Cześć moi drodzy!
To jeszcze nie rozdział, wybaczcie, ale nie zasłużyliście ;D
Czekam na więcej komentarzy pod 13, bo nie ukrywam smutno mi , że nic nie piszecie. Nawet zwykłe ':)' wystarczy.
Ale ja nie w tej sprawie.. Miałam przypływ weny i napisałam coś , co będzie niżej. BARDZO zależy mi na waszej opinii, czy powinnam założyć nowego bloga z opowiadaniem , którego prolog znajdziecie poniżej.
Żeby nikogo nie urazić - rozdział ma charakter trochę chrześcijański. Sama jestem ateistką i nie mam pojęcia skąd ten pomysł ;P
Ale podoba mi się to, co wymyśliłam. Więc PROSZĘ skomentujcie ten post i wyraźcie swoją opinię. Nawet wskazana jest krytyczna jeśli nie podoba wam się to, co jest napisane.
DZIĘKI! Syl xx
Siedział skupiony, jak zwykle w takiej chwili na swoim szklanym tronie. Zmarszczki na Jego czole oznaczały, że myśli nad swoją taktyką. Zwykle jest tak, że wygrywa od razu, nikt nie jest tak dobry jak On. Oh oczywiście, że zdarzają się dobrzy gracze, ale nie aż tak dobrzy.
- Idzie Ci coraz lepiej, synu - powiedział po chwili starając się odwrócić jego uwagę, tym samym próbując zyskać na czasie.
- Nie gadaj tyle, tylko rozgrywaj. Nie mamy na to całej wieczności - powiedział ironicznie, po czym oboje się głośno roześmiali.
- Już już. Myślę, jakby tu sprawić, że przegrasz..
- Chyba z Tobą wygram - odparł z nieśmiałym uśmiechem - Zawsze chciałem z Tobą wygrać.
- Na prawdę?- powiedział z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Nikt nigdy mu tego nie powiedział.Hm.
- Tak. Cieszę się, że to wreszcie następiło Ojcze.
- Ja nie bardzo. Wiesz, jak bardzo nie lubię przegrywać - odparł zasępiony. Właśnie w tej chwili przypomniału mu się jedno z przykrejszysz wydarzeń w historii ludzkości..
-To jak, zagramy? - zaśmiał się szatańsko tajemniczy przybysz. Nikt z zebranych nie ukrywał ciekowości, każdego interesował gość, który pojawił się ni stąd ni z owąd i wyzywa Pana na partyjkę szachów.
- Możemy, oczywiście - gestem ręki wskazał wolne krzesło naprzeciw tronu. W powietrzu wisiała tragedia, On to wiedział. To go najbardziej zasmuciło.
- Cóż - gość podrapał się po brodzie - Mam nadzieję, że nie będzie to dla Ciebie problemem, jeśli nasza gra będzie podparta zakładem.
I stało się jasne. Już sama jego mowa, ruchy ciała wiele zdradzały. Nikomu nie podobał się ten pomysł, Jemu tym bardziej. Obawiał się po prostu konsekwencji. Lecz w tej chwili nie wiedział, co powinien zrobić, skoro teoretycznie partia się zaczęła.
- Co masz na myśli ?
- Dasz mi część swojej mocy na.. - zamyślił się - 2 tygodnie.
- A jeśli ja wygram? - ten tylko zaśmiał się Mu w twarz. Ten gest przeraził zebranych wokół. Nie wróży to nic dobrego.
- Jeśli Ci się uda, to wpłynę na pewną osobę i ona uwolni z pewnego ciemnego, strasznego miejsca kilka dusz.
- Kilka?
- Ile sobie zażyczysz, ale ma to być rozsądna liczba - przytaknął mu w odpowiedzi. Uznał, że to fair.
- To zaczynamy? - powiedział radośnie gość, zacierając ręce. On mu przytaknął. Właśnie zaczęła się najtrudniejsza partia szachowa w Jego życiu. Niestety potrafił przewidzieć jej konsekwencje.
* * *
- WYGRAŁEM! - skakał jak szalony wokół stołu oraz Jego pochylonego ze smutną miną nad szachownicą.
- Jak.. ?
- Cóż - odparł poprawiając marynarkę - Ma się te zdolności.
- Nie wątpię - rzekł zasępiony, po czym oddalił się od zebranych w stronę swojej magicznej szkatułki. Musi dotrzymać warunków zakładu. - Proszę, oto Twoja nagroda - podał mu jasny płomyczek wyglądający jak malutkie Słońce - Ale za równo 2 tygodnie moc wróci do mnie. Nie będziesz miał możliwości by ją zatrzymać.
- Dziękuję - zaczął się powoli oddalać, ale zanim zniknął odwrócił się - Do następnego razu.
- Wiesz, że to wtedy nie była Twoja wina - starał się pocieszyć Ojca, na marne.
- To wszystko moja wina. Gdybym nie zgodził się na grę, do tej wojny by nie doszło.
- Wiesz, że dzięki owej wojnie, został wyzwolony jeden z Twoich ludów? - sprytnie rozegrane. On wiedział, jak przemawiać do Ojca. Zawsze umiał trafić do ludzi.
- I tak by został wyzwolony.
- Tego nie wiesz.
- Może i masz rację - westchnął - Najgorsze jest jednak to, że kilkanaście lat później popełniłem ten sam błąd..
- Każdemu zdarza się popełnić błąd.
- Ale nie ten sam po raz drugi! - krzyknął tak głośno, że nad Californią pojawiły się burzowe chmury - Mogłem zapobiec śmierci tylu ludzi..Tylu ludzi..
- Ojcze - podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu - Nie obwiniaj się o to, widocznie tak musiało być.
- Nie musiało. Synu, zrozum, jaki ojciec dopuszcza by jego dzieci cierpiały? - powiedział ze smutną miną. Przez to wyglądał jeszcze starzej.
- Dobrze wiesz, że na świecie została zachwiana równowaga. Zło musiało wkońcu dać o sobie znać - machnął w odpowiedzi tylko ręką.
- Idę do Ogrodu. Niech nikt mi nie przeszkadza.
- Oczywiście.
Wyszedł z Komnaty i udał się we wcześniej zaplanowane miejsce. Usiadł wygodnie na swojej ulubionej skałce. Myśli kłębiące się w Jego głowie zaczęły Go przytłaczać. Znów zaczął obwiniać się o to, co zdarzyło się równe 100 lat temu. Był zły, zły na siebie, że wpuścił JEGO do swojego Raju. Nie miał dla siebie wytłumaczenia. Może jedyny logiczny powód to słowa samego Lucyfera : "Jam jest cząstką drobną, co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro" . Rozumiał, że potrzebna jest równowaga. Ponownie skarcił się w myślach i pogrążył w zamyśleniu. Zaczął przewracać karty historii z minionego stulecia. Początek, po roku 1945, wprawił go w smutek, czuł do siebie wstręt. Wiedział, że działo się źle, wojna zostawiła po sobie ślad.Strajki, kataklizmy, wojny domowe. To wszystko było Jego winą. Kto jak kto, ale Bóg powinien sprawować kontrolę nad wszystkim. Jednak sytuacja wymknęła się lekko spod kontroli. Ponownie dzisiejszego dnia westchnął. Przeglądał sprawy z lat 1960-80. Wtedy zauważył poprawę, ale nie była ona zadowalająca. Nie wszędzie dobro przewyższało zło. Tu nie chodziło o jakąś wielką przewagę, tylko o 1%. Otworzył oczy i z roztargnieniem spojrzał w dół. Nawet z takiej odległości słyszał, że nie dzieje się dobrze. Nie, nie tracił wiary w ludzi. Wręcz przeciwnie-tracił wiarę w siebie. Masz 40 miliardów lat, a dopiero zauważyłeś, że Twoja władza słabnie.Przykry fakt, jednak prawdziwy, odbijał się echem w jego głowie. Przymknął powieki i oglądał w bardzo szybkim tempie wydarzenia do roku 2000. Widział, że źle się działo. Chociaż był zadowolony, że Jego dzieci są mu coraz bardziej posłuszne. Potrafił zaglądać w dusze ludzkie i wiedział, że w niektórych drzemało czyste zło. To go zasmucało. Jednak po wybraniu w 2008 roku Baracka Obamy na prezydenta U.S.A. stwierdził, że jest jeszcze nadzieja. Uśmiechnął się do siebie. Teraz wszystko było dobrze.
To, co go uderzyło to niechęć oraz gniew jednego kraju. Czuł to. Wiedział, że Polacy, mimo iż to silny naród, wciąż nie wybaczyli ich krzywdy. Oczywiste jest, że nie łatwo zapomną o tym, co miało całkiem nie dawno miejsce, ale przecież mogą spróbować. Teraz czuł frustację. Codziennie przecież wysłuchiwał narzekań podczas modlitw, błaganie o pomoc czy o lepszą sytuację.. Ale przecież nie mógł zrobić tych wszystkich rzeczy na raz i nie dla jednego kraju. Ludzie zbyt dużo ode mnie oczekują.
Teraz bada stan po wyborach Obamy. Wyczuwa ogromną niechęć, nietolerancję. Wiedział, że to tego dojdzie. Każdy zaczął odczuwać odrazę do drugiego człowieka. Postęp ludzkości także nie ułatwiał Mu zadania by na świecie panował pokój, równość, miłość. Zawiódł się na sobie. Najbardziej jednak wstrząsnął nim rok 2025. Kolejna wojna sprowokowana przez Koreę. Szczerze, miał dość ciągłej wojny tego państwa, ale ... No właśnie.. Prawda jest taka, że On go już nie kontroluje, co oznacza, że nie może go uratować. Jak to się stało, że zło tak szybko opanowało tamto miejsce? Pech chciał, że centrum Piekła znajduje się idealnie pod tym krajem. O, ironio.
Szybko zamknął ten rozdział i zaczął przeglądać dzieje ludzkości po 2028. Nawet nie wiedział, jak określić to, co się działo. Anarchia. Tak, anarchia. Kompletna. Ludzie oszaleli, zaczęli domagać się większych praw, coraz więcej niewierzących pojawiało się w każdym zakątku świata.Teraz dopiero odczuł, jak bardzo zaczął słabnąć. Lecz zaraz, gdy przypomniał sobie, jak później było dobrze, humor od razu mu wrócił. Podsumował, że minione stulecie było pełne wzlotów i upadków, jednak w ogólnym rozrachunku dobro wzięło górę. Wiedział, że obecna sytuacja była chwilowa.
-Piotrze!- zawołał - Piotrze!
- W czym mogę pomóc? - wysoki, chudy lecz dobrze zbudowany mężczyzna w białej todze stanął przed Bogiem.
- Muszę Cię o coś poprosić. To bardzo ważne.
- Słucham zatem.
- Czuję, że zacznie źle się dziać na Ziemi - skierował smutny wzrok w dół.
- Rozumiem.
- Muszę tam zejść, naprawić sytuację.
- Nie sądzę, że to dobry pomysł - odparł Apostoł z zawahaniem - Możesz zaburzyć obecny stan.
- Już jest zaburzony! Nie mam innego pomysłu, co mogę zrobić.. - wstał i zaczął nerwowo spacerować wokół malutniej fontanny.
- Panie, jeśli można.. - gdy Bóg kiwnął w odpowiedzi ten kontynuował - Myślę, że jest inny sposób.
- Czyżby?
- Można wysłać Twojego syna.
- Jeszcze nie czas na niego.
- Ale oni czekają.
- Poczekają jeszcze trochę.
- Czyżbyś wystawiał ich na kolejną próbę? - Pan westchnął jedynie w odpowiedzi.
- Nie, oczywiście,że nie. Wiem, że są silni, tylko obawiam się,że zło może okazać się silniejsze.
- Rozumiem.
-Pamiętasz epidemię wąglika w 2027?
- Tak, ale co to ma do rzeczy? -zasępił się Piotr.
- Otóż, mój drogi, wtedy cierpiał każdy naród. Wszyscy ludzie wówczas się zjednoczyli. To był przełom. Zapomniano o wojnach,nienawiści. Była tylko miłość.
-I zamierzasz sprowadzić taki właśnie kataklizm na ludzi?!
- Nie! Piotrze!
- Przepraszam, ale nie nadążam za Twoim rozumowaniem - odparł zmieszany Apostoł i nerwowo potrząsnął trzymanymi kluczami.
- Zamierzam, będąc na Ziemi, obudzić w nich podobną miłość.
- Jak?
- Tego jeszcze nie wiem - podrapał się po szyi i odruchowo zaczął gładzić się po długiej, siwej brodzie- Ale od tego mam Was.
- Mam zwołać posiedzenie Rady?
- Tak. I to w jak najszybszym terminie.
- Będziesz przewodził obradom?
- Tak. Wyjątkowo tak. Przygotuj dla mnie miejsce.
- Oczywiście. Czy mam zaprosić na obrady kogoś dodatkowego?
- Oprócz mnie i Jezusa mają z nami zasiąść wielcy filozofowie oraz myśliciele. Postaraj się znaleźć również miejsce dla kilku wybitnych ludzi z czasów powojennych.
- Czyli? - podrapał się po nadgarstku trochę zbity z pantałyku.
- Po roku 1914. Zależy mi na ich zdaniu.
- Oczywiście. Czyli przygotować obrady dla około pięciuset osób?
- Zgadza się. Mają się one odbyć w przyszłym tygodniu.
- Konkretny dzień?
- Każdy, byle nie niedziela.
- Ogłosić tę informację do publicznej wiadomości?
- Nie. Myślę, że Anioły mają i tak za dużo zmartwień na głowie.
- Oczywiście. Jeszcze jedno...
-Piotrze! Na wszystkich świętych, czym znów chcesz mnie zamęczać? - poddenerwowany, lecz również rozbawiony wydał okrzyk w stronę Apostoła.
- Ciastka do herbaty? - Wtedy Bóg spojrzał na niego z miłością.
-Tak,Piotrze. Dziękuję.
- Jutro poinformuję o terminie obrad i kto będzie w stanie się stawić.
- Dziękuję - po chwili zamyślenia dodał - Możesz odejść. Piotr skinął głową, poprawił togę, klucze i udał się w stronę bramy. Dla niego zapowiadał się ciężki dzień.
Bóg natomiast usiadł ponownie na kamieniu, odetchnął i uśmiechnął się. Spojrzał na Ziemię, na to co stworzył. I wiedział Bóg, że było dobre.
Ale poszłaś... Nie spodziewałam się takiego spojrzenia :P
OdpowiedzUsuń