24 listopada 2014

58.

*** Sylvia ***

- Myślę, że to zły pomysł. Tak jej nie namierzymy- odezwałam się po chwili ciszy. Ale tym razem, jak poprzednio nikt się nie odezwał. Co oni filozofowie, że muszę kontemplować nad czyimiś słowami?
- Ona ma racje- wreszcie ktoś przemówił- Przecież zorientuje się, że to pułapka.
- 289 dobrze gada, szefie- kolejny gość przejął stery- Może i złapie trop i przyleci do Bristolu, ale jaka pewność, że się ujawni. Albo, że my zdążymy ją namierzyć?
- Zgadzam się z wami. Poza tym to niebezpieczne i obstawa musiałaby być w całym mieście, przy każdej ulicy. Nie damy rady pilnować każdego zakamarka Bristolu.
- Słuchajcie, chcecie czy nie- ja tam jadę. Jest ogólnoświatowa konfederacja szefów agencji wywiadowczych a ja jako jeden z czołowych szefów muszę tam być. Wy róbcie, co chcecie, ale nie zabraniajcie mi tam jechać, bo jak już mówiłem, jadę.
- Szefie, przecież to nie poważne- pokręciłam przecząco głową. On serio nie rozumie, jakie to niebezpieczne! Przecież ten ostatni zamach- omal nie zginął, dobrze, że wypadł mu portfel, bo byłoby po nim!
- Sylvia, wiem, że się martwisz, ale spokojnie, ja dam sobie radę.
-Nie jestem tego pewna- spojrzałam znacząco na szefa- Chcę tam jechać z panem.
- Nie ma mowy- zaprzeczył gestem dłoni, ostatnio to jego tik jakiś- Tu jest bezpieczniej niż tam.
- To samo mówimy panu- zauważył Z- A pan jest uparty i tam jedzie.
- Dzieci- zaczął miłym i spokojnym tonem- Ja jestem już stary, swoje najlepsze lata mam za sobą, ale ona- wskazał na mnie- Ona ma jeszcze czas, żeby zacząć się narażać. Zresztą- machnął ręką- Chwilowo wykorzystała swój limit.
- Mam migrenę- usiadłam na fotelu i zaczęłam masować skronie- Szefie, droga wolna.
- Kiedyś zrozumiesz- powiedział z uśmiechem na ustach- Zatem ja wracam do domu się pakować a jutro niech ktoś odwiezie mnie samochodem na lotnisko.
- Służę pomocą- zaoferowałam się- Wolę mieć pewność, że w całości szef dotrze na lotnisko.

*** 1, 2.12.2013 ***
*** Mr. Hamilton ***

Skoro wszystko spakowane, łącznie z legalną bronią i pozwoleniami, muszę zrobić kolejną rzecz. Usiadłem przy biurku, wyjąłem z szuflady mój ulubiony zeszyt, wydarłem jedną kartkę i położyłem przed sobą. Chwyciłem pierwszy lepszy długopis, z jakiegoś supermarketu, i włączyłem. Postanowiłem napisać list, coś w rodzaju testamentu. Nie jestem głupi, swoje przeżyłem i znam Sofię. Ona na pewno coś szykuje, a ja muszę być zabezpieczony i chcę wiedzieć, że gdy ja odejdę to agencja nie będzie w rozsypce. Nie piszę daty, to bezsensu, po prostu wpisałem u góry Londyn i zjechałem niżej by napisać ‘drodzy agenci’. Westchnąłem. To najcięższe zadanie w moim życiu.
Gdyby Sylvia wiedziała, co właśnie robię- nakrzyczałaby na mnie. Ale ona nie rozumie. Zrozumie później.
Zacząłem pisać najpierw przeprosiny, od tego muszę zacząć.
Co ma być to będzie, wychodzę z założenia, że skoro ja umrę to nikt inny nie- oby Sofia planowała jedynie moją śmierć. Kto wie, co siedzi w głowie tej kobiety.
Gdy skończyłem pisać przeczytałem wszystko od początku. Jeszcze tylko podpis i mogę chować list do koperty. Starannie zakleiłem kopertę i schowałem do teczki.
Postanowiłem wreszcie położyć się spać, jutro czeka mnie lot, już teraz czuję mdłości. Przebrałem się w piżamę, zszedłem na dół do salonu, by ucałować żonę na dobranoc i wreszcie postanowiłem zasnąć.
Rano obudził mnie budzik, jest już 7 rano a Sylvia będzie tu za pół godziny. Szybko przebrałem się w najlepszy garnitur i zszedłem na śniadanie.
- Cześć kochanie.
- Cześć skarbie- ucałowała mój policzek- Jajecznica z cebulą?
- Chętnie. Dzieciaki już w szkole?
- Nie, dzisiaj mają później lekcje, nie zapominaj, że jest czwartek.
- Pamiętam. I tak, wziąłem leki, nie musisz się upewniać.
- Ja się tylko troszczę – pomasowała mnie delikatnie po plecach i wróciła do robienia śniadania. Cudowna kobieta. Kocham ją nad życie i naprawdę ciężko mi z myślą, że być może właśnie opuszczam ją na zawsze. Przywdziałem normalny uśmiech na twarz i przyglądałem się jej ruchom.
- Kochanie, ktoś dzwoni- usłyszałem głos żony przez śmiech, zapewne się zagapiłem- Pewnie Sylvia.
- Tak tak, już- czym prędzej wstałem i poszedłem otworzyć drzwi- Punktualna jak zawsze.
- Wiadomo – uśmiechnęła się delikatnie- Zaczekam w samochodzie.
- Wejdź do środka, tam zmarzniesz- posłała mi swoje spojrzenie, wiem, że ma tam ciepło, ale mimo wszystko sama nie będzie siedzieć- Nawet nie odmawiaj, Sandy chce Cię zobaczyć.
- No dobrze- z ociąganiem weszła do środka, starannie otrzepała buty ze śniegu i poszła za mną do kuchni.
- Dzień dobry- przywitała się grzecznie- Co tak pachnie?
- Dzień dobry. Jajecznica dla Alfreda.
- Szef jeszcze nie jadł? Niedługo lot, znowu mnie będzie pan poganiał- założyła ręce na wysokości piersi.
- Tym razem zdążymy na czas na odprawę, obiecuje- uniosłem dwa palce do góry, obie się zaśmiały.
- Czyli nie zdążymy na czas- podsumowała i usiadła.
- Proszę, smacznego- nareszcie coś zjem, dawno nie jadłem domowych śniadań, całe dnie w agencji jednak dają popalić i człowiek tęskni za domem.
Szybko pozbyłem się swojego śniadania, kawa także szybko została wypita. Sylvia jak się boi, że nie zdążymy zaczyna stukać palcami a teraz to zaczęło mnie denerwować.
- Możemy jechać.
Ubrałem na korytarzu buty, płaszcz i szalik a następnie chwyciłem walizki. Sylvia już otworzyła drzwi i przytrzymała je, bym łatwiej wyszedł z domu. Sandy zamknęła je za mną, podeszła za nami do samochodu, Sylvia otworzyła bagażnik, pomogła włożyć walizki. Wsiadła do samochodu i odpaliła, zapewne włączyła też ogrzewanie. Ja miałem chwilę na pożegnanie się z żoną.
- Mam nadzieję, że szybko wrócisz z tej delegacji- powiedziała poprawiając mi szalik- Dzieciaki za bardzo będą tęsknić.
- Spokojnie, będę pewnie już za tydzień.
- No dobrze, udanego lotu- pocałowałem ją z uczuciem, to nie rozstanie, to tylko.. no właśnie.. pożegnanie.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też skarbie.
Gdy odjeżdżaliśmy machała nam a chwilę później zniknęła mi z widoku. Włączyłem radio, żeby nie było za cicho.
- Szefie- zaczęła dość niepokojąco spokojnym głosem- Wiem, co szef kombinuje.
- Sylvia ja..
- To odważne- stwierdziła a ja zamilkłem.
- Przecież jadę tylko na konferencję- mam nadzieję, że nie zna mojego planu i nie wie, że ja jestem przygotowany na wszystko.
- Niech szef da spokój- prychnęła- Innych da się łatwo oszukać, ale ja pana znam zbyt dobrze. Sama bym tak postąpiła.
- Życie to pasmo niespodzianek, wiesz?- usiadłem wygodniej w fotelu- Czasem po prostu trzeba pozwolić pewnym rzeczom się wydarzyć.
- Wiem- i na tym skończyła się nasza rozmowa. Całą drogę na lotnisko przebyliśmy w ciszy, żadne słowa nie były potrzebne i oboje to wiedzieliśmy. Sylvia pomogła mi z jedną walizką, uparta dziewczyna.
- Musimy iść do wyjścia B209.
- Skąd wiesz?
- Pytałam- uśmiechnęła się grzecznie i ruszyła przodem. Ciekawe, od której nie śpi.
- Sylvia- postanowiłem wreszcie przekazać jej list- Zapomniałem czegoś zostawić w biurze, mogłabyś to tam zawieźć?
- Pewnie- wzruszyła ramionami. Z torby na ramię wyjąłem kopertę, była duża biała- Kiedy ją otworzyć?- ona zawsze wie, co ja robię. Zna mnie zbyt dobrze, ma racje.
- Będziesz wiedziała kiedy- podałem jej kopertę.
‘ Pasażerowie lotu 758 proszeni są o skierowanie się na odprawę do wyjścia B209’
- Chyba na pana czas- skierowała na mnie swój smutny wzrok- Proszę się tam pilnować. I nie jeść czekoladek z hotelowego lobby.
- Dobrze- zaśmiałem się i przytuliłem dziewczynę.
- Będę tęsknić.
- Ja też.
Ruszyłem na odprawę i już po chwili siedziałem na swoim miejscu w biznes-klasie. Akurat zaczął sypać śnieg, gdy wzlatywaliśmy w powietrze.
Godzinę później byłem już na postoju dla taksówek w Bristolu. Tutaj już śnieg nie sypie, na szczęście. Złapałem pierwszą lepszą taksówkę.
- Do hotelu ‘Lampart’.
Jazda tam trwa jakieś 30 minut, to najlepszy hotel w mieście. Idealny do zjazdów. Zresztą miejsce musi pomieścić ponad 200 osób.
Jak znalazłem się na miejscu ruszyłem do lobby, odebrałem klucz do pokoju i skierowałem swoje kroki do windy. Nie minęła chwila a już byłem w swoim pokoju i podziwiałem widoki z siedemnastego piętra.
Mam jeszcze godzinę do spotkania. Obejrzę dokładniej hotel, nie mogę się nudzić.
- Drodzy zgromadzeni- rozbrzmiał głos naszego obecnego przewodniczącego, Reynard’a Benson’a- Witam na osiemdziesiątym dorocznym zebraniu zarządu agencji. Cieszę się, że zjawiła się większość zaproszonych. W imieniu swoim i Rady chciałbym przywitać pana Alfreda Hamiltona, który kieruje najlepszą agencją na świecie, ma najlepszą wydajność, gratuluję- oklaski, więc wstałem i skinąłem głową- Jest z nami też prezydent Interpolu, który opowie państwu o ostatniej dość niebezpiecznej misji oddziału pana Hamiltona. Panie McCall- zszedł z podestu i zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Prezydent McCall opowiedział pokrótce, jakie było zagrożenie i opowiedział o przedsięwziętych krokach. Wtedy dotarło do mnie, że Sofia nie jest tą samą osobą, co kiedyś. Że teraz jest naprawdę niebezpieczna.
Po dwóch godzinach nastąpiła przerwa. Wyszedłem z Sali Konferencyjnej i udałem się do hotelowego baru. Zamówiłem kawę z mlekiem i zająłem miejsce przy oknie. Chwilę samotności przerwał mi jakiś młody chłopak.
- Pan Hamilton?- zapytał uprzejmie.
- Tak, w czym mogę pomóc?
- Pan McCall prosi pana na rozmowę, jest w gabinecie na końcu korytarza po lewej. Mówi, że to pilne.
- W takim razie prowadź- wstałem z miejsca, zostawiłem filiżankę, przecież zaraz tu wrócę.
O czym McCall chce ze mną rozmawiać? Może ma informacje o tych pogróżkach? Całkiem prawdopodobne.
Szedłem za chłopakiem aż do drzwi o numerze 11, napisane było Pokój Biurowy.
- Proszę zapukać dwa razy i wejść- i zniknął za rogiem. Zapukałem a następnie wszedłem. W pomieszczeniu było dwóch mężczyzn, pewnie ochroniarze, biurko przy ogromnym oknie i fotel odwrócony tyłem.
- Prezydencie McCall, o czym chce pan porozmawiać?
I wtedy fotel się obrócił. A na nim siedział nie kto inny jak Sofia. Jak ja jej dawno nie widziałem. Zmieniła się.
- Witaj Alfredzie- typowe dla niej, przywitała się po rosyjsku.
- Co tu robisz? O ile wiem, nie jesteś już w zarządzie agencji. Żadnej.
- Przyjechałam się przywitać. A Ty traktujesz mnie, jak powietrze- spojrzała na mnie i w jej oczach widziałem jedynie wściekłość.
- Witaj- podszedłem bliżej i usiadłem na jednym z dwóch krzeseł- Co Cie sprowadza do Bristolu?
- Stęskniłam się za agencją. A dzisiaj mam możliwość poznania agentów z każdego kraju, jak za dawnych dobrych czasów.
- Ktoś wie, że tu jesteś?
- Kilka osób. Teraz także Twoja agencja- powiedziała, gdy zerknęła na laptop.
- Pozdrów ich- wysiliłem się na miły ton.
- Zdążyłeś się z nimi pożegnać?- zapytała poczym wstała i podeszła do mnie- Oczywiście rozumiesz, że już nigdy ich nie zobaczysz?- nie zareagowałem- Pójdziesz z nami, żadnych fałszywych ruchów, bo zginiesz nie tylko Ty, ale też inni, którzy będą w zasięgu. Jasne?
- Prowadź- wstałem i dzielnie patrzyłem w jej ciemne oczy.
- Tak bardzo gotowy na śmierć- wysyczała przez zęby.
- Zawsze gotowy na wszystko- powiedziałem nim się opamiętałem.
- Nasze motto- jej wyraz twarzy się zmienił- Tyle lat a Ty nadal pamiętasz.
- Nie dajesz o sobie zapomnieć- podeszła bliżej i dłonią dotknęła mojego policzka.
- Kochałam Cię a Ty mnie zawiodłeś. Gwarantuję Ci, że nawet po śmierci o mnie nie zapomnisz.

Opuściliśmy pomieszczenie, Sofia szła przodem, jej płaszcz ciągnął się po ziemi. Mijaliśmy agentów, ale nikt o nic nie pytał, tylko się uśmiechali i szli dalej. Oni nie mają pojęcia o niczym, lepiej ich nie mieszać. Wyszliśmy zewnątrz, chłód przeniknął moją marynarkę i koszulę. Na parkingu przed hotelem stał duży czarny SUV, otworzyli przede mną drzwi i wepchnęli na tylne siedzenie. Obok mnie usiedli ci dwaj goryle, pilnują, żebym nie uciekł. Ale ja nie mam zamiaru uciekać.
Samochód powoli wyjechał z parkingu. Jechaliśmy na południe, główną drogą krajową. Albo pojedziemy do Londynu albo do Liverpoolu. Cały czas obserwowałem drogę do momentu aż nie nałożono mi worka na głowę. Droga w ciemności dłuży się niesamowicie. Ale się nie boję. Umrę pogodzony z losem.

                                                                                                                    

CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)