06 stycznia 2015

59.

Witajcie!!!! 
Wracam po troszkę dłuższej przerwie (niepotrzebnie tylko zaniedbałam bloga, bym już dawno skończyła tę historię i zabrała za kolejną..)
Wybaczcie, ale mam nadzieję, że rozdział wam to zrekompensuje i się wam spodoba :)
+ Proszę nie zabijajcie mnie ;x +


Syl xx
                                                                                                                                                     

*** Sylvia ***

Ja wiem, że minęły dopiero dwie godziny od kiedy tam doleciał, ale strasznie się czymś denerwuję. Od momentu, gdy tylko samolot wzbił się w powietrze mam dreszcze na całym ciele a to raczej nie wróży nic dobrego. 
W dodatku mam kolejny etap treningów, jak obiecał Max, teraz mam strzelnicę. I to bardziej męczące niż myślałam. Już serio wolę sparingi, przynajmniej mogę się wyżyć.
Cholera, właśnie przypomniałam sobie, że mamy dzisiaj z Harry’m randkę. Uderzyłam się w czoło otwartą dłonią a następnie zjechałam nią po całej twarzy. Jak mogłam zapomnieć o randce. To nasza rocznicowa, co prawda spóźniona kolacja, bo rocznicę mieliśmy 23 listopada, ale nie mieliśmy oboje czasu. Dopiero teraz nadarza się okazja by uczcić 3 miesiące razem. I tak, oczywiście będzie z nami ochrona więc nie będzie tak romantycznie jak powinno być, ale.. Czego się nie robi z miłości. Człowiek poświęca swoje ideały na rzecz innych.
Cała agencja czeka na kolejne informacje od szefa. Na razie napisał tylko, że doleciał i konferencja się zaczęła. 
Za chwilę kończę ten głupi trening, muszę iść do Z i zacząć się zajmować szefem.
Ostatnie strzały trafiły do celu, może nie do środka tarczy, ale było blisko!
Zeszłam do szatni, wzięłam szybki prysznic i w dosłownie kilka sekund się ubrałam. Windą wjechałam na poziom 0 i spokojnym krokiem weszłam do twierdzy komputerowej.
- Cześć- rzuciłam na wejściu i zostawiłam torbę przy biurku- Jakieś wieści?
- Nic- powiedział patrząc na ekran- Za to wiem, że chwilowo z celownika zniknęła nam Zielenko.
- Mieliśmy ją na celowniku? I ja nic o tym nie wiem?- moje oczy zrobiły się dwanaście razy większe. Czemu oni nic mi nigdy nie mówią?!
- Nie chcieliśmy Cie stresować. O, widzisz, już zaciskasz pięści- spojrzał na moje dłonie- Poza tym, nasze dane opierały się na tym, co widzieli inni agenci i dzięki temu stworzyliśmy mapę. Ostatnio była w Dublinie, to znaczy jakieś 3 dni temu, od tamtej pory nie mam żadnych wieści od irlandzkich agentów. Jednak jakiś koleś z Interpolu widział ją w Londynie wczoraj no, ale to nie jest potwierdzone przez kogokolwiek.
- Chwila chwila- zastanowiłam się- Skoro była w Londynie to może wiedzieć, że szef poleciał do Bristolu. A skoro to wie, to..
- Nie, Sylvia, nawet o tym nie myśl, szef jest na pewno bezpieczny.
- Ale ja myślę logicznie Z, nie rozumiesz? A jeśli jemu już teraz grozi niebezpieczeństwo? Może już go zabiła!- zaczęłam nerwowo chodzić po sali. A co gdyby.. w sumie to niezły pomysł- Z, możesz namierzyć telefon szefa?
- Pewnie- wywrócił oczami- To łatwizna. Wystarczy kliknąć tu, wpisać kod tu, tam i już, namierzony. Według tego, co mówi komputer przebywa w Bristolu.
- Da się zlokalizować go dokładniej?
- Oczywista oczywistość- spojrzałam na niego z niecierpliwością- Tak- wywrócił znowu oczami- Tylko daj mi jakieś dwie minuty.
- Nie spiesz się- usiadłam do jakiegoś komputera i zaczęłam przeglądać akta. Nie żebym szpiegowała innych agentów, gdzie, nie ja. Po prostu lubię czytać.
- Sylvia, chodź- Z zawołał mnie do siebie- Na którą była ta konferencja?
- Na 10, trwa do jakiejś 16. 
- Bo jest godzina 12.34 a szef zdaje się przemieszczać. Zlokalizowałem gdzie jest ta konferencja i ciągle namierzam szefa, ale on jest poza tym miejscem.
- Wiedziałam!- opadłam na jego fotel- Musimy natychmiast wysłać oddziały do Bristolu!
- Co do..- Z latał od jednego komputera do drugiego.
- Co się dzieje? Ej!
- Ktoś naruszył moje zabezpieczenia, włamanie nastąpiło jakieś pół godziny temu z tego co widzę, komputery wariują!
- To jej sprawka- uderzyłam w biurko, kilka rzeczy spadło na ziemię- Musimy działać.
- Póki co nawet nie dam rady namierzyć szefa, cała baza danych siadła, wirus nadal opanowuje moje oprogramowanie!
- Jak to możliwe?- podeszłam do głównego komputera, ale jedyne co na nim było to jakieś przemieszczające się linie- Przecież Twój system jest najlepszy i najlepiej zabezpieczony.
- Rosjanie potrafią wszystko- przeklął cicho pod nosem i zaczął szukać miejsca, które mogło zostać użyte jako gniazdo wirusa. Latał jak nienormalny po całym pomieszczeniu- Cholera!
- Z, spokojnie wszystko..- nie dokończyłam, bo uruchomiły się spryskiwacze przeciwpożarowe. Ta woda powinna być taka gorąca?
- O nie, nie tylko nie woda! Wszystko się zniszczy!- przebiegł pół sali, siadł przed głównym komputerem i próbował zablokować jakoś system, żeby odzyskać dane. Po jego minie wnoszę, że nie udało mu się.
-Cholera, co teraz?- zapytałam osłaniając się jakimiś teczkami.
- Wychodzimy, ta woda na pewno nie jest zwykłą wodą- chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę wyjścia. Na nasze nieszczęście drzwi były zablokowane. Szarpaliśmy je, ale to nic nie dawało. Wyciągnęłam mój komunikator i wysłałam do Bena wiadomość, że potrzebujemy pomocy. Chwilę później ktoś szarpał drzwi z drugiej strony. Nic.
- Sylvia, musimy stąd jak najszybciej wyjść. Zaraz nastąpi zwarcie komputerów, może wybuchnąć pożar.
- Świetnie- szepnęłam pod nosem- Dlaczego te najgorsze rzeczy przydarzają się właśnie mnie?!
- Sylvia, jesteście cali?- głos Bena był ledwo słyszalny- Musicie się odsunąć, użyjemy taranów, trzeba was stamtąd wyciągnąć!
Podeszliśmy z Z do przeciwnej ściany, żeby nie narażać się na uszkodzenie. Po chwili było słychać jakieś hałasy, huk z drugiej strony oznajmiał, że działają. A w pomieszczeniu zrobiło się gorąco jak w łaźni. Oboje z Z byliśmy cali mokrzy i słanialiśmy się na nogach, jedno przytrzymywało drugie.
- Hej, Z, Ty też widzisz tęczę?- zapytałam z na wpół otwartymi oczami.
- Nie- zaśmiał się a za chwilę kaszlał- Ja widzę panoramę Paryża.
- Spać mi się chcę- powiedziałam ziewając- Co było w tej wodzie?
- Nie wiem, ale na pewno dostali się do naszych systemów obronnych, czuję siarkę i chyba dwutlenek węgla.
- To nie dobrze- ziewnęłam po raz kolejny a huki za drzwiami nie ustawały.
- Nie dobrze- wtedy Z upadł na ziemię, był blady i bardzo gorący, przez tę wodę. Zjechałam po ścianie, doczołgałam się do jego szyi i sprawdziłam puls. Ledwo dostrzegalny, ciśnienie spada, oddech ma płytki. I wtedy coś zaskoczyło. Miałam przed oczami mgłę, ale widziałam zarys człowieka. ‘Mama?’
W pierwszej chwili byłam zdezorientowana, ale później dotarło do mnie, że skoro widzę ją to znaczy, że już czas. Czas by umierać. Sprawdziłam na nadgarstku puls, to samo co u Z, ledwo wyczuwalny. Z moich oczu popłynęły łzy a za chwilę widziałam tylko ciemność.

*** Ben ***

Nienawidzę treningów z nowymi agentami, oni nic nie potrafią! To denerwujące, gdy przydzielają cie jako nauczyciela do nowych. Niektórzy nawet podstaw nie znają. Jak oni się tu znaleźli?
Właśnie trwał pojedynek między mną  a jakąś młodą dziewczyną, gdy odezwał się mój komunikator.
- Świetnie agentko 507, teraz chwila przerwy.
Zszedłem z ringu i odczytałem wiadomość : ‘Pomocy. Jesteśmy zamknięci w Sali komputerowej. Szybko’
Czym prędzej zawołałem wszystkich, żeby przyszli pomóc mi w misji ratunkowej. Kilka razy jechaliśmy windą, żeby wszyscy dojechali. Ja dotarłem na miejsce jako pierwszy. Było spore zamieszanie, bo okazało się, że na wszystkich piętrach od parteru po 11 uruchomiły się spryskiwacze przeciwpożarowe. W powietrzu unosił się dziwny zapach a także dym zbierał się przy suficie.
- Sylvia, jesteście cali?- ale nie dostaliśmy odpowiedzi, to wina tego grubego szkła, nic nie słychać. Kazałem przynieść kilku osobom jakiś taran, bo nie dało się otworzyć drzwi. Szarpanie nic nie da a oni mają coraz mniej czasu. Młody przyniósł taran i czym prędzej zaczęliśmy atakować drzwi.
- Zbijcie wszystkie lustra i szyby w tej ścianie! Migiem!
Zajęli się tą robotą i w szybkim tempie lustra znikały, ale szkło nie chciało ustąpić. Sytuacja z drzwiami też nie była dobra, nie ustępowały a przed chwilą wybuchł czytnik pinu. No zajebiście.
Ale się nie poddajemy. Dalej próbujemy wywarzyć drzwi.
- Mam ładunki wybuchowe- dobiegł mnie zdyszany głos jakiegoś agenta.
- Szybciej się nie dało?- czym prędzej odłożyliśmy taran i założyliśmy ładunki wybuchowe. To nie zwykłe bomby, są stworzone do najtrudniejszych warunków i zabezpieczeń. Umieściliśmy ich osiem, po chwili uruchomiliśmy zapalnik i drzwi posypały się w drobny mak a my czym prędzej weszliśmy do pomieszczenia. Znaleźliśmy ich leżących pod ścianą. Z ich nosów i uszów leciały stróżki krwi. Cholera, nie dobrze! Wręcz fatalnie.
- Chłopaki, karetki szybko! Dzwońcie i proście o jak najszybszą interwencję.
Ulotnili się a ja miałem chwilę czasu na rozeznanie. Komputery wyłączone, pełno wody, dym unosi się grubymi warstwami przy suficie ale na szczęście spryskiwacze już nie działają. Podszedłem do głównego komputera, ale nie działał. Uderzyłem wściekły w biurko a wtedy na największym ekranie pojawił się napis ‘Goodnight’
Ta cholerna Zielenko nie daje nam spokoju a w dodatku Sylvia ucierpiała.
Nie minęła minuta a do pomieszczenia wbiegło sześciu sanitariuszy i zajęło się Sylvią i Z. Wzięli ich na nosze i zjechali windą na parking podziemny. Oczywiście ruszyłem za nimi. Pozwolili mi jechać z Sylvią karetką, z jej kieszeni wyjąłem telefon i wybrałem numer Harry’ego. Musi wiedzieć. Odebrał po kilku sygnałach.
- Cześć słońce, jak mija dzień?- usłyszałem jego głos, wywróciłem oczami.
- Harry, tu Ben.
- Co się stało?- usłyszałem jego zaniepokojony głos.
- Jedziemy właśnie do szpitala. Mieliśmy pewien..problem.
- Jak ona się czuje?- zapytał a ja milczałem- Ben, do cholery, gadaj!
- Nie wiem!- zdenerwowany krzyknąłem- Lekarze nie czują pulsu..
- Co?- usłyszałem jego cichy szept- Nie, nie, to nie prawda. Ona żyje. Jadę tam. Który to szpital?- zakryłem dłonią telefon i zapytałem sanitariuszy.
- Centralny szpital Harry, tam zawożą wszystkie ciężkie przypadki.
- Nie pozwól jej odejść. Proszę- i się rozłączył.

Do szpitala dojechaliśmy bardzo szybko, na miejscu już czekał Harry. Podbiegł do nas, a raczej do Sylvii i chwycił ją za dłoń.
- Trzymaj się słoneczko, jestem przy Tobie. Walcz.
-Harry, my musimy zaczekać tu- byliśmy obecnie w korytarzu przed salą zabiegową- W karetce robili masaż serca, na zmianę zaczynało bić i przestawało. Lekarze dają jej małą szansę, ale to zawsze coś- starałem go podnieść na duchu, ale on milczał, tylko płakał.
- Jak Z?- zapytał po chwili.
- Nie dało się go uratować. Już w agencji mówili, że jego płuca przestały pracować, a serce nie daje rady znowu zacząć bić. W karetce nie pomógł masaż serca.
- Boże..- chwycił się za głowę i znowu zaczął płakać. Zostawiłem go i poszedłem do innej Sali, gdzie leży ciało Z. Pielęgniarka pozwoliła mi go zobaczyć. Ale nie wytrzymałem długo, po chwili opuściłem pomieszczenie- zły, wręcz wściekły i ze łzami spływającymi po twarzy. Dosiadłem się do Harry’ego i czekaliśmy na jakieś informacje.
Minęła już godzina, a my nadal nic nie wiemy. To męczące, nikt nic nie mówi, lekarze biegają w te i z powrotem..
- Dzień dobry, nazywam się doktor Mary Clay- podeszła do nas kobieta w średnim wieku.
- Co z Sylvią?- Harry natychmiast wstał.
- Udało nam się przywrócić jej funkcje życiowe, pacjentka odzyskała przytomność, oddycha samodzielnie. I żąda natychmiastowego wypisu.
- Czy ona oszalała?- Harry nie wierzył w to co słyszy.
- Mówi, że ma niedługo randkę- kobieta zaśmiała się lekko a chłopak zareagował tym samym, tyle, że się popłakał.
- Mogę ją zobaczyć?
- Tak. Ale wchodźcie pojedynczo- usiadłem i gestem kazałem mu iść. Szybko zniknął za drzwiami.

*** Harry ***

- Cześć słońce- przywitałem ją siedzącą na łóżku- Jak się czujesz?
- Dobrze. Możemy stąd iść?- miała uśmiech na twarzy, ale za tym kryje się coś więcej.
- Tak, pewnie. Ale najpierw musisz o czymś wiedzieć.
- Co jest?- zeszła z łóżka i podeszła do mnie- Harry..?
- Z nie żyje.
- Co?- szok wymalował się na jej twarzy- Ale.. jak to?
- Przykro mi. On po prostu.. nie dał rady w karetce.
- Nie wierzę- wtuliła się we mnie i pierwszy raz od trzech miesięcy zobaczyłem ją płaczącą- To moja wina.
- Nie kochanie, nie Twoja. To wina tej suki, która chce Cie zabić. Proszę, nie płacz- masowałem jej plecy, żeby ją jakoś uspokoić, ona z kolei wbijała mi palce w plecy. Dobrze, że mam gruby sweter na sobie.
- Mogę się z nim pożegnać?- zapytała po chwili ciszy, przestała płakać.
- Pewnie- pociągnąłem ją za rękę, wyszliśmy na korytarz i do rejestracji.
- Cześć Ben- wyminęła go bez spojrzenia na niego- Przepraszam, chciałabym zobaczyć mojego przyjaciela.
- Niech jej pani pozwoli się pożegnać- błagalnym spojrzeniem spojrzałem na kobietę.
- Sala obok, ale szybko. Zaraz zabierają go do kostnicy.
Weszliśmy do pokoju z numerem 6. Światło dawało złudne oświetlenie, było prawie ciemno. Sylvia puściła moją rękę i podeszła do ciała Z, po chwili odsunęła prześcieradło i zauważyłem, że znowu płacze. Chwyciła go za rękę.
- Pomszczę Cię Z. Obiecuję. Zabiję ją w najbrutalniejszy sposób jaki istnieje. Nie daruję jej.
- Kochanie, chodźmy już- delikatnie odwróciłem ją w swoją stronę, przykryłem go i odeszliśmy. Wiem, że ona ma już swój plan i wcieli go w życie pomimo moich sprzeciwów. I zamierzam jej pozwolić. Musi pomścić śmierć przyjaciela.
- Nie idźmy na randkę dzisiaj- zabrałem głos w samochodzie- Nie chcę, żebyś była smutna.
- Dam radę- ale uciszyłem ją nim dalej coś powiedziała.
- Jesteś dobra, ale nie dasz rady ukryć smutku pod swoją maską. Sylvia, dzisiaj posiedzimy u Ciebie i pooglądamy filmy.
- Dobra. I Harry..- zerknęła na mnie – Dziękuję. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też słońce.

                                                                                                                                                                   

CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)