Na wstępie chce podziękować za ponad 7500 wejść *.* WOW! Jesteście super :)
Dzięki także za opinie, które piszecie w komentarzach, o to chodzi! :D
Uściślę jedną kwestię... Piszę to, co mam w głowie. Akcja ma się toczyć wolno, bo nie chcę za szybko doprowadzić tego do końca. Juz mam zaplanowaną końcówkę, teraz tylko buduję tło do przyszłych wydarzeń ;) Więc wybaczcie, jeśli akcja jest nudna.
Nominacje dodam jutro, obiecuję, na 100 % :D
Miłego czytania!
Syl xx
P.S. Dodawajcie do obserwowanych i polecajcie bloga :*
P.S2. Mam coś z TT więc będziecie musieli czasem zerkać, czy coś nowego się nie pojawiło ;/
- Nareszcie jesteście! – przywitał nas Zayn – Myślałem, że już was dzisiaj nie zobaczę.
- Przecież byliśmy tylko..
- Na śniadaniu, prawda Niall?- blondyn przytaknął a chłopcy dziwnie na nas spojrzeli jednak nic nie powiedzieli.
- Tak, nawet wzięliśmy coś dla was i sobie dodatkowe kanapki.
- Jedzenie! – wrzasnął Lou – Oni mnie kochają a nie to, co niektórzy – tu spojrzał na loczka.
- Co mu zrobiłeś? – zapytałam go.
- Obudziłem – wzruszył ramionami i się uśmiechnął.
- Louis, myślę, że przesadzasz. Pomyśl tylko, gdyby Cie nie obudził, nie miałbyś śniadania.
- Po dłuższym namyślę stwierdzam, że jestem wdzięczny – podszedł do Hazzy i klepnął go w plecy – Dzięki stary.
- Nie ma za co. Przynajmniej Sylvia Ci uświadomiła, że jestem cudownym przyjacielem.
- Ja to wiedziałem – uśmiechnął się do niego.
- My wszyscy to wiemy – powiedział Li – Tylko czasem nas denerwujesz.
- Jak możesz tak mówić? – teatralnie krzyknął, na co wybuchłam śmiechem.
-O świetnie, widzę, że wszyscy to kwestionują.
- Harry, jesteś cudownym przyjacielem – powiedział Louis – Ale jeszcze raz obudzisz mnie w środku nocy to pożegnasz się z loczkami.
- Było po 10! – krzyknął ze śmiechem, na co Lou mu zagroził palcem – Okey, tylko zostaw włosy.
- Jedzcie – pogoniłam ich.
- Mnie dwa razy powtarzać nie trzeba – Niall już wyciągał z torebki kanapkę. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
Wszyscy zajęliśmy się jedzeniem i oglądaniem telewizji. Właśnie leciały wiadomości.
„Ostatnio widziano Harrego Stylesa w
towarzystwie pięknej blondynki a już dzisiaj z tą samą dziewczyną zauważono
Nialla Horana kilkakrotnie. Czyżby dziewczyna działała na dwa fronty i chce
skłócić przyjaciół?”
Ktoś przełączył na inny kanał a ja wybuchłam śmiechem. Nie potrafiłam się powstrzymać.
- A wy się nie śmiejecie? – zapytałam tracąc powoli humor aż wkońcu przestałam się śmiać. Moi towarzysze mieli poważne miny.
- Chyba nie myślicie, że chcę was skłócić? – spojrzałam na każdego, ale oni nic – Okey, skoro nie jestem tu mile widziana to idę – wtedy Niall się ruszył, chyba przypomniał sobie naszą rozmowę.
- Nie no co Ty, to taki żart. Zawsze testujemy naszych znajomych, gdy usłyszymy o nich informacje, ale w tym momencie to nie na miejscu, przepraszam – usiadł koło mnie na sofie i zwiesił głowę.
- No już już- pogłaskałam go po głowie.
- Nie głaskaj go – Li strącił moją rękę.
- Czemu? – zaśmiałam się.
- On tego nie lubi.
- Lubię – wyszczerzył się Niall – Nie lubię jak ty to robisz, bo mi fryzurę psujesz, a ona tego nie robi.
- Przekupiła go jedzeniem – stwierdził brat nadymając się – Mamy w obozie wroga panowie.
- Wroga? No wiesz braciszku! – wszyscy się zaśmialiśmy – Wiecie, co chłopaki, ja już pójdę. Muszę iść na trening.
- Wpadniesz dzisiaj jeszcze? – zapytał mnie loczek.
- Nie dam rady.
- A jutro?
- Nie wiem Harry.
- Możemy pogadać? –zapytał i wskazał głową na korytarz.
- Jasne.
- O co chodzi Harry? – zapytałam go, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz.
- Przepraszam za wczoraj – zawiesił głos- Tak naprawdę wcale nie żałuję naszych pocałunków. Powiedziałem to, bo Ty też to powiedziałaś.
- Harry, doceniam, ale ja nie.. Nie jestem gotowa na związek. Przepraszam. Ale wydaje mi się, że do siebie nie pasujemy – objęłam się w pasie.
- Aha – posmutniał – Ale gdybyś zmieniła zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać.
- Jasne – uśmiechnęłam się i już miałam odchodzić, gdy powiedział
- Będę czekać – i zniknął za drzwiami. Głęboko westchnęłam i skierowałam się w stronę windy. Pożegnałam się z ochroniarzami i zjechałam na parter. Szybko znalazłam się w samochodzie, odpaliłam silnik i ruszyłam do domu.
Trening w agencji w rzeczywistości jest mniej
brutalny niż myślałam z początku. Na filmach wygląda to bardzo męcząco i
karkołomnie, ale tak naprawdę jest przyjemnie. Każdy agent ma swojego trenera,
oczywiście jeden trener jest przypisany kilkunastu agentom, trzeba oszczędzać
na sprzęt. W podziemiach zbudowano 50 sal treningowych z bardzo dobrym
wyposażeniem. Każdy agent ma obowiązek trenowania przynajmniej 6 godzin w
tygodniu. Godziny ustalane są z wyprzedzeniem z danym trenerem. Można wyrobić
normę w jeden dzień, nie ma ku temu przeszkód.
Trening rozpoczyna się rozciąganiem, robimy też kilka ćwiczeń rozluźniających niektóre mięśnie. Właściwa część treningu to testy sprawnościowe. Jest ich bardzo dużo, w zasadzie ciężko zliczyć. Po nich przychodzi czas na test siły i umiejętności, czyli sparing z trenerem. Nie jest łatwo wygrać, bo każdy z nich jest perfekcyjnie wyszkolony. Jego długość jest uzależniona od długości treningu, przy moim programie ćwiczeń 2 godziny trzy razy w tygodniu wynosi on 30 minut. Nie udało mi się jeszcze wygrać żadnego sparingu, bo czasem mam słabą koordynacje a czasem nie wykorzystam okazji.
Mój trener, Max, jest bardzo wymagający, zawsze mówi, co robię źle, poprawia mnie i pomaga dopracować niektóre techniki. Był zachwycony jak szybko ogarniam jego lekcje, dlatego czasem pokazuje mi dodatkowe ruchy, jakich nauczył się od swojego mistrza. Jego lekcje są praktyczne, nigdy nie zdarzyło się tak, że jakiś manewr nie przydał się na misji. Ostatnio uczę się skradania i kamuflażu, więc chwilowo nie mamy sparingów. Te lekcje są bardzo potrzebne, bo nigdy nie wiadomo, w jakich okolicznościach się znajdziemy i jak będzie wyglądać sytuacja.
- Sylvia, od sierpnia zaczniemy uczyć Cię strzelać z łuku, więc wtedy będziemy się spotykać na strzelnicach. Wiesz gdzie to?
- Tu są strzelnice? -zapytałam ciężko dysząc.
- Piętro 4.
- Nigdy tam nie byłam.
- Tam udają się agenci z wysokim poziomem umiejętności. Tobie należy się nagroda za ciężką pracę, strzelanie z łuku jest przyjemne. Tylko wtedy trzeba będzie zmienić grafik, bo lekcje łuku to tylko 3 godziny tygodniowo.
- Tak mało? – otarłam pot z czoła i resztki farby.
- Więcej nie trzeba – uśmiechnął się – A teraz leć pod prysznic i do domu. Pamiętaj o rozciąganiu.
- Jasne. Do jutra.
Zabrałam swoja koszulkę i ruszyłam do szatni. Było w niej kilka agentek, które już opuszczały agencje a niektóre dopiero co przyszły. Ze swojej szafki wyjęłam potrzebne rzeczy i udałam się w kierunku wolnej kabiny prysznicowej. Prysznic zajął mi 5 minut, musiałam porządnie zmyć farbę maskującą z twarzy.
Trening rozpoczyna się rozciąganiem, robimy też kilka ćwiczeń rozluźniających niektóre mięśnie. Właściwa część treningu to testy sprawnościowe. Jest ich bardzo dużo, w zasadzie ciężko zliczyć. Po nich przychodzi czas na test siły i umiejętności, czyli sparing z trenerem. Nie jest łatwo wygrać, bo każdy z nich jest perfekcyjnie wyszkolony. Jego długość jest uzależniona od długości treningu, przy moim programie ćwiczeń 2 godziny trzy razy w tygodniu wynosi on 30 minut. Nie udało mi się jeszcze wygrać żadnego sparingu, bo czasem mam słabą koordynacje a czasem nie wykorzystam okazji.
Mój trener, Max, jest bardzo wymagający, zawsze mówi, co robię źle, poprawia mnie i pomaga dopracować niektóre techniki. Był zachwycony jak szybko ogarniam jego lekcje, dlatego czasem pokazuje mi dodatkowe ruchy, jakich nauczył się od swojego mistrza. Jego lekcje są praktyczne, nigdy nie zdarzyło się tak, że jakiś manewr nie przydał się na misji. Ostatnio uczę się skradania i kamuflażu, więc chwilowo nie mamy sparingów. Te lekcje są bardzo potrzebne, bo nigdy nie wiadomo, w jakich okolicznościach się znajdziemy i jak będzie wyglądać sytuacja.
- Sylvia, od sierpnia zaczniemy uczyć Cię strzelać z łuku, więc wtedy będziemy się spotykać na strzelnicach. Wiesz gdzie to?
- Tu są strzelnice? -zapytałam ciężko dysząc.
- Piętro 4.
- Nigdy tam nie byłam.
- Tam udają się agenci z wysokim poziomem umiejętności. Tobie należy się nagroda za ciężką pracę, strzelanie z łuku jest przyjemne. Tylko wtedy trzeba będzie zmienić grafik, bo lekcje łuku to tylko 3 godziny tygodniowo.
- Tak mało? – otarłam pot z czoła i resztki farby.
- Więcej nie trzeba – uśmiechnął się – A teraz leć pod prysznic i do domu. Pamiętaj o rozciąganiu.
- Jasne. Do jutra.
Zabrałam swoja koszulkę i ruszyłam do szatni. Było w niej kilka agentek, które już opuszczały agencje a niektóre dopiero co przyszły. Ze swojej szafki wyjęłam potrzebne rzeczy i udałam się w kierunku wolnej kabiny prysznicowej. Prysznic zajął mi 5 minut, musiałam porządnie zmyć farbę maskującą z twarzy.
Byłam już ubrana i praktycznie gotowa do wyjścia,
gdy nagle odezwał się mój pager.
Postanowiłam nie odpowiadać i iść od razu do biura szefa. Windą wjechałam na parter i ruszyłam w stronę gabinetu. Przede mną weszło kilka osób, także nie byłam jakoś specjalnie spóźniona.
-Agentka 315? – odparł zdziwiony szef – Ostatnio coraz szybciej przyjeżdżasz na wezwanie.
- Akurat byłam na miejscu.
- Cóż.. to świetnie, a teraz proszę zajmij miejsce. Skoro już wszyscy są proszę o zabranie głosu Agenta 415 i Agenta Z.
- Witam – zaczął Z – Ostatnio zajmowaliśmy się z Agentem 415 tajną wiadomością. Musimy być z wami szczerze – westchnął – Jeszcze nie udało nam się w całości rozwiązać tej zagadki, ale jesteśmy blisko. Możemy jednak potwierdzić przypuszczenia Agentki 315, na pewno chodzi o One Direction.
- Jest stu procentowa pewność? – z niepokojem zapytał szef.
- Powiedziałbym nawet, że mamy 150% pewności. Tekst, o którym mówiła Agentka 315 to rzeczywiście piosenka tego zespołu.
- To nie dobrze – zasępił się – Jednak wciąż musimy mieć więcej pewników. Musicie rozszyfrować tę tajną wiadomość.
- Robimy, co się da, ale niektóre słowa albo nie mają sensu albo są w innym języku.
- Dzisiaj wtorek, więc macie czas do piątku. Postarajcie się dowiedzieć czegoś więcej. Usiądźcie. Teraz proszę Sir McCalla o zabranie głosu – szef usiadł a na podest wszedł dość wysoki, pierwszy raz go tu widzę.
- Dzień dobry Agenci. Nazywam się Oliver McCall i jestem prezydentem Interpolu*. Przyjechałem tu z Lyonu, o ile wiem, każdy z was był u nas na szkoleniu. Kontynuując, chciałbym ustosunkować się, do tego, co wiem. Bardzo zależy nam na tym, aby złapać rosyjską mafię, która obecnie swoją działalność prowadzi tu, w Anglii. Wiemy, że to dość kłopotliwe dla was i innych tajnych organizacji i z tego miejsca chciałbym przeprosić, że nie udało nam się wcześniej złapać przestępców i osadzić w więzieniu. Dlatego też tu przyjechałem, żeby pomóc wam dopaść tę mafię. Wy, drodzy agenci, jesteście najlepsi na całym świecie, a nasza pomoc także może się przydać. Jestem oficjalnie uznany za współdowodzącego tej akcji i postanowiłem przydzielić rzeczonemu zespołowi ochronę.
- Przepraszam – wstałam z miejsca – Nie wydaje mi się, że to dobry pomysł.
- A to dlaczego?
- Jak ma to pomóc w uratowaniu ich życia? Wiem, że chce pan im zapewnić bezpieczeństwo, ale Agenci chodzący za nimi 24 na dobę to kiepski pomysł.
- A ma pani lepszy?
- Oczywiście. Ja mogę ich pilnować.
- To się kłóci z tym, co właśnie pani powiedziała – zaśmiał się, zacisnęłam pięści.
- Nie koniecznie. Jeśli będę działać incognito wszystko będzie dobrze.
- A jak niby chce się pani zbliżyć do najsławniejszego boybandu na świecie? – wyśmiał mnie.
- A w taki sposób, że jeden z nich to mój brat – szczęka mu opadła i przestał się śmiać.
- Cóż, w takim razie.. Powinna się pani tym zająć agentko..?
- 315.
- Tak, Agentko 315 proszę dopilnować bezpieczeństwa zespołu. Jest jedno ‘ale’.
- Jakie?
- Musi pani działać według naszych instrukcji – spojrzałam na szefa, który nie był zbyt zadowolony.
- Dostanę plan działania to zacznę według niego działać. Do tego czasu będę działać po swojemu – usiadłam zadowolona z siebie. Gość chciał coś powiedzieć, ale wtedy szef wstał.
- Myślę, że to wszystko na dzisiaj. Zazwyczaj nasze sesje są krótsze, proszę wracajcie do pracy.
Postanowiłam nie odpowiadać i iść od razu do biura szefa. Windą wjechałam na parter i ruszyłam w stronę gabinetu. Przede mną weszło kilka osób, także nie byłam jakoś specjalnie spóźniona.
-Agentka 315? – odparł zdziwiony szef – Ostatnio coraz szybciej przyjeżdżasz na wezwanie.
- Akurat byłam na miejscu.
- Cóż.. to świetnie, a teraz proszę zajmij miejsce. Skoro już wszyscy są proszę o zabranie głosu Agenta 415 i Agenta Z.
- Witam – zaczął Z – Ostatnio zajmowaliśmy się z Agentem 415 tajną wiadomością. Musimy być z wami szczerze – westchnął – Jeszcze nie udało nam się w całości rozwiązać tej zagadki, ale jesteśmy blisko. Możemy jednak potwierdzić przypuszczenia Agentki 315, na pewno chodzi o One Direction.
- Jest stu procentowa pewność? – z niepokojem zapytał szef.
- Powiedziałbym nawet, że mamy 150% pewności. Tekst, o którym mówiła Agentka 315 to rzeczywiście piosenka tego zespołu.
- To nie dobrze – zasępił się – Jednak wciąż musimy mieć więcej pewników. Musicie rozszyfrować tę tajną wiadomość.
- Robimy, co się da, ale niektóre słowa albo nie mają sensu albo są w innym języku.
- Dzisiaj wtorek, więc macie czas do piątku. Postarajcie się dowiedzieć czegoś więcej. Usiądźcie. Teraz proszę Sir McCalla o zabranie głosu – szef usiadł a na podest wszedł dość wysoki, pierwszy raz go tu widzę.
- Dzień dobry Agenci. Nazywam się Oliver McCall i jestem prezydentem Interpolu*. Przyjechałem tu z Lyonu, o ile wiem, każdy z was był u nas na szkoleniu. Kontynuując, chciałbym ustosunkować się, do tego, co wiem. Bardzo zależy nam na tym, aby złapać rosyjską mafię, która obecnie swoją działalność prowadzi tu, w Anglii. Wiemy, że to dość kłopotliwe dla was i innych tajnych organizacji i z tego miejsca chciałbym przeprosić, że nie udało nam się wcześniej złapać przestępców i osadzić w więzieniu. Dlatego też tu przyjechałem, żeby pomóc wam dopaść tę mafię. Wy, drodzy agenci, jesteście najlepsi na całym świecie, a nasza pomoc także może się przydać. Jestem oficjalnie uznany za współdowodzącego tej akcji i postanowiłem przydzielić rzeczonemu zespołowi ochronę.
- Przepraszam – wstałam z miejsca – Nie wydaje mi się, że to dobry pomysł.
- A to dlaczego?
- Jak ma to pomóc w uratowaniu ich życia? Wiem, że chce pan im zapewnić bezpieczeństwo, ale Agenci chodzący za nimi 24 na dobę to kiepski pomysł.
- A ma pani lepszy?
- Oczywiście. Ja mogę ich pilnować.
- To się kłóci z tym, co właśnie pani powiedziała – zaśmiał się, zacisnęłam pięści.
- Nie koniecznie. Jeśli będę działać incognito wszystko będzie dobrze.
- A jak niby chce się pani zbliżyć do najsławniejszego boybandu na świecie? – wyśmiał mnie.
- A w taki sposób, że jeden z nich to mój brat – szczęka mu opadła i przestał się śmiać.
- Cóż, w takim razie.. Powinna się pani tym zająć agentko..?
- 315.
- Tak, Agentko 315 proszę dopilnować bezpieczeństwa zespołu. Jest jedno ‘ale’.
- Jakie?
- Musi pani działać według naszych instrukcji – spojrzałam na szefa, który nie był zbyt zadowolony.
- Dostanę plan działania to zacznę według niego działać. Do tego czasu będę działać po swojemu – usiadłam zadowolona z siebie. Gość chciał coś powiedzieć, ale wtedy szef wstał.
- Myślę, że to wszystko na dzisiaj. Zazwyczaj nasze sesje są krótsze, proszę wracajcie do pracy.
Wszyscy opuścili gabinet. Kiepska sytuacja
właściwie z tego wszystkiego wyniknęła. Miałam nadzieję, że się myliłam, ale
skoro Z potwierdził moje przypuszczenia.. Nie wierzę, że to wszystko się
dzieje. Wszystko przez Zoey, która wmieszała się w moje życie. Chociaż z
drugiej strony teraz mam możliwość dbania o ich bezpieczeństwo osobiście.
Cholera!
Wsiadłam do auta i tak sobie siedziałam.
Zastanawiałam się nad..Nad wszystkim tak właściwie.
Harry.
Cały czas myślę o tej całej sytuacji jaka z tego wyniknęła. Krzywdzę go i jestem tego świadoma. Nie mogę nic na to poradzić. Dbam o jego bezpieczeństwo! Mimowolnie uderzyłam ręką w kierownice i odezwał się klakson. Nerwowo rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Postanowiłam wracać już do domu. Jest po 20, kolacja czeka a poza tym tata pewnie się nudzi. No i Zoey.
Wyjechałam z parkingu w stronę ulicy. Pada deszcz. Pięknie. Zjechałam na drugi pas, który praktycznie był pusty. Musiałam uruchomić wycieraczki, bo tak leje, że prawie drogi nie widać. W sumie dawno nie padało, można się było tego spodziewać na dniach. Na światłach zmuszona byłam się zatrzymać, tak, korki. Westchnęłam. Nienawidzę tego. Kilka minut postoju na skrzyżowaniu zmusza kierowcę do rozglądania się. Po swojej prawej stronie widziałam Tamizę, która z każdą sekundą minimalnie zwiększała poziom wody. Czyli możliwe powodzie. Extra. Po chwili mogłam ruszyć, wrzuciłam najpierw pierwszy bieg a potem drugi i ruszyłam za autami przede mną. Już miałam zrobić zakręt w lewo, gdy nagle jakiś wariat z bardzo dużą prędkością przejechał centralnie przed moją maską. Mam szybki refleks, więc jak tylko go zauważyłam to automatycznie zaczęłam obracać kierownicą. Przez śliską nawierzchnię auto zaczęło się kręcić. Zauważyłam, że tamten gość zatrzymał się na lampie, a z jego auta leci dość gęsty dym. Starałam się zapanować nad swoim pojazdem, gdy nagle poczułam silne uderzenie. Zatrzymałam się. Czułam, że moje zmysły są otępione, wszystko było zamazane i migotliwe. Głowa mnie boli. Pokręciłam nią kilka razy i świat prawie wrócił do normy. Wysiadłam z auta i spojrzałam na nie. Cały tył zgnieciony. W sumie się nie dziwie, walnęłam w barierki. Zauważyłam, że wszyscy kierowcy wysiedli ze swoich samochodów, ale nikt nie podszedł do mnie czy do tego drugiego kierowcy. Postanowiłam podejść i sprawdzić, czy nic mu nie jest. Dym spod maski wciąż ulatywał. Jego auto znajdowało się jakieś 5o metrów ode mnie. Gdy podeszłam do niego miałam problem z otwarciem drzwi od strony kierowcy. Kopnęłam je z całych sił, zaskrzypiały lekko. Kopnęłam ponownie a wtedy jakby zawiasy trochę puściły. Szarpnęłam mocniej za klamkę i drzwi ustąpiły. Facet, koło 40-stki, leżał twarzą na kierownicy. Z jego ucha i nosa leciała krew, w dodatku śmierdział alkoholem. Odchyliłam głowę gościa i oparłam go na fotelu. Nie widzę poważniejszych ran. Postanowiłam odpiąć mu pas. Oh, jaka ja szlachetna, ratuje faceta, który o mało mnie nie zabił. Pas się zaciął. Cholera! Poczułam ostry zapach dymu, który wdzierał się do środka pojazdu. To nie wróży nic dobrego. Zaczęłam szarpać pas, ale nic. Usłyszałam odgłosy karetki, ale nie byli zbyt blisko, dźwięk jest za cichy. Teraz liczą się sekundy, muszę odpiąć mu pas. Nic. Zaczęłam przeszukiwać jego schowek, musiałam znaleźć nóż, czy jakiś scyzoryk. No co? Ja mam takie rzeczy.
On niestety niczego takiego nie ma. Kątem oka zauważyłam plecak na tylnym siedzeniu. Wsunęłam się do samochodu i sięgnęłam plecak. W środku znalazłam kilka książek, jakieś rysunki i nożyczki. Nic przydatnego. Chwila. Nożyczki!
Chwyciłam je drżącymi dłońmi i zaczęłam przecinać pas. Szło wolno, ale szło. Po jakichś 3 minutach udało się przeciąć cały pas. Rzuciłam nożyczki na fotel pasażera i Postanowiłam tego faceta wyciągnąć jak najszybciej z samochodu. Obawiam się, że to, że czuję zapach benzyny a w środku jest coraz więcej dymu nie wróży nic dobrego. Cholera, ciężki jest. Zarzuciłam sobie go na ramiona. W sumie zabawnie to wygląda, jakbyśmy się przytulali. Ciężko było wyciągnąć jego nogi, ale też jakoś poszło. Powoli oddalałam się od jego samochodu, gdy nagle usłyszałam przeraźliwy pisk, po czym nagle znalazłam się na ziemi. Facet wylądował kilka metrów ode mnie na plecach. Ja leżałam na brzuchu. Przez szok w jakim byłam nie zauważyłam jak blisko płonącego auta się znajduje. Po chwili podbiegł do mnie jakiś chłopak i pomógł wstać. O dziwo nic mnie nie boli, a wyobrażałam sobie, że taki wypadek musi nieźle boleć. Hmm. Chłopak wziął mnie na ręce i tak trzymał. Kilka minut później przyjechała karetka i zostałam do niej zaniesiona. Straż pożarna również już była na miejscu i gasiła płonący samochód. Czuje się dziwnie otępiała.
- Proszę pani, słyszy mnie pani? – ktoś machał mi przed oczami i dopiero teraz się ocknęłam.
- Tak, o co chodzi?
- Gdzie panią boli?
- W zasadzie to nic mnie nie boli.
- Jest pani pewna? – spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie.
- Tak, a dlaczego nie miałabym być? Przecież czuję swoje ciało.
- Ma pani nożyczki w nodze.
Spojrzałam w dół i zauważyłam metal wystający z łydki mojej lewej nogi. Cholera. Zauważyłam jeszcze przed oczami zmartwioną twarz ratownika, obraz zaczął mi się rozmazywać, świat się kręcił i nagle zapadła ciemność.
*Prezydent Interpolu-najwyższe stanowisko w tej agencji. Nazwisko zmyślone.
Harry.
Cały czas myślę o tej całej sytuacji jaka z tego wyniknęła. Krzywdzę go i jestem tego świadoma. Nie mogę nic na to poradzić. Dbam o jego bezpieczeństwo! Mimowolnie uderzyłam ręką w kierownice i odezwał się klakson. Nerwowo rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Postanowiłam wracać już do domu. Jest po 20, kolacja czeka a poza tym tata pewnie się nudzi. No i Zoey.
Wyjechałam z parkingu w stronę ulicy. Pada deszcz. Pięknie. Zjechałam na drugi pas, który praktycznie był pusty. Musiałam uruchomić wycieraczki, bo tak leje, że prawie drogi nie widać. W sumie dawno nie padało, można się było tego spodziewać na dniach. Na światłach zmuszona byłam się zatrzymać, tak, korki. Westchnęłam. Nienawidzę tego. Kilka minut postoju na skrzyżowaniu zmusza kierowcę do rozglądania się. Po swojej prawej stronie widziałam Tamizę, która z każdą sekundą minimalnie zwiększała poziom wody. Czyli możliwe powodzie. Extra. Po chwili mogłam ruszyć, wrzuciłam najpierw pierwszy bieg a potem drugi i ruszyłam za autami przede mną. Już miałam zrobić zakręt w lewo, gdy nagle jakiś wariat z bardzo dużą prędkością przejechał centralnie przed moją maską. Mam szybki refleks, więc jak tylko go zauważyłam to automatycznie zaczęłam obracać kierownicą. Przez śliską nawierzchnię auto zaczęło się kręcić. Zauważyłam, że tamten gość zatrzymał się na lampie, a z jego auta leci dość gęsty dym. Starałam się zapanować nad swoim pojazdem, gdy nagle poczułam silne uderzenie. Zatrzymałam się. Czułam, że moje zmysły są otępione, wszystko było zamazane i migotliwe. Głowa mnie boli. Pokręciłam nią kilka razy i świat prawie wrócił do normy. Wysiadłam z auta i spojrzałam na nie. Cały tył zgnieciony. W sumie się nie dziwie, walnęłam w barierki. Zauważyłam, że wszyscy kierowcy wysiedli ze swoich samochodów, ale nikt nie podszedł do mnie czy do tego drugiego kierowcy. Postanowiłam podejść i sprawdzić, czy nic mu nie jest. Dym spod maski wciąż ulatywał. Jego auto znajdowało się jakieś 5o metrów ode mnie. Gdy podeszłam do niego miałam problem z otwarciem drzwi od strony kierowcy. Kopnęłam je z całych sił, zaskrzypiały lekko. Kopnęłam ponownie a wtedy jakby zawiasy trochę puściły. Szarpnęłam mocniej za klamkę i drzwi ustąpiły. Facet, koło 40-stki, leżał twarzą na kierownicy. Z jego ucha i nosa leciała krew, w dodatku śmierdział alkoholem. Odchyliłam głowę gościa i oparłam go na fotelu. Nie widzę poważniejszych ran. Postanowiłam odpiąć mu pas. Oh, jaka ja szlachetna, ratuje faceta, który o mało mnie nie zabił. Pas się zaciął. Cholera! Poczułam ostry zapach dymu, który wdzierał się do środka pojazdu. To nie wróży nic dobrego. Zaczęłam szarpać pas, ale nic. Usłyszałam odgłosy karetki, ale nie byli zbyt blisko, dźwięk jest za cichy. Teraz liczą się sekundy, muszę odpiąć mu pas. Nic. Zaczęłam przeszukiwać jego schowek, musiałam znaleźć nóż, czy jakiś scyzoryk. No co? Ja mam takie rzeczy.
On niestety niczego takiego nie ma. Kątem oka zauważyłam plecak na tylnym siedzeniu. Wsunęłam się do samochodu i sięgnęłam plecak. W środku znalazłam kilka książek, jakieś rysunki i nożyczki. Nic przydatnego. Chwila. Nożyczki!
Chwyciłam je drżącymi dłońmi i zaczęłam przecinać pas. Szło wolno, ale szło. Po jakichś 3 minutach udało się przeciąć cały pas. Rzuciłam nożyczki na fotel pasażera i Postanowiłam tego faceta wyciągnąć jak najszybciej z samochodu. Obawiam się, że to, że czuję zapach benzyny a w środku jest coraz więcej dymu nie wróży nic dobrego. Cholera, ciężki jest. Zarzuciłam sobie go na ramiona. W sumie zabawnie to wygląda, jakbyśmy się przytulali. Ciężko było wyciągnąć jego nogi, ale też jakoś poszło. Powoli oddalałam się od jego samochodu, gdy nagle usłyszałam przeraźliwy pisk, po czym nagle znalazłam się na ziemi. Facet wylądował kilka metrów ode mnie na plecach. Ja leżałam na brzuchu. Przez szok w jakim byłam nie zauważyłam jak blisko płonącego auta się znajduje. Po chwili podbiegł do mnie jakiś chłopak i pomógł wstać. O dziwo nic mnie nie boli, a wyobrażałam sobie, że taki wypadek musi nieźle boleć. Hmm. Chłopak wziął mnie na ręce i tak trzymał. Kilka minut później przyjechała karetka i zostałam do niej zaniesiona. Straż pożarna również już była na miejscu i gasiła płonący samochód. Czuje się dziwnie otępiała.
- Proszę pani, słyszy mnie pani? – ktoś machał mi przed oczami i dopiero teraz się ocknęłam.
- Tak, o co chodzi?
- Gdzie panią boli?
- W zasadzie to nic mnie nie boli.
- Jest pani pewna? – spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie.
- Tak, a dlaczego nie miałabym być? Przecież czuję swoje ciało.
- Ma pani nożyczki w nodze.
Spojrzałam w dół i zauważyłam metal wystający z łydki mojej lewej nogi. Cholera. Zauważyłam jeszcze przed oczami zmartwioną twarz ratownika, obraz zaczął mi się rozmazywać, świat się kręcił i nagle zapadła ciemność.
*Prezydent Interpolu-najwyższe stanowisko w tej agencji. Nazwisko zmyślone.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
8 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ XXIII