł się Twój samochód?
-Mamy swoje miejsca parkingowe w siedzibie Modest.
-Sprytnie.
- Yhym – przytaknął i dalej był skupiony na prowadzeniu- Sylvia, mam do Ciebie pytanie.
-Jakie? –już się boję, ale wdech i wydech.
- Bo wiesz, dużo ludzi idzie tam jako para i tak pomyślałem, że no wiesz – podrapał się ręką po karku- No, że moglibyśmy pójść razem. Oczywiście, jeśli chcesz.
- Harry..- zaczęłam, ale nie dano mi dokończyć.
- Ja zrozumiem, jeśli wolisz tam pójść sama, naprawdę, ale możemy tam iść jako przyjaciele, bo nimi jesteśmy.
- Harry.. –i znowu mi przerwał. Bo go zaraz uderzę.
- Rozumiem, chcesz iść sama. Mimo wszystko może jednak..-teraz ja mu przerwałam.
- Harry, do cholery, dasz mi cokolwiek powiedzieć? – odwróciłam się do niego lekko, przytaknął głową – Chciałam powiedzieć, że chętnie Ci potowarzyszę.
- Zgadzasz się?  -szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy.
-Tak, wkońcu jesteśmy przyjaciółmi – wróciłam do normalnej pozycji- A i Harry. Dziękuję.
*     *     *
- Jade, jesteś pewna, że starczy jedzenia?- chodziłam zdenerwowana od jednego stolika do drugiego.
- Tak, Sylvia, zapasy jakby co są na zapleczu.
-Dobrze – zeskanowałam wzrokiem barek – Alkohol też wystarczy?
- Tak –zaśmiała się niebiesko włosa- Wszystko jest w nadmiarze.
- No przepraszam, ale to taki stres.
- Zayn i tak bardziej się stresuje. Od dwudziestu minut siedzi w łazience.
- Biedny – zrobiłam smutną minkę, gdy nagle coś zaskoczyło- A w sali tanecznej nie będzie za ciemno?- wbiegłam na piętro.
- Leigh-Anne błagam pomóż mi – usłyszałam za sobą głosy- Ona wariuje.
- Nie wariuje. Po prostu chcę, żeby było idealnie.
- Jest. Za jakieś dziesięć minut zaczną się schodzić goście. Pezz będzie tu za 15 minut. Spokojnie.
- Mimo wszystko odsłonię zasłony – podeszłam na okien – I tak się ściemni, a po co ma być aż za ciemno.
Naprawdę jestem strasznie zdenerwowana. Wszystko musi wypalić. Oby tort był dobry. I żeby każdemu smakowały przekąski. No i żeby muzyka się podobała. Muszę usiąść.
- Goście!!!-usłyszałam z dołu krzyk Jesy, zbiegłam szybko i stanęłam obok niej. Tłumy ludzi przeszły przez próg klubu, każdy kolejno witał się z nami i udawał w stronę stolików. Niektórzy witali się z chłopakami, widocznie się znali.
- Gdzie Zayn? – zapytała Jade- Oni niedługo będą a nie zapominajmy, kto przywita Perrie.
- Chyba nadal w łazience – odpowiedział jej Hazz- Sylvia, może pójdź po niego.
- Nie wejdę do męskiego – zaprzeczyłam natychmiast.
- Tam jest tylko jedna kabina. Poza tym, on nikogo innego nie posłucha.
- Dobra-mruknęłam i udałam się na lewo, minęłam barek i znalazłam drzwi. Zapukałam cicho.
- Zajęte.
- Wiem Zayn, to ja Sylvia, przyszłam po Ciebie.
- Perrie już jest?!- wykrzyknął, zdenerwowanie dało się słyszeć w jego głosie.
- Nie, jeszcze nie, ale niedługo będzie. I będziesz musiał wyjść, z łazienki jej nie przywitasz –zaśmiał się na moje słowa – Zayn, nie stresuj się, wszystko wypali.
- Ja schrzanię. Wiem to.
- Nic nie schrzanisz. Jesteś Zayn, niczego nie psujesz, niczego się nie boisz, i kochasz nad życie dziewczynę, która niedługo wejdzie do klubu i gdy zobaczy Ciebie stojącego na samym środku popłacze się ze szczęścia- usłyszałam odsuwanie zasuwy, drzwi się otworzyły a w nich stał uśmiechnięty mulat.
- Dzięki za wsparcie. Tego potrzebowałem. Jesteś świetna – przytulił mnie mocno.
-Zawsze do usług. A teraz daj, poprawię Twój krawat. Gdzie masz bukiet dla Pezz?
- Leży na stoliku DJ’a. Dzięki.
- Spoko. A teraz chodź, musimy być gotowi.
Po chwili znaleźliśmy się w tłumie ludzi, niektórzy tańczyli. Stanęliśmy obok reszty naszej paczki i zaczęliśmy cicho ze sobą rozmawiać. Chłopcy zajęli Zayna i był mniej zestresowany niż wcześniej.
- Mam sms’a od Nialla. Za 2 minuty tu będą – Harry zwrócił się do obsługi – Możecie rozdać gościom szampana.
Obsługa rozeszła się i po kilku sekundach wrócili za tacami a na nich znajdowało się mnóstwo kieliszków z szampanem. Zayn zabrał jeden dla siebie i jeden dla Perrie i postawił je obok bukietu. Usłyszeliśmy parkujący samochód, więc zgasiliśmy prawie wszystkie światła, Zayn był tylko oświetlony reflektorem. Gdy usłyszeliśmy zbliżające się kroki Zayn wziął bukiet w jedną rękę a mikrofon w drugą i muzyka ucichła. Po chwili weszła Perrie a za nią Niall.
- Co tu się dzieje? – dziewczyna w szoku spoglądała na klub- Zayn?
- Witaj kochanie. Z okazji Twoich urodzin postanowiliśmy zrobić dla Ciebie imprezę niespodziankę. Chciałbym też złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia osobiście. Jesteś najcudowniejszą osobą, jaką spotkałem i chcę żeby ta impreza była wyjątkowa. Kocham Cię.
Wtedy usłyszeliśmy cichą melodię. Zayn zaczął śpiewać piosenkę, która była oczywiście zadedykowana Pezz. Dziewczyna stała naprzeciw niego ze łzami w oczach i ogromnym uśmiechem na twarzy. Gdy rozpoczął się refren podszedł do niej powoli i wręczył bukiet. Perrie zaśmiała się przez łzy i chwyciła chłopaka za dłoń, poczym splotła swoje palce z nim. Uroczy widok. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Zaskoczyło mnie, gdy sama za chwilę poczułam jak ktoś splata palce z moimi, zerknęłam w bok i ujrzałam roześmianą twarz Harrego.
Wariat.
Zayn skończył śpiewać i czule ucałował Perrie. Gdy muzyka ucichła a wszyscy zaczęli bić brawa, odsunęli się od siebie.
- Czas na tort! –obwieściła Jade. Sala ponownie się rozświetliła i Pezz mogła przyjrzeć się każdemu zebranemu. Zayn odszedł od niej na chwilę i udał się po ich kieliszki. Wrócił do niej, wręczył jej go i splótł ponownie ich wolne dłonie. Niedługo potem wjechał tort, wszyscy zgromadzeni z podziwem na niego spoglądali, Harry ścisnął moją dłoń- był dumny ze swojego naszego dzieła.
Na nieme trzy zaczęliśmy śpiewać ‘sto lat’. Perrie była tak szczęśliwa, łzy znów pojawiły się w kącikach jej oczu, mnie samej zbierało się na płacz. Gdy skończyliśmy śpiewać, solenizantka zabrała głos.
- Chciałabym wam bardzo podziękować za to wszystko- pociągnęła nosem i się uśmiechnęła- Jesteście cudowni. Dziękuję każdemu, kto się zjawił na tej imprezie. Cieszę się, że świętujemy razem moje starzenie się- w tym miejscu wszyscy wybuchnęli śmiechem – No to zabierajmy się za tort, co?
Dwóch kelnerów zaczęło kroić tort i nakładać kawałki na talerze, które potem rozdawali gościom. Podeszłam do przyjaciółki żeby osobiście złożyć życzenia.
- Dziękuję wam wszystkim – powiedziała gdy już cała nasza paczka ją obskoczyła – Nie musieliście tego robić. Jesteście kochani.
- Perrie, dla Ciebie wszystko.
- Właśnie- poparł mnie Zayn – To skoro już zjedliśmy tort, może pójdziemy na górę zatańczyć.
- Idziemy tańczyć! – wrzasnął Lou i jako pierwszy udał się na górę, a my za nim. Muzyka była tu była dziesięć razy głośniejsza niż na dole. Po jakiejś godzinie impreza rozkręciła się na całego. Zauważyłam kilka pijanych osób, które nawet nie raczyły pójść na piętro by potańczyć. Nasze grono doskonale się bawiło. Kilka wolnych przetańczyłam na zmianę z Harrym i Niallem. Raz udało mi się zatańczyć z bratem i Pezz. Dochodziła północ, gdy usłyszeliśmy tłuczenie okien klubu. Obok mnie przeleciał pocisk, który trafił w głośnik. Goście z piskiem zaczęli się szamotać. Kolejne szyby ulegały zniszczeniu.
- Wszyscy na ziemie!- wykrzyknęłam –Nikt nie wstaje!
Posłuchali mnie i po sekundzie każdy leżał na podłodze klubu, ja schowałam się za filarem i obserwowałam skąd pochodzą strzały. Ktoś jest na dachu budynku znajdującego się po przekątnej. Cholera.
- Powoli, czołgając dostańcie się do schodów i zejdzie szybko na dół. Ruchy!
Wykonywali moje polecenia w spokoju, to mnie cieszy, nikt nie pchał się i nie starał wyprzedzać. Chłopaki zeszli na dół ostatni.
- Harry – szepnęłam, gdy ten był już prawie na dole a ja doczołgałam się na początek schodów – Przynieś mi moją torebkę.
- Już się robi – zeskoczył z ostatniego stopnia znikając mi tym samym z oczu. Po chwili pojawił się znowu i rzucił mi torebkę – Ciężka trochę.
- Wiem, mam broń –mrugnęłam do niego i wróciłam za kolumnę. Kolejny strzał padł i pocisk trafił w filar. Cholera. Wychyliłam się lekko i zauważyłam, że przeładowuje broń. Moja szansa. Odbezpieczyłam pistolet, laser skierowałam na osobę na dachu i oddałam strzał. Gdyby nie laserowe namierzanie pewnie bym nie trafiła, a tak gość padł i było bezpiecznie. Wyszłam zza filaru i schowałam broń do torebki. Zeszłam do gości na dół i zaczęłam ich uspokajać. Oczywiście ktoś zadzwonił po policję. Świetnie.
- Wszyscy mają swoje rzeczy przy sobie? – zapytałam po chwili.
- Nie- odezwał się Harry- Mam marynarkę i portfel przy stoliku na górze.
- To biegnij szybko, ale uważaj na szkło.
Hazz udał się na górę a ja podeszłam do przerażonej Perrie. Chwilę później usłyszałam cichy huk i krzyk.
- Nikt się stąd nie rusza.
Pędem ruszyłam na pięto i zobaczyłam Harrego leżącego pod ścianą. Niedaleko niego leżał mały granat, nie miał na celu zabić, tylko uszkodzić. To typowa broń ostrzegawcza o bardzo małym zasięgu. Łatwo ją zdobyć. Podbiegłam do chłopaka, był lekko poraniony. Miał zadrapania na twarzy i rękach, z głowy spływała mu krew. Urwałam kawałek jego koszuli i zaczęłam tamować jej wypływanie. Dobiegł mnie zdenerwowany krzyk Liama.
- Dzwoń po karetkę! – wykrzyknęłam i ponownie skupiłam się na Harrym. Najważniejsze, że oddycha. Szkoda, że jest nie przytomny. Zawiązałam mu kawałek koszuli wokół głowy i poszłam zbadać teren. Nie zauważyłam nikogo na dachu ani w oknach innych budynków. Podeszłam do granatu, obok niego leżała plastikowa kulka, która prawdopodobnie była przywiązana na granatu. Wzięłam ją w rękę, a ta pękła i z środka wyleciała karteczka. Postanowiłam nie czytać tego teraz, schowałam ją do torebki. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do Harrego. Powoli odzyskiwał świadomość. Jakieś trzy minuty później na górę wbiegli sanitariusze a za nimi chłopaki.
- Co z nim? – zapytał mnie Liam, widziałam ślady po łzach – Żyje?
- Tak, żyje, ten granat nie miał go zabić.
- Granat? – pisnął Louis – On ponownie nie wybuchnie, prawda?
- Nie, nie ma szans. Jak się trzymacie?- widziałam w ich oczach strach, niepewność, smutek.
- Boimy się, to oczywiste- powiedział Li- Ale musimy się trzymać.
- Słuchajcie, wiem, że to straszne, co się wydarzyło, naprawdę was przepraszam, powinnam wiedzieć, że to się wydarzy..
- Nie obwiniaj się- przytulił mnie Zayn – Takie rzeczy się zdarzają.
- Ale powinnam była zapewnić wam większe bezpieczeństwo..
- Nie przewidziałaś, że jakiś psychopata będzie chciał nas zabić – uśmiechnęli się pocieszająco, ale ja przecież wiedziałam!
- Chodźmy do Harrego – zmieniłam temat – Teraz jego zdrowie się liczy najbardziej.
Zeszliśmy na dół, minęliśmy przerażonych gości i podeszliśmy do karetki. Harry już znajdował się w środku, zauważyliśmy dwóch sanitariuszy.
- Przepraszam – zaczepiłam jednego- Jak on się czuje?
- Ma kilka zadrapań, rana w głowie nie jest poważna. Całe szczęście, że szybko zareagowano, inaczej mógłby dostać wstrząsu mózgu i wylewu wewnętrznego.
- Możemy jechać z wami? – zapytał Liam.
- Jasne, ale tylko trzy osoby.
- Ja muszę jechać – powiedziałam pewnie – Nie ma opcji, że nie jadę.
- Dobrze, ale ja zostanę – rzekł Zayn – Perrie umiera ze strachu.
- Ja mogę jechać z Tobą- zaoferował się Niall.
- To ja też jadę. Louis zostaniesz tu z Zaynem?
- Jasne stary, tylko dajcie znać, jak już się obudzi.
Wsiedliśmy do karetki, od razu chwyciłam Loczka za rękę i mocno ją uścisnęłam. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
- Sylvia, będzie dobrze –Liam potarł moje ramie – On jest twardy.
- Mam nadzieję –szepnęłam i odwróciła twarz w stronę Harrego, który właśnie otworzy oczy – Cześć jak się czujesz?
- Głowa mnie boli – powiedział cicho i ostrożnie rozglądając się – Kim tak właściwie jesteście?
- Nie pamiętasz nas? – zdziwiłam się – Jesteśmy Twoimi przyjaciółmi.
- A kim ja jestem? 

                                                                                                                                                                  
 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
12 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ XXVIII